Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki

SZTUKA DŹWIĘKÓW

Treść


.
SZTUKA DŹWIĘKÓW
 
Gdy latem 1975 roku odbywał się I Starosądecki Festiwal Muzyki Dawnej, Nikolaus Harnoncourt, jeden z pionierów wykonawstwa historycznego (historically informed practice, czyli HIP), zapewne notował już myśli, które zamieścił w wydanej siedem lat później słynnej książce Muzyka mową dźwięków. Pisał w niej między innymi o zmianie funkcji, jaką we współczesnym świecie pełni sztuka dźwięków: niegdysiejszy „filar naszej kultury i naszego życia” stał się jedynie „ornamentem pozwalającym zapełnić puste wieczory” i „miłą ozdóbką”.
 
   Procesowi temu w ciągu minionych dwóch stuleci towarzyszyła zmiana nastawienia do muzyki dawnej i współczesnej. „Dopóki muzyka była istotnym składnikiem życia, dopóty pochodzić mogła jedynie z teraźniejszości - przekonywał zmarły dwa lata temu austriacki dyrygent. - Była mową, w której wypowiadało się sprawy niewysłowione, i mogła być rozumiana tylko przez współczesnych. […] Musiała być tworzona wciąż na nowo - odpowiadając aktualnemu sposobowi życia i nowym potrzebom duchowym. […] Muzyka dawna, należąca do poprzednich generacji, nie mogła być i nie była ani rozumiana, ani używana. Jedynie od czasu do czasu przy wyjątkowych okazjach podziwiano jej kunsztowność”. (tłum. Magdalena Czaja).
   A zatem wraz ze spadkiem znaczenia muzyki w ogóle, odsunęliśmy od siebie twórczość współczesną, a otworzyliśmy się na przeszłą, co jest sytuacją wyjątkową w całej historii naszej kultury, ale też zjawiskiem wielowymiarowym. „To naturalna reakcja na wiele lat swego rodzaju amnezji - mówił mi kiedyś Jordi Savall. - Przez stulecia ludzie uważali, że sztuka rozwija się ewolucyjnie, a twórczość każdego nowego kompozytora jest lepsza, tylko dlatego że jest nowa. A to przecież nieprawda”. Jeden z najwybitniejszych muzyków naszych czasów, który po raz pierwszy wystąpił w Polsce właśnie w Starym Sączu jeszcze w latach osiemdziesiątych, określił nasze czasy „wielkim renesansem muzyki w ogóle”, ponieważ przywróciliśmy życiu koncertowemu prawdziwy ocean repertuaru przez wieki zapomnianego. W Polsce ogromną rolę w tym procesie odegrała impreza - przez długi czas pozbawiona zresztą jakiekolwiek konkurencji - wymyślona i zorganizowana czterdzieści trzy lata temu w Starym Sączu przez Stanisława Gałońskiego, postać kluczową dla muzyki dawnej w Polsce.
   Po kilku dziesiątkach lat (kiedy wyznaczyć początek HIP? Oto jest pytanie!) niezwykle dynamicznego rozwoju wykonawstwa historycznego, ruch ten stał się jednym z filarów współczesnego życia muzycznego, a sama muzyka minionych epok… No cóż, muzyka baroku, renesansu, średniowiecza jest popularna jak nigdy dotąd. Ba! Muzyka dawna - oto paradoks naszych czasów - stała się w pewnym sensie muzyką współczesną. Dlaczego dawną sztukę muzyczną (ale nie całą, wartościowanie było przecież wybiórcze), tak istotną dla dzisiejszej kultury, jeszcze trzy, cztery dekady temu uważano powszechnie za zakurzoną ramotę, a jej archeologów i wskrzesicieli za nieszkodliwych szaleńców? Kiedy i w jaki sposób zaszła fundamentalna zmiana? Możemy się tego dowiedzieć na przykładzie Starosądeckiego Festiwalu Muzyki Dawnej.
