Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki

Radosne święta

Treść


.
Radosne święta
 
    Wielki Tydzień rozpoczyna się od Niedzieli Palmowej i jest czasem wzmożonej pobożności, bogatej liturgii kościelnej oraz przygotowań do świąt. Najbogatsze w obrzędy i zwyczaje są trzy ostatnie dni Wielkiego Tygodnia zwane Triduum Paschalnym.
    W Wielki Czwartek we wszystkich kościołach zawiązuje się dzwony - na znak żałoby zastępują je koloratki. Liturgia nabożeństw ma upamiętnić Ostatnia Wieczerzę i ustanowienie Eucharystii oraz kapłaństwa. Dawniej, na pamiątkę umycia nóg apostołom przez Chrystusa, biskupi, królowie i magnaci polscy obmywali nogi dwunastu nędzarzom - na znak miłości bliźniego, braterstwa i chrześcijańskiej pokory. Niepraktykowanym już dziś zwyczajem było gaszenie świec na ołtarzu podczas wieczornej mszy w kościele, po czym kapłani w ciemności uderzali mszałami w pulpity na znak chaosu, który nastąpił wśród apostołów po pojmaniu Chrystusa. Był to pretekst do zabawy dla znudzonej wielkopostną powagą młodzieży - chłopcy obecni w kościele, rzekomo za przykładem księży, wszczynali wielki hałas tłukąc kijami w ławki, ku zgorszeniu kapłanów i wiernych. W przeszłości w Wielką Środę, Czwartek lub Piątek obowiązkowo w całej Polsce odbywały się „judaszki”, dziś jeszcze gdzieniegdzie praktykowane. To stary zwyczaj palenia Judasza, opisywany już w XVIII wieku. Początkowo wykonywano kukiełkę, podobną do Marzanny - której na piersi pisano „Judasz Zdrajca”. W nocy wieszano ją na drzewie i tak wisiała aż do popołudnia, kiedy wreszcie rzucano ją do ogniska. U nas, na ziemi sądeckiej i w okolicach Gorlic wszystkie zimowe śmieci, zeszłoroczne liście i inne rupiecie mężczyźni zgarniają w wielki stos i po zapadnięciu zmroku podpalają. Takie płonące wieczorem ogniska nazywa się też „paleniem Judasza”.
    Wielki Piątek jest dniem głębokiej żałoby. W kościołach panuje wymowna cisza, monstrancje wynosi się do kaplic zwanych ciemnicami, a krzyże zasłania fioletowymi płachtami materiału. W XVII wieku żałobę pokutę wielkopiątkową potęgowały procesje mężczyzn pokutników zwanych też biczownikami. W Wielki Piątek nawiedzali kościoły, modlili się, leżąc krzyżem na posadzce i biczowali na oczach wiernych. Biczownikami byli między innymi polscy królowie, Jan Kazimierz, czy Władysław IV. Praktyka ta nie przetrwała do naszych czasów. Ciągle żywa jest natomiast tradycja Grobów Chrystusa - to groty grobowe zaaranżowane w bocznych nawach świątyń, z leżącą w nich postacią umarłego Chrystusa, którego adorować można aż do rezurekcji. W Polsce popularny jest też zwyczaj straży grobowych zwanych „turkami” - znany już od czasów saskich. Przy Grobach stają strażacy, żołnierze, formacje wojskowe, czy przedstawiciele różnych organizacji. Dawniej w Wielki Piątek najpobożniejsi ludzie na znak żałoby zasłaniali w swych domach lustra, zatrzymywali zegary, mówili przyciszonymi głosami, jakby w domu znajdował się zmarły.
    Wielka Sobota jest Wigilią Wielkanocy, dniem błogosławieństw wody, ognia, cierni i pokarmów wielkanocnych. Taką poświęconą wodę ludzie brali ze sobą z kościoła i kropili nią domy, budynki gospodarcze, pola i zwierzęta. Od wieków w Wielką Sobotę święci się potrawy przygotowywane na wielkanocne śniadanie. Początkowo na wsiach ludzie gromadzili się z koszami do poświęcenia u najbogatszego gospodarza i tam czekali na księdza. Zwyczaj święcenia w kościele nadszedł nieco później i objął całą Polskę z wyjątkiem Pomorza.
