Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki

Ksiądz Wojciech Zygmunt

Treść


.
Świadectwo kapłaństwa i patriotyzmu ks.Wojciecha Zygmunta
TRUDNA PRAWDA WYMAGA SZCZEROŚCI
(dokończenie z poprzedniego numeru)
.
Śledztwo trwało dalej, ale bez żadnych dla nich rezultatów. Lżyli mnie i znieważali, ale ja się nie dawałem, odpowiadałem im w podobnym duchu, wymagałem dla siebie tej odrobiny szacunku, jaki się należy osobie duchownej. I o dziwo, zmusiłem ich do tego (...) Siedziałem do grudnia w więzieniu śledczym w Nowym Sączu. Nie chciałem adwokata, uważałem, że sam się mogę bronić. Jednak przyjaciele postarali się, żeby był. Za pieniądze, które wziął, można było kupić trzy krowy. Jako gospodarza bolał mnie ten wydatek. W dodatku adwokat okazał się zupełnie do niczego, bronił mnie tak, jakby zarzuty przeciwko mnie były słuszne. Poprosiłem tzw. Wysoki Sąd, żeby go odwołał, bo ja sobie nie życzę takiego obrońcy, sam się będę bronił. Miałem takie prawo, przysługiwało mi. Przewodniczący sądu wyraził zgodę. Nie mogłem godzić się na te sądowe mistyfikacje (...)
Mimo, że nie mieli żadnych dowodów - skazali mnie na sześć lat (...) W więzieniu we Wronkach, gdzie się znalazłem, starano się za moją “zuchwałość” specjalnie dać mi w kość. Poszła za mną opinia tego, co to “ubowcom zęby wybija” i każdy funkcjonariusz uważał się za upoważnionego do prawienia mi morałów (...) Siedziałem przeszło 28 miesięcy w pojedynkach, o mało nie zwariowałem. Kiedy znalazłem się już w normalnej celi, mój wygląd przeraził współwięźniów. W pojedynce, oprócz dojmującej samotności, miałem jeszcze dodatkowe “przyjemności” - co drugi dzień wlewano mi do celi po 10 wiader wody. Musiałem gołymi rękami zbierać tę wodę do wiadra, żeby unikać stania w niej po kostki. Puchły mi nogi. Tylko żelazne zdrowie pozwoliło mi to wszystko znieść (...)
Po procesie moi przyjaciele nie zasypywali gruszek w popiele, szczególnie biskup senior z Krakowa Albin Małysiak. Razem z nim ratowaliśmy w czasie wojny żydowskie rodziny w Szczawnicy. On teraz wraz z córką jednej z uratowanych przez nas osób pojechał do Warszawy do Najwyższego Sądu Wojskowego, by wymóc moje zwolnienie. Funkcjonariusze UB z Nowego Sącza i Krakowa oświadczyli, że jeżeli ja zostanę wypuszczony, to oni nie będą pracować. I dopięli swego. Przysłano mi do Wronek oficera, który jako warunek wypuszczenia mnie zażądał ni mniej ni więcej, tylko podpisania współpracy z nimi. - Co to to nie - powiedziałem - Judaszem na pewno nie będę. Wyśmiewał mnie: “Też mi bohater! Woli siedzieć tutaj i żreć buraki pastewne, podczas gdy biskupi zjadają szynkę”. I zostałem we Wronkach wśród tych “atrakcji”, które mi zgotowano. Nie zezwalano na żadne ulgi. Ciepła bielizna i sweter leżały w depozycie, a ja marzłem w mroźnej celi. Nabawiłem się reumatyzmu i dziczałem w samotności. Przez cały czas pobytu w więzieniu tylko raz pozwolono mi napisać podanie o coś, czego bym sobie życzył. Poprosiłem o brewiarz. Oddziałowy śmiał się wtedy do rozpuku: Zamiast prosić o ciepły koc czy sweter, wy prosicie o brewiarz? Chyba zwariowaliście! Ale ja swoje wiedziałem, brewiarz potrzebny mi był właśnie po to, żeby nie zwariować.
Po zawarciu Porozumienia między rządem a Kościołem w 1950 r. zrobiło się odrobinę lżej, chociażby przez to, że pozwolono mi na odbywanie wyroku razem z innymi księżmi. Kiedyś udało mi się dostać skrawek jakiejś gazety, w której był tekst Porozumienia. Nauczyłem się na pamięć interesujących mnie paragrafów i bardzo mi się to przydało. Walczyłem bowiem dalej jak lew o to, żeby szanowano we mnie osobę duchową (...)
W końcu okazało się, że mimo całej mojej więziennej niedoli miałem także trochę szczęścia. Wyszedłem ostatecznie rok wcześniej - w 1953 r. Przy wyjściu zażądali ode mnie, jak to było w zwyczaju, podpisania oświadczenia, że nie wyjawię nic z tego, co tutaj przeżyłem. “Mowy nie ma, żebym coś takiego podpisał” - powiedziałem. “To nie wyjdziecie” - odpowiedziano mi. A było to akurat 22 lipca i z tej okazji robili “łaskę”, a ja miałem napisane w papierach, że jestem wolny od 21 lipca. Powiedziałem więc, że się poskarżę, że mnie przetrzymują i nie podpisałem. Musieli mnie wypuścić.
Kiedy znalazłem się na wolności i zacząłem pracę duszpasterską, miałem jeszcze następującą przygodę. Zaczął się proces Kurii Krakowskiej i w związku z tym zjawił się u mnie pewien cywil z propozycją, żebym złożył podpis pod deklaracją potępiającą sądzonych księży. Wpadłem w gniew i porwawszy ze ściany ciupagę wykrzyknąłem: “Nie dość, że przetrzymywaliście mnie w więzieniu w nieludzkich warunkach, chcecie jeszcze, żebym potępiał ludzi, podobnie jak ja niewinnie oskarżonych i tak samo cierpiących? A nie doczekanie wasze”. Uciekał, aż się za nim kurzyło! Tak to wszystko wyglądało.
Jaśniejszą stroną moich więziennych przeżyć jest świadomość tego, że udało mi się, korzystając z pomocy ludzi dobrej woli, w tym niektórych strażników, odprawić co najmniej 100 Mszy św., spowiadać licznych współwięźniów i nieść im duchową pociechę.
318049