Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki

Rozmowa z ks.dr Romanem Stafinem, kapelanem Sióstr Klarysek (cz.1)

Treść


.
Kościele, wypłyń na głębię!
Rozmowa z ks.dr Romanem Stafinem,
kapelanem Sióstr Klarysek (cz. 1)
 
Ostatnio ukazała się Księdza książka o Mszy Świętej. Chciałabym o niej porozmawiać, ale kilka lat temu napisał Ksiądz książkę: Kościele, wypłyń na głębię. Refleksje duszpasterskie o Kościele w Europie na przykładzie Niemiec i Polski. Może więc porozmawiajmy najpierw o Kościele, a następnym razem o Mszy Świętej. Co skłoniło Księdza do napisania tej książki?
    - Wtedy pracowałem jako proboszcz w niemieckiej parafii w Wolfsburgu, w Dolnej Saksonii. Po kilku latach poczułem potrzebę podzielenia się moimi doświadczeniami z księżmi pracującymi w Polsce. Z jednej strony chciałem przestrzec przed błędami, które tam popełnił Kościół, żyjący i pracujący w społeczeństwie wolnym i dostatnim, a z drugiej strony chciałem podsunąć sprawdzone tam rozwiązania, które mogłyby pomóc Kościołowi w Polsce odnaleźć się po przełomie społeczno-politycznym, w diametralnie innej rzeczywistości; Kościół u nas szuka ciągle jeszcze swojej drogi w innym już społeczeństwie, niż 30 lat temu. Poza tym czułem, że przebywając tylko w środowisku niemieckim, słabnie piękno mojego ojczystego języka; kultura polska z przebogatą literaturą i poezją była mi zawsze bardzo bliska i wplatałem ją często w moje katechezy i kazania. Pisanie książki zmusza do zastanowienia się nad każdym wyrażeniem i sformułowaniem, aby w niewielu słowach przekazać treść w interesującej formie. Na moim biurku leżały cały czas trzy tomy Słownika Języka Polskiego, no i często je otwierałem.
.

.
Będąc proboszczem i - jak Ksiądz wspomniał - niosąc w sobie troskę o wspólnotę tam pracujących braci kapłanów, można było znaleźć czas na czytanie - literatura do tematu jest w książce księdza bardzo bogata - i na pisanie?
    - Kradłem go! No, może nie tak dosłownie. Na czytanie wykorzystywałem każdą wolną chwilę, a pisałem w soboty i na urlopie. Wiele zawsze zrobiłem w czasie moich podróży do Polski. Spędzając 10 godzin w pociągu z Berlina do Krakowa, mogłem naszkicować cały kolejny rozdział książki i wypełniałem go potem przez kilka miesięcy. Chcę tutaj jeszcze zaznaczyć, że czytanie i pisanie ubogacało także moje duszpasterstwo, ponieważ o problemach Kościoła rozmawiałem z parafianami na spotkaniach różnych grup i na te tematy głosiłem także kazania i konferencje, czy też prowadziłem dni skupienia dla księży lub dla wiernych, na parafiach.
 
