VIII Starosądeckie Dni ks.prof.Józefa Tischnera
Treść
.
VIII Starosądeckie Dni ks.prof.Józefa Tischnera
24 marca w Muzeum „Dom na Dołkach” uroczyście zainaugurowano tegoroczne Starosądeckie Dni ks.prof. Józefa Tischnera. Otwarcia dokonał burmistrz Jacek Lelek, który wspominał moment śmierci ks.Profesora. - „Szukając wówczas o nim jakiś informacji w Internecie, nigdzie na trafiłem na wiadomość, że urodził się on w Starym Sączu. Dzisiaj te związki Księdza Profesora z naszym miastem są oczywiste, a to, że tutaj przyszedł na świat to wiedza powszechna” - mówił burmistrz.
Jacek Lelek przypomniał, że dzięki Starosądeckim Dniom Tischnerowskim, mieszkańcy Grodu św. Kingi mogli spotkać się z wybitnymi postaciami świata kultury, nauki i Kościoła. - „Są więc one ucztą intelektualną, ułatwiającą kontakt ze spuścizną księdza Tischnera” - dodał.
Pierwszym gościem tegorocznej edycji Dni był o.dr Andrzej Zając, specjalizujący się w duchowości franciszkańskiej, a tematem spotkania była franciszkańska duchowość daru i spotkania. Obecność Świętego Franciszka na Dniach Tischnerowskich nie była przypadkowa. Ksiądz profesor wielokrotnie odwoływał się do Franciszka i jego duchowości, a „Kazania starosądeckie” zostały napisane w typowym franciszkańskim stylu.
To, co zdaniem o.Zająca, charakteryzuje myśl ks.Tischnera to dramatyczny wymiar ludzkiej egzystencji. „Być istotą dramatyczną to wierzyć - prawdziwie czy nieprawdziwie - że zguba lub ocalenie są w rękach człowieka. Człowiek może nie wiedzieć, na czym polega ostatecznie jego zguba i na czym polega jego ocalenie, pomimo to może mieć świadomość, że o coś takiego właśnie w życiu chodzi (Józef Tischner „Filozofia dramatu”).
- „Tę sentencję księdza profesora, wyjaśniającą dramatyczność ludzkiej egzystencji, rozpoznajemy również w doświadczeniu Świętego Franciszka. Wystarczy popatrzeć na jego życie i wczytać się w jego pisma” - mówił franciszkanin.
25 marca w kinie „Sokół” w Starym Sączu został wyświetlony film dokumentalny „Tischner. Życie w opowieściach”, natomiast 26 marca miała miejsce uroczystość nadania Zespołowi Szkół Ponadgimnazjalnych w Starym Sączu imienia ks. prof. Tischnera. Stary Sącz. Tego samego dnia wielu wzruszeń dostarczyło starosądeczanom spotkanie z Tomaszem Ponikło - autorem książki „Józef Tischner - myślenie według miłości. Ostatnie słowa”, w którym zostały opisane ostatnie lata życia ks. Profesora.
Książka Tomasza Ponikło to opowieść o ostatnim etapie życia księdza Józefa Tischnera. Trwające trzy lata zmagania z rakiem krtani, który ostatecznie pozbawił filozofa głosu, nie zostały do tej pory szerzej opisane, podobnie jak twórczość Tischnera z tego okresu. O tym właśnie jest ta książka: o życiu i dziele, które toczyły się i powstawały w cieniu wyniszczającej choroby.
Jak tłumaczył autor, sam osobiście nigdy nie spotkał ks.Profesora. - „To jest taka znajomość zapośredniczona przez rodziców, którzy byli czytelnikami księdza. Sam byłem świadkiem odchodzenia tego kapłana i emocji, jakie wówczas panowały w moim domu rodzinnym, zacząłem więc pewne podchody do tej postaci” - tłumaczył.
Tomasz Ponikło poświęcił swoją pracę licencjacką esejom ks.Tischnera o miłosierdziu, z kolei temu, co autor „Filozofii po góralsku” napisał o śmierci, przyjrzał się, przygotowując pracę magisterską. - „Książka, która powstała, jest jakby podsumowanie tego spotkania z księdzem Profesorem” - mówił.
