Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki

Rozmowa z Janem Wiluszem - starosądeckim garncarzem

Treść


.
 
ROZMOWA
Z JANEM WILUSZEM
starosądeckim
garncarzem
 
    Garncarstwo to jeden z najstarszych zawodów świata. Podobno pierwsze koło garncarskie pojawiło się na terenie Polski już około 400 lat p.n.e., a szacunku zawodowi garncarza dodawało skojarzenie, że pierwszego człowieka ulepił Pan Bóg z gliny. Do obowiązków związanych z prowadzeniem domu należało lepienie garnków, dlatego garncarstwem początkowo zajmowały się kobiety. Potem umiejętności te przechodziły z ojca na syna. Wykopaliska dawnych, glinianych przedmiotów pozwalają poznawać kultury, od których dzielą nas wieki.
    W dobie wszechobecnych komputerów, cyfrowego, zinformatyzowanego świata w pracowni p.Jana Wilusza przy ul. Piłsudskiego w Starym Sączu, czas jakby stanął w miejscu, w dawno minionej epoce: garncarskie koło i wielki piec do wypalania wyrobów z gliny, a pod sufitem pracowni drewniane półki służące do suszenia wyrobów - glinianych cudeniek: garnków, doniczek, mis, dzbanków, talerzy, skarbonek, glinianych kogucików-gwizdków, dzwoneczków, zabawek, figurek mniejszych i większych, przedstawiających tak znane postaci jak św.Kinga i polski Papież, wśród których nie brakuje dziecięcych wyrobów, przedstawiających bohaterów komputerowych gier i bajek.
Z gliny wykonać można nieomal wszystko, czego dowodem są prace wykonane przez dzieci, uczestniczące w kursie garncarstwa, którym bujna wyobraźnia podpowiada najprzeróżniejsze pomysły do zrealizowania. Glina, to bardzo wdzięczny materiał plastyczny, a wesołe pogawędki młodziutkich starosądeczan, zgłębiających pod kierunkiem p.Jana, tajniki garncarskiego rzemiosła, świadczą o tym, że „ginące zawody” mają szansę na przetrwanie, choćby tylko jako pasja twórcza. Warsztaty, w których dzięki wsparciu burmistrza p.Mariana Cyconia, uczestniczy grupa dzieci - to wspaniały sposób na niebanalny sposób spędzania czasu, służący rozwojowi młodych ludzi, umożliwiający wyrabianie pożądanych cech osobowości, takich jak: pracowitość, cierpliwość, wytrwałość, obowiązkowość, konsekwencja w działaniu, no i przede wszystkim na rozwijaniu wyobraźni oraz zdolności manualnych. A dzięki p.Janowi i pomagającemu mu p.Ignacemu Kurowskiemu, chodzenie „na glinę” już stało się pasją młodych adeptów wyrobów ceramicznych i garncarstwa.
.