Jakie błędy popełnił, a może nadal popełnia Kościół w Niemczech? Przed czym chciałby Ksiądz - w oparciu o doświadczenia tam zdobyte - przestrzec polskich duszpasterzy?
    - Po rozpoczętym 50 lat temu Soborze Watykańskim II, który otworzył Kościół powszechny na świat - warto tu sięgnąć do Konstytucji Duszpasterskiej o Kościele - w krajach zachodniej Europy, w tym w Niemczech, duszpasterstwo zbyt mocno skoncentrowało się na człowieku i jego potrzebach, przy czym nierzadko brakowało odniesienia do Boga, jego Stwórcy i Zbawiciela. Kościół często dawał się sprowadzać - ale i sam się do tego przyczyniał - do instytucji charytatywnej. Podam przykład: W jednej parafii katechetka przygotowywała dzieci do akcji zbierania po domach pieniędzy na misje z okazji Święta Trzech Króli. W danym roku wspomagano Chiny. W ramach przygotowania opowiadała ona dzieciom o historii, kulturze i zwyczajach panujących w tym kraju; były też chińskie potrawy i zabawy. W rozmowie z katechetką proboszcz zapytał: „Gdyby pani te dzieci przygotowywała, jako wychowawczyni w szkole, a nie w parafii, czy zrobiłaby to pani tak samo?” „Oczywiście” - padła odpowiedź; na to proboszcz: „A czy te dzieci wiedzą, że ta akcja ma jakiś związek z Bogiem?” Katechetka milczała. Na następnym spotkaniu z dziećmi trzymała już na kolanach Biblię! Ale sama od siebie wcześniej nie czuła tej potrzeby.
    Jeden z biskupów austriackich - u nich jest podobnie jak w Niemczech - wypowiedział bolesne słowa: „Wielu odwraca się dzisiaj od Kościoła nie dlatego, że nie szukają Boga, ale dlatego, że Go nie mogą znaleźć w Kościele”. Proces samolaicyzacji Kościoła katolickiego w Niemczech postępuje nie tylko pod wpływem świata, ale też nierzadko za przyczyną Kościoła ewangelickiego. Kiedyś uczestniczyłem w obchodach stulecia parafii protestanckiej. W kościele, przy pięknej oprawie muzycznej, wygłoszono dziewięć przemówień, m.in. przemawiało dwóch duchownych ewangelickich i jeden katolicki proboszcz. Tylko ten ostatni wspomniał dwa razy Boga i jeden raz Jezusa (liczyłem!); podziękowałem mu za to.
    Kurt Marti, niemiecki poeta, tak opisuje „mękę słowa Bóg”: „A więc słowo BÓG/ stało się ostatnim ze słów/ najbardziej znieważonym ze wszystkich pojęć/ zapomnianą metaforą/ plebejuszem języka”. Jeżeli to dzieje się w świecie, to jeszcze można to w jakimś sensie zrozumieć, ale proces ten jest widoczny w Kościele! Jakże to boli! I tutaj trzeba się naprawdę otrząsnąć… Znamy powiedzenie: „Jeżeli Bóg na pierwszym miejscu, to wszystko w życiu jest na właściwym miejscu”.
 
O tym mówi polski kapłan, który tam pracował. A czy Kościół w Niemczech nie widzi tego procesu i nic nie robi, aby mu przeciwdziałać?
    - Owszem, w ostatnich latach o tym się coraz więcej mówi i szuka się sposobów „przywrócenia” obecności Boga w życiu i pracy Kościoła. Takim przedsięwzięciem, które przynosi już owoce są tzw. rekolekcje na co dzień. Rozpoczęły się one w niektórych diecezjach, jako przygotowanie do jubileuszu dwutysiąclecia chrześcijaństwa. Na czym one polegają? Otóż, są to ćwiczenia duchowe na czas Wielkiego Postu. Uczestnicy w oparciu o otrzymane materiały (teksty biblijne, życie świętych, dzieła sztuki) odprawiają w domach indywidualnie poranną medytację (20-30 min.) oraz wieczorny przegląd dnia (10-15 min); co tydzień spotykają się w grupach po 6-8 osób pod kierownictwem kapłana lub osoby świeckiej, aby podzielić się duchowym doświadczeniem z minionego tygodnia. W ostatnich latach, w diecezji Hildesheim, gdzie pracowałem, brało udział w takich rekolekcjach ok. 2000 osób w 250 grupach. Jest to ogromny potencjach duchowy. Ci ludzie po takich 5-6 tygodniowych rekolekcjach wracają do ich świata inni; już się nie boją powiedzieć; tak, ja wierzę, bo…; tak, ja modlę się, bo… A jakie są owoce powszechnie u nas praktykowanych po parafiach rekolekcji? Co zostaje na trwałe po trzech, może czterech wysłuchanych naukach? Takie rekolekcje są potrzebne, ale trzeba szukać nowych form pogłębiania wiary w sercach ludzi; są to serca tęskniące za Bogiem, ale trzeba im pomóc tę tęsknotę zaspokoić.
 