Książka, jak wspominał autor, powstała dzięki przychylności rodziny Tischnerów. To właśnie najbliżsi zgodzili się opowiedzieć jak wyglądały ostatnie lata życia filozofa. - „To, co wypełniało ten czas, można określić jednym słowem: miłość” - dodał.
Na zakończenie Dni Tischnerowskich do Starego Sącza przyjechał Szymon Hołownia. Spotkanie w kinie „Sokół” zorganizowała Powiatowa i Miejsko-Gminna Biblioteka Publiczna, a poprowadził je Andrzej Długosz. W trakcie jego trwania uczestniczący dowiedzieli się wiele ciekawych rzeczy dotyczących działalności założonej przez Szymona Hołownię fundacji, której celem jest wspieranie sierocińca w Kasisi na ternie Zambii, prowadzonego przez Siostry Służebniczki Starowiejskie. Opowiadał on też o swoich książkach, miłości do ikon oraz o tym, dlaczego nie wszyscy święci muszą być dla niego autorytetem. Część tej rozmowy publikujemy poniżej.
Jest Pan osobą popularną, poprzez obecność w telewizji. Czy czuje się Pan celebrytą?
- Nie ma prostszej metody, aby mnie obrazić, niż mówić, że jestem celebrytą. Nie czuje się nim. Powiedział pan, że popularność daje mi telewizja, ale ja znam takie kręgi, z których ludzie w ogóle nie wiedza, że ja w telewizji występuję.
Może jest więc Pan świeckim misjonarzem, który chce nawracać ludzi na wiarę katolicką?
- Też nie bardzo. Ja nie chcę nikogo nawracać. I to jest chyba kolejna moja wada, bo ja się nie nadaję do nawracania z jednego podstawowego powodu –nawet, jeżeli było mi dane znać paru ludzi, którzy się dobrze wypowiedzieli o mojej książce, to nikt nigdy jeszcze nie powiedział mi, że chce się nawrócić patrząc na to, jak żyję. A moim zadaniem nawracanie słowem nie ma żadnego sensu, jest nieskuteczne, tak jak nawracanie przy pomocy jakiejś akcji. Sens ma tylko wtedy, i to jest autentyczne nawrócenie, jeżeli dokonuje się jakieś spotkanie i pod jego wpływem człowiek decyduje się zmienić swoje życie. Dopóki ja nie żyję tak jak powinienem, to nie mam co myśleć o nawracaniu, bo było to głupotą. Kim ja jestem? Kiedyś jeden z moich gości, którego poprosiłem, aby się przedstawił, powiedział, że jest człowiekiem, mężczyzną i profesorem medycyny. Ja mogę powiedzieć, że jestem człowiekiem, mężczyzną i chrześcijaninem, natomiast cała reszta to są zajęcia, które podejmuję, natomiast one mnie opisują.
Nie kryje Pan swojego przywiązania do wiary katolickiej? Czy łatwo jest być katolikiem w show biznesie?
- Bardzo łatwo. Jakoś cały czas mam takie poczucie, że ludzie chcieliby usłyszeć, że trudno, ale to nieprawda. Ja nie widzę tu żadnego problemu. Pewnie trudno jest być katolikiem w „Newsweeku Polska”, ale już w „Mam Talent” bardzo łatwo. Jak miałem kłopot z moimi poglądami w „Newsweek Polska” to musiałem odejść z pracy, jak mam taki kłopot w „Mam Talent”, bo na przykład przychodzi pani, która robi striptiz, to mam pełne prawo się wycofać, nie po to, aby ją upokorzyć, ale by jej przykro nie było, gdybym zrobił komentarz, od którego nie będę się mógł powstrzymać. Nigdy, z powodu mojej wiary, nie spotkały mnie w tak zwanym show biznesie żadne szykany natomiast zauważyłem taką sytuację, że dziewczyny nie chcą się z człowiekiem umawiać jak dowiadują się, że jest katolikiem. One mają od razu takie przełożone: Hołownia - Kościół katolicki - wymagania, będzie bolało.
Czyli możemy być pewni, że telewizja Pana nie zepsuje?
- Tego nie wiem, zależy ile zapłacą. Na razie jeszcze płaca tyle, że się nie zepsułem.
Kinga Bednarczyk