.
Przebojem uroczystości rodzinno - towarzyskiej związanej z piątymi urodzinami Łukaszka Dyrdy, stały się własnoręcznie wykonane serduszka, które na lnianej nitce zawieszone na szyjach starszych i nieco młodszych uczestników spotkania, stały się wspaniałą pamiątką, którą jubilat sam wymyślił.
Wyroby rękodzielnicze są piękne i posiadają „duszę”. Zdobiąc pomieszczenia, nadają im niepowtarzalny charakter. Czuje się w nich zaangażowanie ich twórców, którym do wykonania prac potrzebne są różne umiejętności.
Od momentu pozyskania gliny do gotowego wyrobu długa droga, składająca się z wielu etapów, których zwieńczeniem jest różnorodne zdobienie. Często wykonywanie tego zawodu przechodzi z pokolenia na pokolenie.
Jak było w przypadku p.Jana Wilusza? Przedstawiając swe dzieje powiedział:
    - Mama Agata Dębska (ur.1923 r.) pochodziła z Pisarzowej, tata Ludwik (ur.1916) z Brzostka w powiecie jasielskim. Początkowo tata praktykował u majstra p.Klaczyńskiego w Kołaczycach, gdzie było bardzo wielu garncarzy. Po ukończeniu „terminu” przybył (ściągnąwszy później kolegę Pawła Płaziaka) do Starego Sącza i zatrudnił się u garncarza Józefa Bilińskiego (ur.1901) pochodzącego z trzypokoleniowej rodziny garncarzy.
Po jakimś czasie tata zaczął pracować w Maniowach, dojeżdżając tam ze Starego Sącza na rowerze!
Potem swój warsztat miał w budynku po bożnicy przy ul.Staszica, a gdy otwarto tam szkołę zawodową i zorganizowano warsztaty stolarskie, przeniósł pracownię na Poczekaj - niedaleko od miejsca, gdzie dzisiaj rozmawiamy. Tam pracował przez całą okupację. Po jakimś czasie tata kupił tą działkę i wybudował ten dom w podwórzu, gdzie dzisiaj mieści się moja pracownia. Dawniej było tam wszystko: dom i warsztat.
Dzisiaj wyroby pańskiego ojca znajdują się w starosądeckim Muzeum Regionalnym w rynkowym Domu na Dołkach, a jego pracownicy kierują turystów na ul.Piłsudskiego, gdyż Pana Pracownia Garncarska znalazła się na Szlaku Tradycyjnego Rzemiosła Małopolski, wśród regionalnych artystycznych i rzemieślniczych warsztatów koronkarskich, rzeźbiarskich, zabawkarskich. Oddane do dyspozycji turystów szlaki: limanowski, sądecki, gorlicki i suski, prowadzą przez 39 miejscowości, dając możliwość poznania osiemdziesięciu twórców wykonujących 21 różnych rzemiosł.
 
Poznaliśmy już Pana rodowód. Proszę teraz opowiedzieć o sobie.
    - Ja urodziłem się po wojnie, w 1948 roku. To były trudne czasy. Było nas czterech chłopaków i siostra. Ale tylko ja z bratem Mieczysławem interesowaliśmy się rzemiosłem taty. Gdy czeladnik skończył swoją pracę wtedy my wskakiwaliśmy za koło i próbowaliśmy coś zrobić. Mnie się ta praca podobała od najmłodszych lat. Gdy byłem małym szkrabem - o takim jak ci, którym teraz przekazuję swe doświadczenie, to cieszyłem się z każdej zrobionej, udanej rzeczy. Kółko było jak zaczarowane. Za każdym razem inaczej rzecz wychodziła. To wszystko bardzo nas pociągało. Młodszy brat Mietek szedł w moje ślady i uczył się chętnie ode mnie. Przed stanem wojennym wyjechał do Australii tam się osiedlił. W tym roku były niego moje córki Kinga i Gosia.
 
W rozmowie uczestniczy żona p.Józefa, którą poprosiłam o przedstawienie rodziny Wiluszów.
    - Mamy troje dzieci. Syna Grzegorza (już żonaty, mieszka w Nowym Sączu) i dwie córki Kingę i Małgorzatę - studentkę WSZ w Nowym Sączu - nauczanie początkowe z językiem angielskim (która siada czasem do garncarskiego koła i potrafi sporo zrobić).
 
Na pytanie: „czy brat Mieczysław nadal kultywuje rodzinną tradycję garncarską”? -  pan Jan pokazuje gliniane cudeńka wykonane w krainie kangurów.
    - Jak brat studiował i potrzebne mu były pieniądze, wykonywał te rzeczy. Dziś zna siedem języków i pracuje w innej branży. Ale starosądecka „szkoła garncarstwa” dotarła aż do Australii. Był taki czas, że brat wykonywał gliniane przedmioty, a następne etapy wykonywała międzynarodowa ekipa. Zdobnictwem zajmowała się Czeszka.
 
Pan pozostał na tzw. ojcowiźnie i tu następnemu pokoleniu przekazuje swoją pasję tradycyjnego rękodzieła, jakim jest garncarstwo.
     - Odkąd pamiętam zawsze pomagałem rodzicom na gospodarce i tacie w warsztacie. Podobało mi się to bardzo. Zacząłem w latach sześćdziesiątych, ale potem miałem ponad piętnastoletnią przerwę, bo z garncarstwa nie dało się utrzymać rodziny. Wyrejestrowałem wówczas warsztat i podjąłem inną pracę. Gdy jednak nadeszły sprzyjające czasy z przyjemnością ponownie zająłem się wykonywaniem wyrobów z gliny.
 