A więc nadzieja na odrodzenie wiary na Zachodzie przez te elity duchowe - bo tak trzeba by je nazwać - rośnie?
    - Tak, nadzieję budzą rozwijające się nowe Duchowe Wspólnoty i Ruchy Religijne, może mniej w Niemczech, ale na pewno we Francji, Włoszech, Hiszpanii. Najaktywniejsze z nich to: Focolari, Comunione e Liberazione, Charyzmatyczna Odnowa, Droga Neokatechumenalna, Cursillo, Emmanuel, Sant’Edigio, Chemin Neuf, Wspólnoty Jerozolimskie, Światło-Życie. Na spotkania, np. w Rzymie, przybywa kilkaset tysięcy członków ze 120 (!) wspólnot. Ojciec święty Benedykt XVI - kontynuując idee Jana Pawła II - widział je, jako odpowiedź Ducha Świętego na zmieniającą się sytuację Kościoła, który musi ciągle szukać nowych dróg dotarcia ze Słowem Bożym do tęskniących za nim - chociaż często nieświadomie - serc ludzkich.
    Chciałbym tutaj opowiedzieć o moim spotkaniu z członkiem jednej z takich wspólnot. Otóż w czasie studiów w Innsbrucku, w okresie wakacji, zastępowałem księży na parafiach w Niemczech. Byłem m.in. w Erbach, mieście słynącym z wyrobów z kości słoniowej. Tam poznałem rodzinę komendanta policji w tym mieście, który opowiadał mi, że każdego dnia wstaje godzinę wcześniej niż jego rodzina; uprawia jogging, bierze prysznic, a potem czyta Pismo św., rozważa, modli się. Następnie budzi rodzinę i robi śniadanie. „Wie ksiądz” - opowiada dalej - „nierzadko bywa tak, że gdy borykam się z jakimś problemem, to wtedy wpada mi rozwiązanie właśnie z tekstu biblijnego, który rano rozważałem. Bóg prowadzi przez swoje słowo; ja tego doświadczam na co dzień”.
 
Słyszy się często, że na Zachodzie mniej ludzi chodzi do Kościoła niż u nas, ale wielu z tych, którzy chodzą, angażuje się mocno w życie parafialne.
    - Tak, to prawda, doświadczyłem tego prawie zaraz po objęciu parafii w Niemczech. Przeprowadzaliśmy remont wnętrza kościoła połączony z przebudową zakrystii. Rada gospodarcza bardzo się zaangażowała w to przedsięwzięcie. Najpierw przeprowadziliśmy wizję lokalną i określiliśmy zakres remontu. Komisja budowlana (są jeszcze inne komisje: finansowa, charytatywna, porządkowa - po 2-3 osoby) znalazła architekta, a następnie na spotkaniu z przedstawicielem kurii zostały podjęte odpowiednie decyzje, także dotyczące sposobu finansowania remontu. Ponieważ w 1/3 koszty musi zwykle pokryć parafia, komisja finansowa opracowała plan zbiórki pieniędzy. Rada szukała także pomocników do wykonywania prac przygotowawczych i porządkowych w czynie społecznym; jej członkowie dawali dobry przykład! Oczywiście nad całością czuwa proboszcz i synchronizuje wykonywane prace poszczególnych komisji, ale nie robi wszystkiego sam, jak to u nas przeważnie ma miejsce!
    Podobnie pracuje rada parafialna, która wspiera proboszcza w sprawach duszpasterskich. Klasycznym przykładem zaangażowania jej członków jest przygotowanie odpustu połączonego z festynem. Liturgię Mszy Świętej, więc śpiewy, czytania, modlitwę powszechną i procesję z darami przygotowuje komisja liturgiczna. Komisja ds. świąt parafialnych opracowuje program artystyczny po uroczystości w kościele. Atrakcje dla dzieci i młodzieży to zadanie następnej komisji. Zaś o stronę kulinarną (grill, sałaty, ciasto, napoje) troszczy się rada gospodarcza, szukając oczywiście chętnych wśród parafian. Całość przygotowań „przechodzi” przez ręce proboszcza, ale wykonanie zadań należy do poszczególnych komisji.
    Członkowie tych rad wybierani są w parafii demokratycznie, ale proboszcz ma możliwość wypowiedzenia swojej opinii o kandydatach i może także proponować własnych kandydatów.
Uważam, że w tej dziedzinie Kościół w Polsce mógłby wiele skorzystać z doświadczeń zachodniego sąsiada. U nas rady parafialne dopiero stawiają pierwsze kroki; potrzebne jest usuwanie nieuzasadnionych lęków, zarówno ze strony proboszczów jak i też u wiernych; konieczne są szkolenia na szczeblu diecezjalnym, które budzić będą u parafian poczucie odpowiedzialności za wspólnotę wiary. Oczywiście księża potrzebowaliby także odpowiedniego przygotowania, może na kursach proboszczowskich.
 
