Rewolucja w Kościele czy głęboka reforma?
Treść
.
Rewolucja w Kościele czy głęboka reforma?
Piąta rocznica pontyfikatu papieża Franciszka
Jak pisze włoski dziennikarz Gian Franco Svidercoschi, „można dostać zawrotu głowy, spoglądając wstecz i wracając do owego buonasera - pozdrowienia, które zabrzmiało z loggii błogosławieństw Bazyliki św. Piotra 13 marca 2013 roku. Już sam fakt wyboru pierwszego papieża z Ameryki Łacińskiej i pierwszego jezuity na Stolicy Piotrowej, który na dodatek miał jeszcze przyjąć imię Franciszek, był zdumiewający. Nikt jednak owego pamiętnego dnia nie był w stanie sobie wyobrazić, co jeszcze miało się wydarzyć (…)”.
A wydarzyło się tak wiele, że - po pięciu zaledwie latach, jakie upłynęły od wyboru papieża Franciszka - uzasadnione stało się postawione w tytule tego tekstu pytanie o to, czy mamy dziś w Kościele do czynienia z rewolucją (rozumianą jako zerwanie z dotychczasową tradycją), czy z głęboką reformą (której celem jest powrót do źródeł chrześcijaństwa).
Krytycy Franciszka, którzy wręcz kwestionują legalność jego wyboru, modlą się o „nawrócenie” papieża, a nawet są gotowi prosić Boga o jego rychłą śmierć, mówią oczywiście o „rewolucji”, to znaczy procesie niosącym bardzo poważne („śmiertelne”) zagrożenie dla Kościoła. Najistotniejszy zarzut z ich strony to oskarżenie papieża o herezję i pragnienie zmiany dotychczasowej doktryny Kościoła rzymskokatolickiego. Koronnym dowodem na heretyckość papieża ma być - w oczach jego krytyków - adhortacja Amoris laetitia i zamieszczony w niej maleńki przypis dający nadzieję na możliwość udzielania Komunii św. osobom rozwiedzionym żyjących w powtórnych (tj. niesakramentalnych) związkach. Niemniej o zrywaniu z tradycją mówi się nie tylko w odniesieniu do spraw wiary, ale i obyczaju czy też protokołu, „od zawsze” obowiązującego w Watykanie (znaki takiego „zerwania” to np. odmowa zamieszkania w Pałacu Apostolskim czy niechęć do pewnych elementów papieskiego stroju. Inne, pomniejsze zarzuty to: lewicowość biskupa Rzymu (ma o niej świadczyć nie tylko nacisk położony na walkę z biedą i wykluczeniem, ale i nadmierna - zdaniem krytyków - uwaga, jaką Franciszek przykłada do ekologii), obecne w papieskim nauczaniu mocne akcenty antyklerykalne, naiwność w odniesieniu do problemu uchodźców, wreszcie niejasność i wieloznaczność niektórych wypowiedzi Franciszka, przeciwstawianych klarownym niczym wzór metra z Sèvres wystąpieniom Jana Pawła II czy Benedykta XVI. I wreszcie zarzut ostatni: podział, jaki powoduje w Kościele osoba Franciszka (a przecież papież powinien być zwornikiem jedności).
Nie przekonują mnie powyższe argumenty. Co więcej: im dłużej obserwuję i słucham papieża Franciszka, tym mniej jestem skory do tego, żeby go krytykować, i tym bardziej widzę w nim dar dla Kościoła na obecne czasy.
Zacznijmy jednak od początku… Nie jest prawdą, jakoby papież był heretykiem i odstępcą. Droga zaproponowana przezeń osobom rozwiedzionym i odczuwającym głęboką tęsknotę za Eucharystią, nie polega bowiem na bezwarunkowej zgodzie na udzielanie im Komunii św. - jak sugerują krytycy papieża - ale na towarzyszeniu ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji, rozeznawaniu każdego przypadku z osobna w świetle wiary i stopniowym włączaniu osób, które tego naprawdę pragną, w życie Kościoła. Chodzi tu zatem - powie Franciszek - o „duszpasterstwo bezpośrednie, do którego nie wystarczą środki programowe, organizacyjne czy prawne, choć są one konieczne”.
Za nauczaniem, zawartym w adhortacji Amoris laetitia, stoi tak istotna dla św. Jana Pawła II idea Bożego miłosierdzia. „Konfesjonał - mówi zatem papież Franciszek - nie powinien być salą tortur, ale miejscem miłosierdzia Pana”. I dalej: nikomu nie wolno traktować praw moralnych, „jakby były kamieniami, które rzuca się w życie osób. Tak jest w przypadku zamkniętych serc, które często chowają się nawet za nauczaniem Kościoła, aby (…) sądzić, czasami z poczuciem wyższości i powierzchownie, trudne przypadki i zranione rodziny”. A przecież „Kościół nie jest na świecie po to, by potępiać, lecz by pozwolić na spotkanie z tą przenikającą do trzewi miłością, jaką jest Boże miłosierdzie”.
Czy takie stanowisko można nazwać odstępstwem i zmianą doktryny Kościoła?! A może raczej zapowiada ono powrót do krystalicznie czystego źródła, jakim jest Ewangelia?
To dotyczy także kwestii uchodźców. Papież, zdając sobie sprawę, z problemu, jaki stanął przed Europą (oraz z naszych w pełni uzasadnionych lęków), przypomina nam nauczanie Chrystusa: przypowieść o miłosiernym Samarytaninie i obraz Sądu Ostatecznego, w którym utożsamia się On również z uchodźcą („Byłem przybyszem, a nie przyjęliście mnie…”).