A gliny jest u nas pod dostatkiem? Jak się ją pozyskuje?
    - Tak, jest jej dużo. Glina występuje na głębokości około 180 cm, a jej warstwa ma grubość około 30 cm. Pozyskuje się ją metodą odkrywkową, także przy budowaniu domów, czy jak było ostatnio kościoła. Spychacz zgarnia wierzchnią warstwę, a potem łopatami trzeba wykopać czystą, tłustą glinę.
Tradycyjnego warsztacie leżakuje ona pod podłogą; zalana jest wodą, aby była cały czas wilgotna. Może tak być przechowywana nawet sto lat i nic się jej nie dzieje. Chcąc przystąpić do pracy trzeba surową glinę włożyć do zgniatarki, przepuścić ją kilka razy, Tradycyjnego potem wyrobić jak ciasto na pierogi, czy makaron. Musi mieć specjalną konsystencję, musi być bardzo elastyczna Tradycyjnego wtedy przystępuje się do pracy na kole.
 
Ale przyzna Pan, że do tego trzeba mieć artystyczną duszę i nie każdy potrafi coś pięknego stworzyć.
    - Coś pewnie w tym jest. Dla wyrobów z gliny nie robi się projektów na papierze. Projekt jest w głowie i zabierając się do pracy musi się wiedzieć, co ma powstać. Są różnego rodzaju rzeczy. Niektóre dzbanki, których wytwarzanie jest powielaniem konkretnego wzoru, powstają w większych ilościach. Ale każda rzecz jest inna i każde naczynie ma swoją duszę, a do każdego trzeba się dołożyć, aby było pięknie dopracowane i starannie zrobione.
Popiersia, płaskorzeźby, rzeźby, są pewnie bardziej artystyczne. W ubiegłym roku, na prośbę p.Andrzeja Zwolińskiego (remontującego obecnie budynek naszego „Sokoła”, robiłem rzeźby do szczawnickiej pijalni, która była odbudowywana po pożarze. W dużych wnękach pod poddaszem (70 na 70 cm), zgodnie z życzeniem konserwatora zabytków, należało umieścić rzeźby ceramiczne.
 
A jakie jest Pana najukochańsze dzieło?
    - Wszystkie są ukochane. Nie ma takiego, którego się nie lubi.
 
Czy ma Pan konkurencję na tym terenie, czy ktoś się jeszcze tym zajmuje?
    - Tak właściwie to nie ma jeszcze twórców, ale coraz więcej osób chciałoby to robić. Sama praca i jej wytwory podobają się, ale nie ma nauczycieli. Podobno w Bielsku są organizowane trzydniowe kursy, ale kosztuję 300 zł. Kogo na to stać i czego się można nauczyć w tym czasie. Potrzebny jest warsztat, a tego trzeba się uczyć latami.
 
Gdzie wystawia Pan swoje prace?
    - Chcąc pokazać swoją pracę, gdy jestem zapraszany, biorę udział w kiermaszach, warsztatach i kursach - pokazuję jak powstają wyroby z gliny, a jednocześnie spotykam wielu ciekawych ludzi. Z tych imprez mam wiele dyplomów. Byłem wraz ze swoim przenośnym warsztatem we Francji. Często bywam w parkach etnograficznych w Nowym Sączu i Szymbarku, gdzie do uczestnictwa w Panoramie Kultur zaprasza mnie dyrektor p.Leszek Brzozowski. Na Podkarpaciu znają mnie najbardziej. W Jaśle odbywają się Dni Wina, na które jestem zapraszany. Miło wspominam Warsztaty w Ośrodku Kultury w Bielance, w których brało udział około 150 dzieci, a moi podopieczni z dwóch grup liczących po 15 osób zdobyli cztery pierwsze nagrody.
Wiele razy byłem na Łemkowskiej Watrze w Zdyni. W Bukowinie Tatrzańskiej uczestniczę w Sabałowych Bajaniach i spotkaniach Oddziału Podhalańskiego Stowarzyszenia Twórców Ludowych (którego dobrym duchem jest Bartek Koszarek) mającego siedzibę główną w Lublinie. Na obchodach 750 lecia Starego Sącza na staromiejskim Rynku występowałem pod szyldem Zielonego Beskidu z Gorlic i niezmiernie sobie cenię współpracę z tamtejszym Starostwem Powiatowym oraz coroczne życzenia świąteczne i noworoczne od p.Starosty. Ja wszędzie gdzie jestem promuję Stary Sącz.
.