Chciałabym, abyśmy porozmawiali o sytuacji Kościoła w Polsce. My, starsi, jesteśmy zaniepokojeni pewnymi zjawiskami, świadczącymi o słabnącej wierze, szczególnie młodego pokolenia.
    - Ja, jako kapelan sióstr, nie mam wiele styczności z duszpasterstwem parafialnym, ale mam kontakt z kapłanami w nim zaangażowanymi, tu na miejscu oraz z moimi kolegami z roku, którzy już od wielu lat pracują, jako proboszczowie; spotykamy się na „imieninowych” zjazdach i mówimy o problemach duszpasterskich. Wiele do myślenia dał mi list kardynała Kazimierza Nycza, który on w Adwencie minionego roku skierował do kapłanów swojej diecezji. Kardynał pisze, że nie tylko na Zachodzie, ale już w Polsce jest wielu takich, którzy są ochrzczeni i bierzmowani, ale odeszli od Kościoła, zrezygnowali z praktyk religijnych i zagubili Chrystusa. Okazuje się, że katecheza szkolna nie przynosi oczekiwanych rezultatów, ponieważ dzieci, a szczególnie młodzież, nie znają podstaw wiary - w Warszawie połowa uczniów! - a więc katecheza zawieszona jest ponad ich głowami. Oni - wielu też dorosłych - potrzebują pierwszej ewangelizacji, czyli - jak dzisiaj mówi się coraz częściej w Kościele - nowej ewangelizacji; trzeba zacząć im mówić, kim jest Chrystus, pomóc im poznać Jego życie i naukę, a dopiero potem przybliżać prawdy wiary i wyjaśniać Boże przykazania.
    Jednocześnie zauważamy, my, kapłani, że rośnie liczba tych - właśnie młodych ludzi - którzy mając naprawdę szlachetne serca, szukają prawdy, dobra, piękna; pragną pogłębić swoje życie duchowe. Tym ludziom już nie wystarcza nasze - przyznajmy - dość przeciętne niedzielne duszpasterstwo. Oni chcą czegoś głębszego; oni szukają przewodników duchowych. I Kościół wychodzi im naprzeciw, chociażby z takimi domami rekolekcyjnymi jak nasza, wyrosła u stóp klasztoru Sióstr Klarysek, starosądecka „Opoka”. Kto szuka, znajdzie tam Chrystusa, by ukochać Go na całe życie. Program jest bardzo bogaty. O tym opowiadali już na łamach tej gazetki ks.Tadeusz Sajdak i ks.Piotr Adamczyk i ks.dr Marcin Kokoszka. Osoby, które przeżyły kursy: Jana, Pawła, Odnowy w Duchu Świętym czy Nowej Ewangelizacji modlą się głębiej, pełniej się spowiadają, dają świadectwo wiary na co dzień. Przy istniejącej w praktykach religijnych powierzchowności - uczęszczanie na niedzielną Eucharystię li tylko z tradycji rodzinnej, czy też dość powszechne „odstanie” Mszy Świętej na zewnątrz Kościoła - oni budzą nadzieję na duchowe odrodzenie. I jeszcze jedno; oni często są też wezwaniem i wyzwaniem dla kapłanów, którzy w spotkaniu z nimi mają okazję, aby, jako ich przewodnicy, pogłębiać nieustannie własne życie duchowe. Niekiedy bywa tak, że kapłani podchodzą do tych wspólnot z pewną rezerwą, bo ci ludzi są inni, niż „wygodna”, nie stawiająca większych wymagań, pobożność przeciętnych parafian. Uważają też niektórzy kapłani, że pobożność członków tych wspólnot jest zbyt emocjonalna. Ale czy nie jest tak, że nasze, kapłańskie przeżywanie wiary jest - po intensywnych studiach teologicznych - zbyt racjonalne, a więc czy nie przydałoby się naszą pobożność „okrasić” trochę sercem? A te wspólnoty potrzebują na pewno intelektualnego pogłębienia; istnieje więc szansa na wzajemne ubogacenie! Krótko mówiąc: trzeba odczytywać znaki czasu; znaki, które daje nam Duch Święty.
 