   Wszystko zaczęło się od odkryć, których w klasztorze sióstr klarysek dokonali muzykolodzy Adam Sutkowski i Mirosław Perz. Starosądeckie „polyphonica” stały się impulsem - czy może raczej jednym z impulsów, choć pewnie najważniejszym - do stworzenia festiwalu właśnie tu, w urokliwym grodzie św. Kingi. A zatem najpierw był repertuar i próby jego odtworzenia - jeszcze bez dbałości o styl w dzisiejszym rozumieniu, bez odpowiedniej wiedzy i instrumentów historycznych. Muzycy w filharmonicznych frakach wykonujący repertuar renesansowy czy barokowy na XX-wiecznych instrumentach, których widać na starych zdjęciach ze Starego Sącza, to zjawisko już dziś niespotykane lub bardzo rzadkie.
   Potem nadszedł czas eksplorowania źródeł historycznych, traktatów i rękopisów, próby odtwarzania dawnych technik śpiewu i gry oraz - last but not least - przywracania do życia dawnych instrumentów. Były to czasy, gdy wykonawstwo historyczne łatwo przychodziło krytykować, bo niedoskonałości interpretacyjne słyszał nawet niewprawny meloman. Artystów bardziej interesowała bowiem „autentyczność” wykonania, niż jego jakość techniczna. Nie wątpię, że i takie interpretacje zdarzały się podczas koncertów u sióstr klarysek i w kościele parafialnym Starego Sącza, zarówno polskim pionierom, jak i artystom z innych krajów.
   Na początku lat dziewięćdziesiątych Bohdan Pociej w relacji ze Starego Sącza uchwycił na łamach „Ruchu Muzycznego” moment, w którym zaszła jakościowa zmiana: „Pojęcie to [muzyka dawna] rozszerza się nam ostatnio także o XIX wiek i coraz bardziej do nas przybliża. A dziś już »muzyka dawna« oznacza nie tyle zbiór utworów z obszaru historii muzyki, ile specyficzną postawę i rodzaj aktywności muzycznej: szczególnie twórczą uprawę utworów z zasobu historycznego, także z historii nie tak dawnej, wszak to, co robi Norrington z Beethovenem i Berliozem, jest również uprawianiem muzyki dawnej”. W podejściu tym ważna inspiracja przyszła też ze świata muzyki tradycyjnej i kultur Wschodu. Artyści tacy jak Marcel Pérès, Benjamin Bagby, Jordi Savall właśnie tam poszukiwali i nadal poszukują tego, co autentyczne i archaiczne. A efekty ich badań i eksperymentów artystycznych podziwiała starosądecka publiczność. Brzmienie „pieśni naszych korzeni” odbiło się echem później, już w XXI wieku, gdy na festiwalu starosądeckim Okcydent spotkał się z Orientem.
   I tak nadszedł kolejny etap dziejów HIP i festiwalu w Starym Sączu. Instrumenty historyczne - tak! Perfekcyjne opanowanie dawnego stylu gra - oczywiście! Badania źródeł i szeroka wiedza - bez wątpienia! Ale spróbujmy odłożyć to wszystko na bok i po prostu pomuzykować. Bo przecież koniec końców muzyka dawna okazała się znakomitą wyrazicielką tego, co wypełnia nasze – ludzi przełomu XX i XXI wieku - serca i dusze. Przefiltrowana przez wrażliwość współczesnych wykonawców na pewno nie brzmi dokładnie tak, jak przed wiekami. A w każdym razie należy podchodzić do jej dzisiejszych interpretacji z dużą ostrożnością, co też wszyscy poważni muzycy czynią. Choćby dlatego, że ogromną część muzykowania stanowiła niegdyś improwizacja. Badania źródeł są niezmiennie punktem wyjścia - tego wymaga uczciwość artystyczna, ale celem nadrzędnym stało się poruszenie słuchacza. Nie tego sprzed kilkuset lat, ale żyjącego dziś. 