.
Byłem na Euroregionalnych Warsztatach Garncarskich w Klubie Młodzieżowym w Bieździedzy w gminie Kołaczyce, w ramach projektu „Polsko - słowackie spotkania z kulturą”. Jestem zapraszany na pokazy edukacyjne do szkół. Brałem udział w jesiennym pikniku w Limanowej, którego głównym założeniem była integracja pełnosprawnych ze sprawnymi inaczej. Także w Sękowej uczestniczyłem w jarmarku odbywającym się w ramach dorocznych Dni Dziedzictwa Kulturowego.
To właśnie tam znajduje się zabytkowa, drewniana świątynia z podcieniami, zwanymi sobotami, z 1520 roku wpisana w 2003 r. na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Pamiętam, że wraz z mężem spotkaliśmy Pana w Regietowie na obchodach Dnia Konia Huculskiego, no i oczywiście na starosądeckim Rynku, a ostatnio na pokazie w „Galerii pod Gniazdem”.
Lubię pokazywać, to co robię. Lubię ludzi i chcę choć trochę przekazać im swoją pasję. Bo to co robię jest moją pasją. Jak się trochę nie idzie do warsztatu, to człowiek tęskni. Ta praca daje bardzo dużo satysfakcji. Czasem, gdy źle się czuję, to i tak muszę iść do pracowni, pooglądać, dotknąć tego i tamtego, i wtedy nabieram sił. To nie jest obowiązek, ale prawdziwa pasja.
Jeśli się kocha swoją pracę, swój zawód to ciągnie do tego, jeśli się nie kocha tego co się robi, to nawet szkoda się brudzić.
 
Wracając do pracowni garncarskiej nie sposób nie zapytać o robiący wielkie wrażenie piec garncarski, który stoi w osobnym pomieszczeniu, jest bardzo okazały i wysoki. Proszę o nim opowiedzieć.
    - Piec garncarski jest chyba najważniejszy. Ten wybudowałem sam. Ma ponad dwa metry wysokości i głęboką komorę, w której znajduje się rusztowanie z półkami - na nich ustawiane są naczynia do wypalenia. Gdy już piec jest zapełniony surowymi wyrobami, otwór - właz zamurowuję na zaprawie z miękkiej gliny. W ten sposób wszystko jest szczelnie zamknięte i można zaczynać ogrzewanie pieca. Do tego służą paleniska po bokach budowli, opalane drewnem. Do prawidłowego utwardzenia glinianych naczyń potrzebna jest temperatura około 1500 stopni C, którą utrzymuję przez 14 godzin.
 
Co chcielibyście Państwo przekazać Czytelnikom „Z Grodu Kingi”?
    - Jesteśmy także stałymi czytelnikami naszego starosądeckiego miesięcznika, który uważamy za bardzo potrzebny i dobrze, że już tyle lat jest ze Starosądeczanami. Czytelnikom życzymy, aby odkrywali drzemiące w każdym talenty. Wiem - mówi p.Jan, że w każdym człowieku coś artystycznego drzemie i tylko trzeba to odkryć, i dać szanse rozwoju.
 
    Pan Jan Wilusz jest członkiem Zarządu Towarzystwa Miłośników Starego Sącza; został umieszczony w międzynarodowym leksykonie „Who is Who”.
Za swoje wyroby otrzymał w Lublinie godło „Teraz Polska” (wraz z nagrodą pieniężną), co uznaje za największe wyróżnienie.
Życzymy, oby wszelkich wyróżnień było tak wiele, jak wielka jest pasja wykonawcy glinianych, niepowtarzalnych skarbów. Wszelkiej pomyślności!
 
Jolanta Czech
 
313390