Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki

Podróż do Kalkuty (korespondencja z Londynu)

Treść


.
Podróż do Kalkuty
 
    Już od dłuższego czasu marzyłam o wyjeździe do Kalkuty. Do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło dla błogosławionej Matki Teresy. Kilka tygodni temu moje marzenie się spełniło.
    Przybyłam do Kalkuty późnym popołudniem. Indie mnie nie zaskoczyły tak jak pierwszym razem, siedem lat temu. Niesamowite korki uliczne, krowy i kozy pasące się na ulicy, żebracy i bezdomni śpiący na poboczach.
    Zanim z ciężką walizką, która jak zwykle w większej części zawierała artykuły piśmiennicze, kredki, kolorowanki, puzzle i gry edukacyjne, dotarłam do hotelu było już ciemno. Zawartość walizki stanowiły podarunki od fundacji „Pencils for All”, którą założyłam ponad trzy lata temu dla dzieci objętych opieką Misjonarek.
.

.
    Mimo ogromnego zmęczenia wybrałam się do Domu Matki Teresy. Chociaż było już po godzinach otwarcia wpuszczono mnie do środka. Po śmierci zakonnicy udostępniono kaplicę, w której mieści się jej grób, pokój, w którym mieszkała oraz małe muzeum opowiadające historię jej życia dla tłumów pielgrzymów i turystów z całego świata. Nie mogłam uwierzyć swemu szczęściu. Modliłam się przy grobie tej Wielkiej Kobiety.
Następnego dnia, jak co dzień dziesiątki wolontariuszy różnorakich narodowości wraz z siostrami zebrały się w kaplicy, by rozpocząć dzień mszą świętą o godzinie 6 rano. Ci bardziej zahartowani przyszli jeszcze wcześniej na modlitwę poranną. Po eucharystii proste śniadanie dla wszystkich składające się z herbaty, suchego chleba oraz bananów. Następnie rozesłanie. Wolontariusze przydzielani są do pracy w poszczególnych placówkach prowadzonych przez Zgromadzenie.
   Mój pierwszy dzień okazał się prawdziwym „chrztem bojowym”. Zostałam wysłana do Domu dla Chorych i Umierających - „Kalighat”. Wiele o tym miejscu słyszałam. Teraz mogę powiedzieć, że miejsca tego doświadczyłam. Ośrodek jest przeznaczony dla ubogich z ulicy, którym przywraca się godność człowieka.
    Jako byłą pielęgniarkę nic nie powinno mnie zaskoczyć ani zaszokować. A jednak. Tamtejszy klimat nie sprzyja leczeniu i gojeniu się ran, a te łatwo się infekują i rozprzestrzeniają po całym ciele. Ogarnęło mnie niesamowite wzruszenie widząc w twarzach pacjentów niemą wdzięczność i radość podczas zmiany opatrunków.
    Kolejnego dnia wysłano mnie do Domu Dziecka i Ośrodka Adopcyjnego - „Shishu Bhavan”. Mieszka tam około setki dzieciaków w wieku od niemowlęcego do około trzeciego roku życia, w tym grupa dzieci niepełnosprawnych. Wszystkie one zostały pozostawione pod bramą ośrodka i czekają na adopcję. Podczas mojego pobytu dwójka maluchów znalazła upragnionych rodziców.
   Jednego z poranków dowiedziałam się o możliwości odwiedzenia Centrum Leczenia i Rehabilitacji Trądu - „Gandhiji Prem Nivas - Titagarh” mieszczącego się na peryferiach miasta. Miałam szczęście, tego dnia jechała tam grupa wolontariuszy. Ośrodek został wybudowany na początku lat osiemdziesiątych. Jest przystanią i miejscem umożliwiającym życie ofiarom trądu. Matka Teresa często powtarzała - „Nie ma trędowatych są tylko chorzy na trąd, a trąd można wyleczyć”. Stworzyła miejsce, gdzie chorzy mają możliwość zachowania swojej godności. Społeczeństwo hinduskie jest bardzo brutalne. Chorzy na trąd są wyeliminowani i nawet po kuracji i odzyskaniu zdrowia nie mają szans na powtórną integrację społeczną. Chorzy i ozdrowieńcy pracują razem, prowadząc gospodarstwo rolne, tkalnie, pracownie wyrobu protez kończynowych i specjalnego obuwia. Na miejscu jest fryzjer i krawiec. Ośrodek nie zatrudnia ludzi z zewnątrz, wyjątek stanowią lekarze. Wszystkie funkcje wykonują przebywający tam ludzie.
    Dzień następny spędziłam w najuboższej dzielnicy miasta, w osiedlu slumsów. W samym środku osiedla stoi nieduży murowany budynek - „Mahatma Gandhi Welfare Centre”, w którym siostry prowadzą przedszkole, trzy klasy szkoły podstawowej, zajęcia kroju i szycia dla kobiet oraz stołówkę dla bezdomnych. Tutaj poczułam się jak „ryba w wodzie”.
Z zawodu jestem przedszkolanką i pracuję w jednym z londyńskich przedszkoli. Do ośrodka przychodzą dzieci z rodzin żyjących w skrajnej nędzy i biedzie. Przychodzą chętnie, bo tutaj mogą, choć na chwile zapomnieć o biedzie, niedostatku i ciężkim życiu. Dostają czyste ubranie, przybory szkolne i są dożywiane. Tutaj są dziećmi, które tak samo jak ich rówieśnicy na całym świecie są ciekawe, psotliwe i radosne. W takim samym skupieniu słuchają bajki, z takim samym zaangażowaniem kredkują kolorowanki, śpiewają piosenki i uczą się nowych rzeczy.
Odwiedziłam wiele ubogich miejsc na świecie w Afryce i Azji. Najwspanialszym podziękowaniem i podarunkiem zarazem dla wolontariusza jest szczęśliwa, uśmiechnięta twarz dziecka. Tak samo wzrusza i równocześnie zapewnia, ze nasza pomoc choćby ta najmniejsza jest potrzebna.
W porze obiadowej drzwi centrum otwierają się dla najuboższych. Około trzystu osób dziennie, w większości mężczyzn, otrzymuje posiłek.
Wszyscy witani są przez Misjonarki Miłości uśmiechem i serdecznym słowem.
   Przeżyłam cudowny czas w Kalkucie, prawdziwie błogosławiony. Jestem bogatsza o nowe doświadczenia i przeżycia. Nigdy dotąd nie spotkałam się z ogromnym szacunkiem i wdzięcznością, jaką okazywali ci, którzy pomoc otrzymywali. Miłość, radość i pokój, z jakim Misjonarki Miłości wychodzą do potrzebujących, jest widoczna i doceniana na każdym kroku. Dzieło bł.Matki Teresy rozwija się i roztacza opiekę nad coraz większymi tłumami.
    Po raz kolejny potwierdziła się zasada, że im więcej ofiarujemy, tym więcej sami otrzymujemy.
 
Iwona Macałka       
(korespondencja z Londynu)
 
311109