Moim zdaniem, ewangeliczne korzenie kryją się też w decyzji, by - zamiast w Pałacu Apostolskim, będącym symbolem dawnej władzy i niegdysiejszego bogactwa papieży - zamieszkać wśród ludzi, w pełniącym de facto funkcje hotelowe (i w związku z tym zawsze pełnym gości ze świata) watykańskim Domu św. Marty. To oczywiście tylko symbol ubóstwa - niemniej mówi on dziś ludziom więcej niż niejedno pobożne kazanie.
Dalej: nieporozumieniem jest postrzeganie ekologii jako domeny, którą interesują się podobno wyłącznie lewacy. Ekologia oznacza przecież troskę o stworzenie, a papież - zajmując się nią po wiekach zapomnienia - przypomina nam wszystkim o obowiązku bycia „współpracownikami” Stwórcy.
A akcenty antyklerykalne tak wyraźne i mocne w jego nauczaniu? Cóż, trzeba przestać patrzeć na nie tak, jakby były atakiem na Kościół, i spróbować w nich dostrzec - przypominające św. Jana Chrzciciela - wezwanie do rachunku sumienia, odwrócenia się od grzechu (obecnego również w ludziach i strukturach Kościoła), do nawrócenia. To właśnie owo pragnienie nawrócenia (w tym wypadku: skupienia się na człowieku, który jest/ma być „drogą Kościoła”) legło u podstaw podjętej przez Franciszka reformy zbyt dotąd zbiurokratyzowanej (i zajętej przede wszystkim sobą) kurii rzymskiej.
Jako dziennikarz zajmujący się sprawami Kościoła przyznaję, że istnieje problem pewnego braku precyzji w niektórych wypowiedziach papieża Franciszka. Z tego powodu Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej musi dość często zabierać głos, prostując niektóre medialne interpretacje słów Ojca Świętego. Czyżbyśmy więc mieli tu do czynienia z czymś w rodzaju papieskiej niefrasobliwości? Oczywiście, można na ten temat dyskutować, moim zdaniem jednak, ta „niefrasobliwość” stanowi element nowej wizji papiestwa. Oto bowiem Franciszek w swych codziennych wypowiedziach - zwłaszcza tych formułowanych na prośbę mediów - nie zamierza wcale być nieomylny (trzeba w tym miejscu przypomnieć, że dogmat o nieomylności papieża dotyczy jedynie pewnych - ściśle określonych przez teologów - orzeczeń biskupa Rzymu). Tak jakby mówił: jestem jedynie mającym prawo do błędu człowiekiem, a nie - jak dawniej określano rolę papieża - „zastępcą Boga na ziemi”.
W tym budowaniu nowej wizji roli biskupa Rzymu Franciszek wykazuje niezwykłą konsekwencję. Świadczy o tym zarówno nacisk kładziony na decentralizację Kościoła (papież bowiem nie chce być superbiskupem, od którego zależy w Kościele absolutnie wszystko), jak i liczne codzienne gesty. Świadczy o tym również jego pierwsze po wyborze publiczne przemówienie. Bezpośrednich świadków tego wydarzenia oraz milionów widzów, zgromadzonych przed telewizorami i śledzących je w internecie, zaskoczyła forma, w jakiej Franciszek poprosił o modlitwę. Papież nie ograniczył się wówczas do samego tylko wyrażenia takiej prośby (co chętnie i z przekonaniem czynili również jego poprzednicy), ale tuż po jej wypowiedzeniu pochylił głowę i kiedy się zań modlono, trwał tak przez dłuższą chwilę w milczeniu. W ten sposób - w jednym prostym geście - zaprezentował się nie tyle jako „namiestnik Jezusa Chrystusa”, ile raczej „sługa sług Bożych”, który w tej samej mierze co cały Kościół potrzebuje Bożego błogosławieństwa. Rzecz ciekawa, podczas swej pierwszej przemowy Franciszek ani razu nie użył terminu „papież”, mówił za to o sobie jako „biskupie Rzymu”. Nie należy z tego, rzecz jasna, wyciągać pochopnych wniosków, jakoby sam nie uważał się za papieża. Warto natomiast w tej powściągliwości dostrzec twórczą odpowiedź na wezwanie św. Jana Pawła II do „poszukiwania takich form sprawowania urzędu [Piotra], w których możliwe będzie realizowanie [uznawanej również przez chrześcijan innych wyznań] posługi miłości”. „Papież - powiada zatem Bergoglio - nie jest sam ponad Kościołem, ale jest w nim jako ochrzczony wśród ochrzczonych, a w kolegium biskupim jako biskup wśród biskupów, powołany jednocześnie jako następca apostoła Piotra do kierowania Kościołem rzymskim, który przewodniczy w miłości wszystkim Kościołom”.
Ostatni przytoczony przeze mnie argument przeciwników Franciszka wskazuje, że ten papież dzieli Kościół, zamiast go jednoczyć. To poważny zarzut, zastanawiam się tylko, czy - zachowując, rzecz jasna, wszelkie proporcje - nie można by go postawić samemu Jezusowi, który był znakiem sprzeciwu.
Może papież rzeczywiście powinien unikać tematów kontrowersyjnych, ale - kto wie? - być może nadszedł czas, że winien zachowywać się jak prorok nie tylko wobec zadufanego w sobie świata, ale i wobec Kościoła, który również potrzebuje nawrócenia? Bo Kościół tak bardzo przyzwyczaił się do Ewangelii, że zaczął uważać się za jej właściciela.
Dzięki Bogu, ten papież wybija go z drzemki.
Janusz Poniewierski