MACIEJ DOBROWOLSKI - STAROSĄDECKI PODRÓŻNIK
Treść
.
MACIEJ DOBROWOLSKI
- STAROSĄDECKI PODRÓŻNIK
- STAROSĄDECKI PODRÓŻNIK
„Cudze chwalicie, swego nie znacie”! A wśród nas żyją wspaniali ludzie, którzy stąd pochodzą i wędrując przez świat sławią Stary Sącz, i są ambasadorami naszego miasta.
Przed nami kolejna już edycja Festiwalu Przygody i Podróży „Bonawentura”, a 25 marca 2017 r. o jednej ze swoich wypraw: „Motocyklem przez Jedwabny Szlak. Azja Środkowa i Góry Pamiru” opowiadał nasz rodak Maciej Dobrowolski.
15 listopada 2017 r. w sali Sokoła odbyło się jego autorskie spotkanie: „Motocyklem do Iranu”. Podczas prezentacji slajdów i krótkich filmów ciekawie i ze swadą opowiadał o ludziach poznanych w czasie podróży, o odwiedzanych miejscach na trasie, która wiodła przez Bałkany, Turcję do Iranu-kolebki perskiej cywilizacji i z powrotem przez Kaukaz do Starego Sącza. Przejechał ponad 14000 km, a na plakacie zapowiadającym spotkanie napisał:
„Postaram się odczarować negatywne stereotypy, jakie krążą o Islamskiej Republice Iranu i udowodnić, że podróż do tego dalekiego kraju i obcowanie z jego mieszkańcami jest prawdziwą przyjemnością”.
.
Isfahan - Iran. Mieszkańcy tego miasta przyjęli pod swoje dachy, w czasie II wojny światowej,
ponad 70 polskich rodzin, uchodźców, którzy szli wraz z Armią Andersa z ZSRR
.
.
Isfahan - Iran. Mieszkańcy tego miasta przyjęli pod swoje dachy, w czasie II wojny światowej,
ponad 70 polskich rodzin, uchodźców, którzy szli wraz z Armią Andersa z ZSRR
Czy mu się to udało ocenili uczestnicy ówczesnego spotkania z Maćkiem, wśród których obecni byli nie tylko Starosądeczanie.
Czas leci nieubłaganie szybko, wir zajęć i zdarzeń czasem nie pozwala zająć się tym, czym by się chciało, więc ze spóźnieniem pragnę przedstawić Czytelnikom człowieka z pasją, przy tym skromnego, o dużej wiedzy i pełnego radości z tego, co robi.
Maćkowi Dobrowolskiemu zadałam kilka pytań:
Proszę opowiedz o sobie. Jak przedstawiają się twoje starosądeckie korzenie?
- Na początek muszę powiedzieć, że nie jestem podróżnikiem, lubię jeździć motocyklem, zwiedzać, poznawać nowe miejsca, kocham motocykl - jestem motocyklistą (uśmiech!). Lubię podróżować coraz dalej, bo Polskę i Europę już przejechałem.
No to zgódźmy się na kompromis: motocyklistą-podróżnikiem!
- Jestem „pniokiem”. Wcześniejsze pokolenia ze strony ojca wywodzą się ze Starego Sącza, natomiast babcia z linii mamy urodziła się pod Lwowem. Z dziadkiem Twardowskim poznali się przed wojną we Lwowie, gdyż on uczył się tam w szkole kuśnierskiej, a w czasie wojny przyjechali do Starego Sącza i tu już zostali. Dziadek był współzałożycielem starosądeckiej garbarni.
Miejscem mojego urodzenia, jak wielu starosądeczan, był nowosądecki szpital (1977 r.). Tym sposobem Nowy Sącz figuruje formalnie w mych dokumentach. Jednak oczywiście czuję się starosądeczaninem i zawsze to podkreślam, tutaj spędziłem wszystkie lata swego życia. Po ukończeniu szkoły podstawowej naukę kontynuowałem w Zespole Szkół Drzewno-Mechanicznych na profilu mechanicznym, bowiem od dziecka interesowała mnie ta dziedzina. Ale oprócz tego lubiłem historię, dlatego po maturze wybrałem Uniwersytet Opolski, aby studiować to, co było moją drugą pasją. Z ich połączenia wyszły wyprawy na motocyklu do historycznych miejsc, które od dawna mnie fascynują.