   Postanowiłem kiedyś sprowokować Jordiego Savalla i powiedziałem, że muzyka dawna w rzeczywistości nie istnieje, że to jedynie nasza jej kreacja. Wielki artysta uśmiechnął się i odparł, że to zbyt skrajny osąd - owszem, sposób wykonania należy do nas, lecz przecież źródła muzyczne istnieją, a współcześni artyści grający dla współczesnej publiczności na ich podstawie jedynie (albo aż!) kreują tę muzykę na nowo. Nie jest istotna autentyczność wykonania, tylko autentyczność koncepcji, dodał Savall. Stwierdził wręcz, że nie widzi powodu, dla którego mielibyśmy próbować dokładnie odtworzyć to, jak muzyka wykonywana była kiedyś. Mocno powiedziane.
   Z jednej strony w historii festiwalu starosądeckiego odbija się więc zjawisko o wymiarze światowym: rosnąca popularność muzyki dawnej i niebywały rozwój wykonawstwa historycznego; z drugiej - dzieje imprezy skupiają jak w soczewce historię Polski i polskiego życia muzycznego ostatnich czterech dekad. Ukazują nasze zapóźnienie względem Zachodu i charakterystyczne dla minionych czasów zjawiska społeczno-polityczne i artystyczne, nieznane po drugiej strony żelaznej kurtyny. Dziś możemy się z nich śmiać, jednak wówczas nikomu do śmiechu nie było. Ale przede wszystkim historia ta dowodzi niezwykłej determinacji, pomysłowości, otwartości, ogromnej wiedzy twórców festiwalu, którzy w siermiężnych czasach niedoborów niemal wszystkiego, zamkniętych granic, braku możliwości normalnej komunikacji i przyzwoitych środków finansowych potrafili dotrzeć i do artystów, i do samej muzyki. A niektóre wybory repertuarowe sprzed lat mogą przyprawić wyrafinowanych miłośników muzyki i mniej wyrobionych słuchaczy jeśli nie o zawrót głowy, to przynajmniej skłonić do niskiego pokłonienia się twórcom i organizatorom festiwalu. Zwróciła na ten fakt uwagę Ewa Obniska już na samym początku lat osiemdziesiątych, gdy pisała o programach koncertów, w których dzieła genialne sąsiadują z ciekawostkami wydobytymi z archiwów. Ale jakie to były ciekawostki! Proszę przestudiować programy kolejnych festiwali.
   Bohdan Pociej w drugiej połowie lat osiemdziesiątych pisał o festiwalu „skromnym i prowincjonalnym - w najlepszym sensie tego słowa”, pielęgnującym wartości duchowe muzyki. Twierdził, że „niepotrzebna mu zbytnia reklama i sztuczne pięcie się do »wielkiego świata«”. Życzył festiwalowi, by nie rozrastał się, a pogłębiał i doskonalił wewnętrznie w dziedzinie „nie tylko muzycznych przypomnień i rekonstrukcji, ale i rzeczywistych odkryć”. Kto miałby odwagę w drugiej dekadzie XXI wieku wypowiedzieć takie słowa o jakiejkolwiek imprezie? Że prowincjonalna? Że nie potrzebuje reklamy? Że nie powinna się rozrastać? A jednak, na przekór hałaśliwej współczesności, życzenia wielkiego eseisty i muzykologa spełniły się. Właśnie taki jest dziś Starosądecki Festiwal Muzyki Dawnej. Na szczęście! Zbyt wiele mamy bowiem wielkich imprez muzycznych obfitujących w gwiazdorskie obsady, które jednak muzykę zdają się traktować tylko jak „miłą ozdóbkę”. W Starym Sączu cały czas króluje prawdziwa sztuka dźwięków.
Piotr Matwiejczuk
Wstęp do książki „Wszystkie dobrodziejstwa. Historia Starosądeckiego Festiwalu Muzyki Dawnej”
pod redakcją Piotra Matwiejczuka.Wydawca Centrum Kultury i Sztuki im.Ady Sari w Starym Sączu.
 
 
306424