    Wielka Niedziela, Wielkanoc, zwana też w pierwszych wiekach Paschą jest największym i najstarszym świętem chrześcijańskim. W tradycji wszystkie towarzyszące jej zwyczaje wyrażają radość życia i istnienia, to święto wielkiej obietnicy zmartwychwstania i nieśmiertelności. Dawniej odprawiana o świcie rezurekcja połączona z procesją dziś przeniesiona jest prawie wszędzie na sobotni wieczór (tak było do XIX wieku). Dawniej mówiono, że wielkanocna procesja demaskuje czarownice, ponieważ żadna z nich nie była w stanie przejść trzy razy naokoło kościoła. Podczas procesji strzelano z moździerzy i robiono huk - był to „salut” na cześć Zmartwychwstałego i pamiątka po wielkim huku, który zapewne panował, gdy osuwał się grobowy kamień podczas Zmartwychwstania. Po powrocie do domu rozpoczyna się wielkanocne śniadanie, trwające nawet kilka godzin. Dzień ten spędza się rodzinnie, przy stole, aby razem z bliskimi cieszyć się tym świętem. Dawniej na ziemi sądeckiej i w okolicach Rzeszowa przed rozpoczęciem świątecznej uczty obowiązkowo każdy domownik musiał zjeść całą laskę chrzanu. Wszyscy przy tym szlochali, ale uważali to za konieczne, aby przez cały rok ustrzec się przed chorobami. Zresztą było to też ostatnie umartwienie się przed biesiadą. Polskie „święcone” zawsze słynęło z obfitości, a pośrodku suto zastawionego stołu obowiązkowo musiał znaleźć się wykonany z wosku, masła lub ciasta baranek zwany „agnuskiem”, dziś najczęściej cukrowy. Dziś już uczty wielkanocne nie są tak obfite jak kiedyś, gdy polscy magnaci na stołach mieli serwowane potrawy odpowiadające liczbie pór, miesięcy, tygodni, dni a nawet i godzin w roku. Proszę sobie wyobrazić osiem tysięcy siedemset czterdzieści babeczek albo baryłek miodu pitnego na stole (bo tyle jest godzin w roku). Nic więc dziwnego, że po długim poście zdarzały się przypadki, że za nadmierne jedzenie i picie płacono zdrowiem, a nawet i życiem. Jak jednak oprzeć się smakowitym babom, mazurkom i sernikom? Nic nie mogło się zmarnować - skorupki z jaj rozrzucano po izbach i polach, aby był wszelki urodzaj, a także podrzucano kurom, aby przez cały rok było dużo jaj. Wesołe świąteczne ucztowanie przerywały kiedyś zabawy i gry z użyciem pisanek - wygrywał ten, komu ostatniemu zbiła się skorupka.
Drugi dzień świąt, a więc Poniedziałek Wielkanocny upływał pod znakiem spotkań rodzinnych i towarzyskich. Do uroczystych momentów tego wesołego dnia lejącej się wody należy obyczaj święcenia pól kropidłem z palmy wielkanocnej - żywy do dziś na ziemi sądeckiej, rzeszowskiej i tarnowskiej. W Małopolsce na znak wielkanocnego błogosławieństwa wbija się też w ziemię krzyżyk z palmy. Jest to jednak przede wszystkim dzień wesołości i swawoli, z obyczajem śmigusa - dyngusa na czele. Początkowo śmigusem zwano tradycję oblewania wodą dziewcząt na wydaniu i młodych kobiet, a także smaganie się zielonymi witkami. Dyngusem natomiast nazywano pochody młodych chłopców połączone z kwestą świąteczną i wypraszaniem smacznych darów. Z biegiem czasu obrzędy zostały połączone i zdominowane przez polewanie wodą. Niezwykle swawolny bywał śmigus - dyngus dawniej na wsiach, kiedy chłopcy najładniejsze dziewczęta oblewali całymi wiadrami wody. Po południu wraz z orkiestrą urządzali pochody i chodzili po kolei do wszystkich domów panien na wydaniu, recytując o nich wierszyki. Nazywano ten zwyczaj „woływkami dyngusowymi”. Czasem wychodzili na drzewo albo na dach karczmy i wołali, czy znajdzie się jakiś kawaler, który daną dziewczynę wykupi od złośliwych psot dyngusowych. W Małopolsce, głównie w Limanowej, chodzili przebierańcy zwani „dziadami śmigustnymi” albo „słomiakami”, bo nosili słomiane czepy. Obchodzili domy w milczeniu, od czasu do czasu tylko gwiżdżąc, ponieważ wyobrażali wedle legendy żydowskich wysłanników, którzy nie chcieli uwierzyć w Zmartwychwstanie i za karę utracili głos.
    W wielu regionach Polski we wtorek po Wielkanocy kobiety brały odwet za oblewanie ich w Poniedziałek. Przejmowały inicjatywę o pierwsze wylewały wiadra zimnej wody na napotkanych mężczyzn. Taki żeński śmigus – dyngus na ziemi krakowskiej nazywany był „babasikiem”. Zabawa ta jednak bardzo szybko przemieniała się we wzajemne chlustanie się wodą i wesołe gonitwy, które trwały jeszcze przez kolejne dni, zgodnie z powiedzeniem: „aż do Zielonych Świątek można lać się w każdy piątek.”
Izabela Skrzypiec
 
311174