Jak wspominasz młode lata, czy one kształtowały twą podróżnicza pasję? Od kiedy się ona zaczęła i czy zawsze była związana z motocyklem?
- Od najmłodszych lat pasjonowałem się motocyklami. Jakoś tak sam od siebie. Poważniej zaczęło się to u wuja pod Brzegiem, od motoroweru Komar, który udało mi się uruchomić i przejechać pierwsze kilometry samodzielnie (było to w drugiej klasie szkoły podstawowej). Lubiłem na nim jeździć. Rodzice nie bardzo chcieli mi na to pozwalać w obawie o moje bezpieczeństwo, ale jakoś sobie z tym radziłem. Mając siedemnaście lat zrobiłem prawo jazdy. W 1994 roku, sam pojechałem do Nysy, i stamtąd do Kołobrzegu. Na wszystko musiałem sobie zapracować. Rodzice zrozumieli, że to moja pasja i że to mi się po prostu podoba, i zaczęli mnie wspierać.
Wymień swe najważniejsze podróże i tę, od której wszystko się zaczęło. Jak rodzi się pomysł na konkretną trasę podróży? Jak wyglądają przygotowaniach do nich?
- Za inaugurującą można uznać tę, o której wspomniałem - do Kołobrzegu. Po niej przyszły kolejne.
W 1997 roku po raz pierwszy pojechałem do Włoch (które przez kilka lat objeździłem dokładnie), potem była Słowacja, Węgry, wszystkie kraje na półwyspie bałkańskim. Po Bałkanach podróżowałem bardzo długo i nadal lubię tam wracać, bo to taki tygiel kulturowy. Pierwszy raz pojechałem tam końcem lat dziewięćdziesiątych. Austria, Litwa, Łotwa i Estonia… Miałem taki plan, żeby przejechać całą Europę, obejrzeć wszystkie stolice I tak się stało. Bardzo ujęła mnie Wielka Brytania: Anglia, Walia, Szkocja, Wyspa Man - (wyspy brytyjskie to kolebka motoryzacji) i Irlandia. Potem była Skandynawia i Przylądek Północny (norw. Nordkapp).
W 2011 po przejechaniu wszystkich krajów europejskich postanowiłem wyruszyć na wschód i padło na Kaukaz. Potrzebny był inny motocykl. Na tę wyprawę wybrałem się z Marcinem Ogorzałkiem, również mieszkającym w Starym Sączu. Przejechaliśmy ponad 12 tysięcy kilometrów, wyprawa trwała prawie miesiąc i dojechaliśmy wtedy przez Turcję do Baku w Azerbejdżanie nad Morzem Kaspijskim, Armenii i Gruzji. Wracaliśmy tzw. Drogą Wojenną z Gruzji do Rosji - przez Władykałkaz.
Pomysł na kolejną wyprawę często rodzi się w trakcie podróży, a te dalsze i dłuższe przeplatane są kilkudniowymi trasami.
Do przygotowań, oprócz zaplanowania konkretnej trasy, potrzebne jest rozeznanie, jakie dokumenty będą potrzebne. Wcześniej trzeba je przygotować, co wymaga nawet trzymiesięcznego wyprzedzenia. Do Azji Centralnej potrzeba było pięć wiz, których załatwienie wymagało czasu. Dla mnie największą radością i przyjemnością jest to, żeby na motocyklu wyjechać z domu i zawsze na nim wrócić, nie wysyłać go nigdzie, a samemu lecieć gdzieś w wyznaczone miejsce samolotem i przesiadać się na motocykl.
