Wspomnienia o Annie Kosińskiej, więźniarce obozu w Ravensbrück
Treść
.
Wspomnienia o Annie Kosińskiej,
więźniarce obozu koncentracyjnego w Ravensbrück
więźniarce obozu koncentracyjnego w Ravensbrück
Hania… Hania Kosińska…
Nie wiem czy ktoś ją jeszcze pamięta?
Czy żyje jeszcze ktoś, kto mógłby coś o niej opowiedzieć - o jej życiu, jej rodzinie, o jej losach?
Niedawno dowiedziałam się, że w muzeum w Starym Sączu znajduje się jej „pasiak’ obozowy podpisany jedynie imieniem i nazwiskiem. Dlatego piszę te wspomnienia, bo ją znałam, byłam jej koleżanką, znałam jej rodzinę - nasze domy były blisko siebie przy tej samej ulicy - Bolesława Chrobrego w Starym Sączu. Nie chciałabym, by zginęła pamięć o tej starosądeczance.
Anna Kosińska urodziła się w 1922 roku w Starym Sączu w rodzinie nauczycielskiej. Jej matka Bronisława uczyła w szkole żeńskiej, a ojciec Marian w szkole męskiej razem z moim ojcem - Janem Czechem.
Znaliśmy się wzajemnie, ale nie utrzymywaliśmy bardzo bliskich kontaktów, choć na prośbę mojego ojca, Marian został chętnie moim ojcem chrzestnym.
Kosińscy mieli przy domu duży, piękny ogród, dobrze utrzymany (mieli służącą), wiele kwiatów, pewnie też i jarzyny, a Marian hodował pszczoły.
Chodziłam z Hanią do szkoły podstawowej a w trzeciej i czwarte klasie jej mama była naszą wychowawczynią. Jako nauczycielka była bardzo wymagająca i bardzo surowa. Nie wiem, jaka była w domu, w każdym razie Hania była dobrym i spokojnym dzieckiem. Miała młodszego brata Michasia. W czwartej klasie w wakacje byłyśmy razem na kolonii harcerskiej w Maszkowicach, z której zdjęcie do dzisiaj mam w albumie rodzinnym.
Gdy skończyłyśmy szkołę podstawową nasze drogi się rozeszły. Ja poszłam do Gimnazjum Sióstr Klarysek w Starym Sączu, Hanię rodzice posłali do gimnazjum z internatem, chyba w Bochni lub Brzesku. Nie wiem dlaczego tak zdecydowali, bo w domu mieli dobre warunki, a tu szkoła była na miejscu.
Gimnazjum - nowa szkoła, nowe profesorki i profesorowie, dużo nowych koleżanek, nowe przyjaźnie.
Cztery lata szybko minęły.
Skończyłyśmy gimnazjum - miałyśmy po siedemnaście lat. Przed nami jeszcze dwa lata liceum, potem studia i w perspektywie dalsze plany i marzenia. Niestety, wszystko przerwała wojna.
Przyszedł wrzesień 1939 roku.
Zaraz na początku rozeszła się wieść, że Niemcy zabierają mężczyzn i wtedy rozpoczęła się tak zwana „uciekinierka” - często całe rodziny, a szczególnie mężczyźni uciekali na wschód, po drodze chowając się przed nalotami i bombami Niemców. Kto miał ku temu warunki i możliwości, wyjeżdżał za granicę. Wyjechał też Marian Kosiński z dziećmi. Znaleźli się w Jugosławii. Stamtąd pisali listy: mąż do żony, dzieci do mamy i przesyłali piękne zdjęcia. Mówiła mi o tym sama p.Kosińska i zdjęcia widziałam. Nie pamiętam czy byłam u niej w domu ale gdy przechodziłam, ona często była w oknie i chętnie porozmawiała. Na pewno tęskniła za nimi a równocześnie była szczęśliwa, że jej najbliżsi są bezpieczni.
Tymczasem na okupowanych polskich ziemiach szalał niemiecki terror - represje, aresztowania, egzekucje, obozy koncentracyjne. Nasza Sądecczyzna też bardzo ucierpiała, Lecz zmienny los potrafi być bardzo okrutny. - Do Jugosławii wkroczyli Niemcy i tam zaczęła się okupacja i tam też zaczęły się represje.
Wśród Polaków wywożonych do obozów koncentracyjnych znaleźli się też Kosińscy: Marian z synem w Dachau, a Hania w Ravensbrück. Marian zmarł w obozie - przy jego śmierci był starosądecki ksiądz Jan Niedojadło i to on po powrocie opowiedział o jego śmierci. O Hani nic się nie wie. Tyle wiadomo, że w obozie w Ravensbrück przeprowadzano na kobietach, szczególnie na Polkach zbrodnicze eksperymenty pseudonaukowe. Jeżeli spotkało to Hanię (na pewno tego nie wiem) to mogło to rzutować na jej dalsze życie. A była to piękna, niebieskooka dziewczyna.
Wojna się skończyła - dzieci wróciły do domu, do mamy…
Ja wyjechałam na studia do Krakowa (maturę zdałam w tajnym nauczaniu). W tym czasie dwa razy spotkałam się z Hanią - raz na jakimś wspólnym wykładzie, Ona studiowała polonistykę, ja pedagogikę psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Była miła i pogodna. Dowiedziałam się, że jej mama zmarła na raka. O jej brata nie pytałam. Po studiach wyszłam za mąż, zamieszkałam i pracowałam w Nowy Sączu. Hania uczyła języka polskiego w Liceum Pedagogicznym w Starym Sączu. W tym czasie nie miałyśmy okazji się spotkać. Mieszkała samotnie w rodzinnym dom. Nie miała chyba w nikim oparcia i na pewno boleśnie przeżywała swoje sieroctwo i osamotnienie.
Czy ktoś ją odwiedzał? Może dawna służąca, która mieszkała niedaleko. Nie wiadomo, jak się czuła w nowym szkolnym środowisku. Czy dyrekcja otoczyła należytą opieką młodą nauczycielkę? A może w bezsenne noce męczyły ją „koszmary obozowe”, od których nie mogła się uwolnić?
Na pewno to wszystko co przeżywała samotnie, przyczyniło się do tego, że targnęła się na swoje życie… Były to lata pięćdziesiąte (XX wieku).
Szkoda! Wielka szkoda - zwłaszcza, gdy tak tragicznie kończy się życie młodej kobiety.
Zofia Czech-Moszycka
Styczeń 2018 r.