Dzisiaj się mówi o braku owocności Kościoła w konfrontacji ze zlaicyzowanym światem. Starsze pokolenie ludzi wierzących, patrząc na postawy ludzi młodych, często bezradnie rozkłada ręce. Dlaczego efekty wysiłku ewangelizacyjnego - przecież on jest! - Kościoła są tak mało widoczne. Co więcej, wydaje się jakby Kościół światu „oddawał pole”. Skąd bierze się jego słabość?
    - Ten proces jest mocno widoczny na Zachodzie i pewne zjawiska daje się zauważyć także u nas. Niemiecki lekarz-psychiatra i teolog, ceniony doradca managerów, Manfred Luetz napisał książkę pt. Zablokowany olbrzym. Ów olbrzym – to Kościół. Autor traktuje go, jako „pacjenta”, który wymaga leczenia. Ale „lekarstwo” jest w nim samym. Luetz opiera się w proponowanej metodzie na doświadczeniach amerykańskiego psychiatry Steve de Shazera. W jego terapii wychodzi się z założenia, że pacjent, który ma problemy natury psychiczno-emocjonalnej, posiada w sobie samym uzdrawiające siły; trzeba tylko pomóc choremu człowiekowi je w sobie odnaleźć i wyzwolić. W Kościele są nimi sakramenty święte, a szczególnie Eucharystia. W niej, pięknie sprawowanej i głęboko przeżywanej, jest nieprawdopodobna siła, która odnawia i przemienia człowieka! Tutaj jawi się pytanie: jak ja, jako kapłan, sprawuję Mszę Świętą?; jak ja, jako uczestnik, ją przeżywam? W Eucharystii jest uzdrowienie Kościoła i każdego z nas! Odkrywajmy i pielęgnujmy ten - dany nam przez Boga - skarb!
    Myślę, że takim drugim źródłem odnowy Kościoła i życia religijnego wiernych może być sakrament chrztu. Czy przygotowanie rodziny do chrztu dziecka w naszych parafiach nie wymagałoby pogłębienia przez odpowiednią katechezę i rozmowę o tym wielkim darze, jakim jest chrzest święty? Przez ten sakrament stajemy się dziećmi Bożymi. Być dzieckiem Ojca, który jest Bogiem i dzieli się ze mną swoim życiem - jest w moim sercu! - jakaż to godność! A prawda o niej tak się rozmywa w naszej codzienności! Czy nasz Kościół nie wyczerpuje się w dość powierzchownym akcjonizmie i nie ma już sił i czasu, aby „podawać” ludziom sakramenty z właściwą im głębią? Naprawdę warto się nad tym zastanowić.
    Chrzest i Eucharystia! przez te dwa sakramenty na nowo - teologicznie i duchowo - odkryte i odpowiednio celebrowane, może się Kościół odrodzić i nimi człowieka przebóstwiać; człowieka, który już dławi się tym, co ziemskie. I jeszcze jedno - koło tego człowieka nie można „przebiegać”, trzeba się przy nim „zatrzymać”. Oj, z tym tempem życia kapłanów trzeba coś zrobić! Ono spłyca ich posługę. Czy nie trzeba by przemyśleć i na nowo ustawić priorytety w duszpasterstwie?
 
Bóg stworzył człowieka i zakodował w nim, w jego duszy, tęsknotę za Nim. Dopóki człowiek tej tęsknoty nie zaspokoi, jest nieszczęśliwy, niespokojny - jak mówił św.Augustyn.
    - Tak właśnie myślałem, gdy w czerwcu minionego roku wziąłem udział w tzw. Wieczorze Uwielbienia, jaki odbywa się kilka razy do roku w kościele św. Karoliny w Tychach. Dwa tysiące, przede wszystkim młodych ludzi, wielbiło Boga przez cztery godziny (!). Widziałem ich twarze wpatrzone w Hostię w monstrancji. Można było jedno wyczytać: Jesteś tu, Panie, a ja przed Tobą, bądź uwielbiony, prowadź mnie! Chciałbym, aby uczestnicy Mszy Świętej, którą ja odprawiam, mogli to samo wyczytać z mojej twarzy! Ci młodzi ludzie wracają potem do swoich codziennych zajęć, do rodzin, do szkół, na uniwersytet, do pracy i mają odwagę dawać świadectwo wiary. Cieszmy się, że mamy takich młodych chrześcijan!
 