Jak wolisz podróżować samotnie, czy w towarzystwie? Wymień kompanów swych wojaży.
- Trudno powiedzieć. Nie boję się samotnych podroży. Gdy jestem na etapie planowania, niejednokrotnie chętnych do wzięcia udziału w wyprawie jest wielu. Gdy przychodziło do konkretów zostawałem sam lub z Marcinem. Wybierając się w trasę, szczególnie dłuższą, kompan musi być rzetelny, sprawdzony. To podstawa powodzenia. Tu nie może być fochów czy grymasów. Trzeba realizować plan podróży i sprawdzać się na dobre i na złe.
.
Na Wyspie Man
.
Na Wyspie Man
Jaki zawód wykonujesz i jakie są twoje inne zainteresowania i inne aktywności? Jak rodzina zapatruje się na twoje poczynania, czy angażujesz jej członków w swe działania?
- Pracuję, jako nauczyciel historii. Moja przygoda z nauczaniem zaczęła się od początku istnienia gimnazjów w 2001 roku. Osiem lat pracowałem w Gimnazjum im. Juliusza Słowackiego w Starym Sączu i mam z tych lat bardzo dobre wspomnienia. Później podjąłem pracę w Zespole Szkół nr 4 w Nowym Sączu. Oprócz tego prowadzę małą działalność gospodarczą - Drukarnię EDI.
Poza pracą absorbuje mnie rodzina. Mam wspaniałą żonę Edytę, która pracuje w firmie Zettransport. Mamy dwoje dzieci dziewięcioletnią córkę Laurę i trzyletniego syna Miłosza. To im poświęcam cały swój czas, gdy jestem w domu i już od minionego roku staram się, aby wraz ze mną podróżowali. W tym celu przygotowałem specjalnie motocykl z wózkiem bocznym na bazie Yamahy FJ 1200. Jest to tzw. „sidecar”, dzieciaki go uwielbiają, a syn nie chce z niego schodzić (w zeszłym sezonie zrobiliśmy ponad 7000 km). Wspólnie trochę chodzimy po naszych okolicach, jeździmy na rowerach, zimą dużo na nartach (w tym roku i syn miał swe pierwsze ślizgi). Staramy się razem być jak najwięcej, bo gdy wyjeżdżam na miesiąc, żona przejmuje całość obowiązków.
Żonę mam kochaną, bo potrafi zrozumieć moją pasję, bo tak właściwie wszystko w domu podporządkowane jest motocyklom. Czasem w sezonie od kwietnia do października pokonuję grubo ponad 30 tysięcy kilometrów. Wtedy żona ma na głowie wszystko! Doceniam Jej trud i bardzo Jej za to dziękuję. Także moim rodzicom, którzy podczas mojej nieobecności Ją wspierają.
Opowiedz o swych planach, zamierzeniach i marzeniach związanych z podróżami.
- Plan na ten rok, to podróż do Rosji i Kazachstanu, do Kokshhetau (Kokczetawy), gdzie zamieszkują Polacy, którzy znaleźli się tam w czasie stalinowskich deportacji, które odbywały się w latach 1934-1936 oraz 1940-1941 między innymi w rejon Kokczetawy. Na tych obszarach powstawały miejscowości nazywane przez Polaków własnymi nazwami, np.: Kalinówka, Wiśniówka, Jasna Polana, Zielony Gaj. Chciałbym ich odwiedzić. Stamtąd pochodzi żona mojego kolegi, przez którą udało mi się nawiązać kontakt z tymi ludźmi. Potem zamierzam dotrzeć w Góry Ałtaj i nad Jezioro Bajkał. W Rosji byłem już cztery razy. Tym razem wybieram się sam. Rosjanie to ludzie otwarci, serdeczni, chętnie opowiadają swoją historię i niekoniecznie jest ona tożsama z tym, co my wiemy. Ich opowieści są inne.
