Wielka uroczystość i wielkie tłumy (korespondencja z Londynu)
Treść
.
Wielka uroczystość i wielkie tłumy
Niedawną kanonizację dwóch papieży Jana XXIII i Jana Pawła II przeżywałam w Rzymie wraz z ogromną rzeszą Polaków oraz pielgrzymów z całego świata.
Nie było mnie tam podczas uroczystości beatyfikacji Papieża Polaka, więc nie bardzo potrafiłam sobie pewne rzeczy wyobrazić. Podziwiam wszystkich tych, którzy byli i mieli w sobie odwagę, samozaparcie i przede wszystkim dużą wiarę, że zdecydowali się przyjechać i tym razem, by swoją obecnością dać świadectwo przynależności do Kościoła katolickiego.
Zupełnie nieświadoma, co mnie czeka, jechałam do Rzymu z nastawieniem bycia na placu św.Piotra podczas uroczystości kanonizacyjnych. Absolutnie nie brałam innej możliwości pod uwagę. No, bo jeśli miałabym oglądać transmisję na telebimie, to równie dobrze mogłam zostać w domu. Tym bardziej, że kilka londyńskich kin wyszło naprzeciw wiernym i chętnym, zapraszając na bezpłatne oglądanie.
Przybyłam do stolicy Włoch z czterdziesto osobową grupą z polskiej parafii p.w.Świętego Andrzeja Boboli z ks.Proboszczem na czele. Celowo przyjechaliśmy kilka dni wcześniej, aby przy okazji pozwiedzać. Z takim samym zamiarem przybyły tam dziesiątki autokarów z polskimi pielgrzymami. Już w piątek, aby wejść do Bazyliki św.Piotra, trzeba było stać w prawie dwugodzinnej kolejce. Następnego dnia Polski Cmentarz Wojenny na Monte Cassino prawdopodobnie jeszcze nigdy nie był tak zatłoczony. Modlitwy poszczególnych grup zlewały się ze sobą, a pieśń „Czerwone maki na Monte Cassino” zdawała się nie kończyć.
Organizatorzy wyszli naprzeciw pielgrzymom z Polski. Słusznie spodziewano się nas w dużych ilościach. Oddano do naszej dyspozycji plac - Piazza Navona i otaczające go kościoły. Trwały tam modlitwy i nocne czuwanie w języku ojczystym, a także transmisja na telebimie. Nasza grupa postanowiła tam właśnie się udać. Osobiście nie byłam tą decyzją zachwycona, żeby nie powiedzieć zawiedziona, dlatego też postanowiłyśmy z dwoma przyjaciółkami udać się do Watykanu. Wyruszyłyśmy z hotelu o godzinie 19.00 w sobotę i dotarłyśmy do oblegającego ulice tłumu w godzinę później. Przedostanie przez śpiących i leżących na ulicy ludzi, nie należało do najłatwiejszych. Udało nam się jednak dotrzeć prawie do początku ulicy St.Pio i tam usiąść w ścisku. Co jakiś czas leżący na środku ulicy musieli się zbierać, by zrobić miejsce karetkom, które próbowały przejechać na główną ulicę. Kilka minut po północy, zupełnie nie wiadomo dlaczego, tłum się zerwał. Nagle, jakby na jakąś niesłyszalną komendę, wszyscy zaczęli się pakować i szykować do marszu. Wyglądało to jak panika. Pozbieraliśmy się w kilka sekund. Kto nie zrobił tego odpowiednio szybko, stracił swój „dobytek”, bo tłum z tylu napierał i zabierał wszystkich do przodu. Przesunęliśmy się o kilka metrów. Ściśnięci staliśmy tak niecałą godzinę. Następnie otwarto ulice - Via Della Conciliazione. Ruszyliśmy tym razem kilkanaście metrów. Niestety, nagle tłum został brutalnie zatrzymany przez specjalnie zainstalowane barierki i porządkowych. W strasznym ścisku, bez możliwości skorzystania z toalety, staliśmy tak do samego rana. Pocieszaliśmy się nadzieją, że właściwie do 5 rano nie zostało już tak dużo czasu. Oficjalne ogłoszenia podawały taką godzinę otwarcia placu. Wspólna modlitwa działała pokrzepiająco i dawała ukojenie. Ludzie śpiewali i odmawiali modlitwy w rożnych językach. Wreszcie nadszedł upragniony ranek. Służby porządkowe opóźniły otwarcie bramek o godzinę. Tłum ruszył i nagle zrobiło się dość niebezpiecznie. Miałam uczucie, że ludzie napierają na mnie ze wszystkich stron. Ścisk był nie do opisania. Nagle nastrój modlitewny został zastąpiony agresją i siłą.
.
.
Wejście na plac św.Piotra zajęło nam około 2 godziny. Kiedy wreszcie udało mi się tam dostać nie potrafiłam opanować łez wzruszenia, radości, wdzięczności, żalu i zmęczenia. Dotychczasowe trudy natychmiast poszły w zapomnienie. Czekała nas jeszcze jedna kolejka do upragnionej toalety.
Później można już było znaleźć miejsce na placu, który bardzo szybko się wypełniał. Nam udało się wcisnąć w miarę blisko. Na tyle, że mogłyśmy swobodnie oglądać przebieg uroczystości. To ogromny zaszczyt zobaczyć z bliska dwóch papieży: Benedykta XVI i Franciszka.
Zmęczenie ustąpiło radości. Nawet słońce przedarło się przez chmury. Znów zapanowała atmosfera modlitwy i braterskiej miłości.
Oby to uczucie jedności i wiary pozostało w nas jak najdłużej. Byśmy, jak zachęcał nas do tego Jan Pawel II, byli świadkami i głosili cywilizację miłości. My, którzy tam byliśmy jesteśmy do tego zobowiązani. My, którzy byliśmy świadkami obecności czterech Papieży. Takie okazje zdarzają się tylko raz w życiu, jeśli mamy szczęście. Myśmy mieli.
Iwona Macałka
(korespondencja z Londynu)