Dlaczego jest nam tak trudno wyrwać się z naszej religijnej letniości. Przecież wiara daje niesamowitą moc, a my jesteśmy tacy bezradni i bezsilni w spotkaniu z ciężarem życia?
    - Wiara kształtuje się przez osobisty, głęboki kontakt z Chrystusem. Trzeba by sobie zadać pytanie: Kiedy ostatni raz jako matka modliłam się, czy jako ojciec modliłem się razem z moimi dziećmi i nie tylko odmawialiśmy wyuczone modlitwy (tak trzeba! – na mojej pierwszej parafii w Nawojowej uczyłem 6-latki religii; na pierwszej katechezie wszystkie umiały podstawowe modlitwy), ale własnymi słowami oddałam (oddałem) Bogu cały nasz dzień? Modlitwa wspólna jest najlepszym wychowaniem! Albo też kiedy ostatni raz wieczorem wziąłem do ręki Biblię i spędziłem z nią kwadrans? Po kilku tygodniach takiego zakończenia dnia można rzeczywiście odczuć, że serce rośnie! Gdy się idzie do łóżka po kolejnym odcinku kolorowego i płytkiego serialu, to wstaje się rano z pustym sercem i co się dziwić, że życie wydaje się za ciężkie. Dzisiaj są wspaniałe pomoce, np. „Oremus”, „Słowo wśród nas”, „Żywe słowo”, czy „Ewangelie 2013”, z tekstami biblijnymi na każdy dzień. Trzeba tylko odrobinę dobrej woli, no i… coś powinno mnie do Boga ciągnąć, bo przecież On zakodował w moje serce tęsknotę za Nim; to On ciągle woła: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11,28). Trzeba więc do Niego przyjść i spędzić trochę czasu z Nim - sam na sam!; wtedy się doświadczy Jego miłości! No właśnie, warto sięgnąć do 1 Listu św.Jana (szczególnie rozdziały czwarty i piąty), listu o miłości Boga do człowieka. Jeśli uwierzę, że jestem przez Boga kochany, zawsze, w każdej sytuacji, to znalazłem skarb w życiu i na całe życie!
 