Lubię podróżować, ponieważ lubię poznawać ludzi, słuchać ich opowieści, poznawać kulturę i kuchnię. Jak szczęśliwie wrócę, będę planował następne wyjazdy. Być może już w komplecie z całą rodziną. Oczywiście planuję najpierw krótsze, może kilkudniowe. Już teraz w czasie wolnym wyruszamy na dwa-trzy dni w Polskę. Nęci mnie część wschodnia: Roztocze, Podlasie no i oczywiście Beskid Niski.
Chciałbym jeszcze w najbliższym czasie pojechać do Libanu, tam jest wiele obozów dla uchodźców z krajów Bliskiego Wschodu ogarniętych wojną. Chciałbym uczestniczyć w misjach pomocowych - choć przez kilka dni. To miałaby być taka moja cegiełka, ofiara...
A w przyszłości - może Afryka i Ameryka Południowa? Pomarzyć dobra rzecz!
Jakie koszty pochłania taka miesięczna wyprawa na wschód?
- Około 4 tysiące złotych - największe koszty to paliwo.
Może chciałbyś opowiedzieć o czymś, o co nie zapytałam?
- Przez dwadzieścia lat współorganizowałem zloty motocyklowe. Był taki w Myślcu nad Popradem, gdy istniał jeszcze stary ośrodek „KRAM” a potem od 2002 roku w Zdyni na łemkowszczyźnie. Odbywają się one nadal, ale już inni je organizują. Ale jest co wspominać. Poznałem wówczas wielu pasjonatów motocykli.
Bywało, że o swych wojażach pisałem do czasopism: Świat Motocykli, Custom i Motofani.
Powiedz coś o swych motocyklach. Na jakich do tej pory jeździłeś, na jakim jeździsz i czy masz jakieś plany na przyszłość z nimi związane?
- Jeżeli chodzi o motocykle to zaczynałem od tych najmniejszych typu Komar, Romet, Jawka tych, które były dostępne dla mnie na przełomie lat 80-90, potem była WSK-a, MZ-ka, Junak, jak chciałem już wyjechać za granice przyszedł czas na motocykle japońskie, na których jeździłem bardzo długo, aż przesiadłem się na Harley’a, ale w trasy, gdzie drogi są złe, lub wcale nie ma asfaltu, dla mnie najlepiej sprawdza się BMW GS Adventure.
Czy masz przesłanie dla tych, którzy mają w sobie to coś, co pcha człowieka do podróżowania i dzięki temu poszerzania swych horyzontów?
- Jeśli ktoś ma plan, pomysł, marzenie, to trzeba dążyć do celu, do jego realizacji. Nie kłaść sobie kłód pod nogi. Starać się wprowadzać w życie to, co urodziło się w głowie. Myśleć, jak osiągnąć swoje zamierzenia i nie rezygnować z pomysłów, które przy dobrych chęciach, dobrej organizacji są podstawą, siłą napędzającą do działania. Nie można tylko snuć marzeń. Trzeba działać, choćby małymi krokami.
Mam jeszcze prośbę. Jak o tym wspominałem na wieczorach w sali Sokoła, wybierając się w trasę, zawsze jeden kufer w motocyklu mam wypełniony niewielkimi pamiątkami ze Starego Sącza, które rozdaję po drodze. Teraz też chętnie zabrałbym takowe ze sobą. Może starosądeccy rzemieślnicy, artyści wesprą mnie w tej materii, muszą to być rzeczy małe takie, które mogę spakować do motocykla. Napotkani ludzie bardzo się cieszą z takich przejawów sympatii. Bardzo dziękuję.
Podzielając podróżnicze pasje, chęć zwiedzania nowych miejsc, poznawania ich historii i mieszkańców - chociaż ja w innej formie, jednocześnie jestem pełna podziwu i uznania dla Twych dokonań i marzeń. Dziękując za rozmowę, życzę zrealizowania planów i zamierzeń, i mam nadzieję na Twoją relację z tegorocznej podróży. Wszystkiego najlepszego!
Jolanta Czech