W kościołach, gdzie jest wystawiony Najświętszy Sakrament są zawsze modlący się ludzie, np. w nowosądeckiej farze. W naszym parafialnym kościele od kilku miesięcy adorujemy Pana Jezusa w każdy czwartek, przez cały dzień. To bycie sam na sam z Chrystusem jest jednak potrzebą wielu i to młodych ludzi.
    - Tutaj przypomina mi się wydarzenie, o którym opowiadał kiedyś kard.Meisner z Kolonii. Otóż, gdy odwiedził on matkę Teresę z Kalkuty, podarował jej otrzymany od jednej parafii pierścień z drogocennym diamentem. Był przekonany, że Matka Teresa go sprzeda i uzyskane pieniądze przeznaczy na pomoc biednym. Ona natomiast kazała umieścić diament w drzwiczkach tabernakulum. Mówiła: „Jeśli zapomnimy o Jezusie, to niewiele potrafimy dać biednym; On jest najważniejszy”. Tutaj jawi się odwieczny dylemat Kościoła: zdobić kościoły, czy pomagać biednym? Jedno i drugie jest ważne. Ale gdzie przebiega granica? Myślę, że każdy przypadek trzeba rozważyć osobno, prosząc Ducha Świętego o światło.
    Umierający w roku 1990 biskup tarnowski Jerzy Ablewicz mówił: „Dotychczas walczyliśmy o prawdę [zagrożoną przez komunizm], teraz trzeba nam iść do ludzi z miłością”. A miał wtedy na myśli rosnąca biedę w Polsce po przełomie społeczno-politycznym. Wiele robią księża, aby zaradzić biedzie w różnych jej formach; przykłady ich pomysłowości podaję w mojej książce. Ciągle jest to jeszcze za mało. Przecież to sam Chrystus, który daje się nam cały w kawałku chleba i kropli krwi (oto ucieleśnienie ubóstwa i uniżenia!), wzywa sobą, aby pójść do tych, którzy cierpią głód. Kościół, który zostawiałby biednych, sądząc, że jakoś sami sobie poradzą, przeczyłby istocie swojego powołania. I oto Opatrzność Boża daje nam papieża Franciszka, który jest żywą Ewangelią. On ucieleśnia Kościół ubogi i dla ubogich. Patrzmy na niego, słuchajmy go i czyńmy to, do czego nas wzywa. Oto droga dla Kościoła na nasze czasy! A tak konkretnie: nie można zostawiać samego, ojca, który traci pracę i jest jedynym żywicielem rodziny – jest to dla niego ogromnie bolesna i obciążająca sytuacja. Przy nim musi być proboszcz; nie znajdzie mu może pracy, ale jakoś materialnie trochę pomoże i przede wszystkich podtrzyma nadzieję. Proboszcz jednej z podtarnowskich parafii mówił mi z dumą, że u niego, w rodzinach, nie brakuje chleba, bo Caritas działa bardzo prężnie, a ofiarnych ludzi też nie brak.
    Ale wrócę jeszcze do istoty postawionego pytania: Ludzie trwają na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem, bo wiedzą, że od Jezusa obecnego w tej białej Hostii, płynie światło do uporządkowania spraw we własnym sercu, a także moc, aby objąć bliźniego prawdziwą miłością. Miejsce, na którym Matka Teresa umieściła drogocenny kamień, wyraźnie nam mówi, co (Kto!) w życiu jest najważniejsze - adoracja naszego Pana i Zbawiciela!
 
I jeszcze jedno pytanie na koniec naszej rozmowy: Kogo lub co Ksiądz uważa za najważniejsze w kształtowaniu wiary młodego pokolenia?
    - Rodzinę! Nikt i nic nie potrafi zastąpić rodziny w wychowaniu religijnym dzieci. Owszem ważne są rozmowy rodziców z dziećmi, pociągający jest przykład ich religijnych praktyk, ale najważniejsza jest – uważam – wspólna modlitwa rodziców i dzieci. Jak już to zaznaczyłem, trzeba odmawiać wyuczone na pamięć modlitwy, ale konieczna jest modlitwa własnymi słowami. Oto ojciec lub matka w prostych słowach, płynących z serca, oddaje Bogu cały dzień, dziękuje za dobro otrzymane i świadczone, przeprasza za grzechy i niedociągnięcia. Z czasem i same dzieci włączą się w tę spontaniczną modlitwę. I wtedy dziecko uświadamia sobie, że Bóg jest w jego życiu obecny; On wszystko widzi, wszystko wie; On przebacza i daje moc do wytrwania. W ten sposób modlitwa jest mocno wpisana w życie - staje się życiem (!) - a nie tylko niedzielnym obowiązkiem uczestniczenia we Mszy Świętej, którego dorastający chłopiec czy dziewczyna często nie rozumieją i pytają: „Dlaczego ja znów muszę iść do kościoła?”
A tak już na koniec przytoczę jeden z moich ulubionych wierszy Norwida:
 
            Czy popiół tylko zostanie i zamęt,
            Co idzie w przepaść z burzą? - czy zostanie
            Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,
            Wiekuistego zwycięstwa zaranie!...
 
W naszych rodzinach mamy tak wielką szansę przekazywać dzieciom „diament” wiary, który jest fundamentem zwycięstwa - tu na ziemi i w wieczności; tylko tak człowiek naprawdę „wygra” życie. Rodzice nie marnujcie tej szansy!
 
    Dziękując za wnikliwe i bardzo cenne wypowiedzi, na II część „rozmowy” zapraszamy Czytelników w czasie wakacyjnym. Rozsmakowani w pięknym, głęboko pouczającym słowie pisanym, pragniemy też życzyć Księdzu-Autorowi wielu jeszcze pomysłów twórczych wzbogacających dorobek literacki o kolejne, wspaniałe pozycje książkowe.
Rozmawiała Zofia Gierczyk
 
313337