Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki

Wspomnienia o zmarłych

Treść


.
WSPOMNIENIA O ZMARŁYCH
.
Pisząc o kimś zatrzymujemy pamięć. Pamiętamy ciepło i z miłością. Wydobywamy z jego życia to, co najlepsze.
.
Maria Wójcik we wspomnieniu bliskich

Maria Wójcik urodziła się 19 sierpnia 1928 r. w Starym Sączu. Wykształcenie zdobyła w Liceum Pedagogicznym i w 1948 r. rozpoczęła pracę jako nauczyciel w Długołęce-Świerkli. Po dwóch latach została przeniesiona do Obidzy, a później do Gabonia, gdzie pracowała do 1964 roku. Po powrocie do rodzinnego miasta uczyła w Szkole Podstawowej nr 1, w Szkole dla Pracujących, a swą pracę pedagogiczną zakończyła w Internacie Zespołu Szkół Zawodowych w 1978 r. Po przejściu na emeryturę udzielała się w pracach sekcji emerytów ZNP, której w latach 1988-2002 była przewodniczącą. Za swą ciężką pracę i aktywną postawę życiową otrzymała wiele odznaczeń, m.in. Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Krzyż Zasługi, wiele odznaczeń za zasługi dla miasta Starego Sącza.
Była wspaniałym człowiekiem, matką i babcią o ogromnie wrażliwym sercu. Ofiarna, życzliwa, pogodna, nie zrażająca się trudnościami. Do końca swego życia niosła pomoc innym. Bardzo nam jej brak. Zmarła po długiej i ciężkiej chorobie 15 lutego 2007 r.
Córka Halina
.
Wspomnienie o naszych zmarłych
.
Przeczytałam ogłoszenie w gazetce parafialnej i pomyślałam, że napiszę
Po długiej i ciężkiej chorobie nowotworowej w lipcu 1971 r. umarła nam mama w wieku 58 lat. W grudniu 1976 zmarł nagle 40-letni szwagier. Mąż Tomasz nie doczekał wyboru kard.Karola Wojtyły na papieża, zmarł tragicznie rok wcześniej wskutek wypadku samochodowego. osierocił trzech synów, zostawił niedokończony w budowie dom. Dzieci dorastały z podporą dziadka, mojego taty. Pan Bóg zabrał go po wylewie w 1985 r. I to nie koniec śmierci, co jakiś czas pojawia się w naszej rodzinie i często dużo za wcześnie - jak nam się wydaje. W roku 1992 zmarła moja siostra zostawiając synów w szkole podstawowej. W roku 1999 w sierpniowy dzień Wniebowstąpienia Najświętszej Marii Panny umiera nagle kochany, najmłodszy syn, w wieku 27 lat. Myślałam: Boże, już tego nie zniosę. Dlaczego Artur? Tyle miał planów i marzeń, Dlaczego to on? Gdy był młodzieńcem wahał się między wyborem zakonu kapucynów a założeniem rodziny. Wygrała rodzina. Sekcja zwłok wykazała, że po niewyleczonej grypie przyplątało się zapalenie mięśnia sercowego.
Tęsknota, ból, żal spowodowały, że moje serce nie wytrzymało, przeszłam rozległy zawał. Dzięki Bogu dopisało i troszkę szczęścia, że nie zakończyło się tragicznie, ale choroba wieńcowa pozostała.
Upłynęło równe 8 lat, 24 września 2007 umiera w wieku 63 lat mój drugi mąż, trzy lata wcześniej doznał wylewu. Trzy dni później, 27 września umiera 57 letni mój brat.
Matko Najświętsza! Dla mnie ten krzyż Pana Jezusa jest bardzo ciężki.
Cierpiąca parafianka z ul.Partyzantów
Owsianka
.
Była ufna Bogu
.
Wszystkich Świętych, Dzień Zaduszny i cały listopad, to czas wspomnień o tych, którzy od nas odeszli. Szczególny ból i smutek przeżywają rodziny, w których bliscy odeszli w kończącym się roku. Właśnie w ostatnim dniu maja w wieku 57 lat odeszła od nas śp.Dorota Buchman - wspaniała żona, troskliwa matka, oddany sprawom młodzieży pedagog. Człowiek pogodny, uczynny, obdarzony przez Boga wielką wrażliwością, otwarty na troski bliskich. Była ufna Bogu, co szczególnie ujawniło się w ostatnim okresie życia, kiedy przyszło zmierzyć się jej z ciężką chorobą. Bliski był jej kult św.Kingi dlatego często w swoim życiu czerpała moc z jej łask uczestnicząc w liturgiach, które odbywały się w klasztorze. Sanktuarium św.Kingi było miejscem szczególnym - tu mogła zawierzyć swój los Bogu. Ten bliski kontakt z kultem św.Kingi dawał jej moc do życia i wiarę w Boską Opatrzność. Takim wspaniałym człowiekiem pozostaje w naszych wspomnieniach...
Rodzina
.
Wspomnienia o naszej Koleżance - Dorocie Buchman

Długie lata pracowałyśmy razem w Zespole Szkół Rolniczych, później w ZSZ nr 2 w zgranym gronie i prawie rodzinnej atmosferze. Więcej czasu jednak znalazłyśmy dla siebie dopiero po przejściu na emeryturę. Niczym obiady czwartkowe króla Stasia wyznaczyłyśmy sobie czwartkowe spotkania przy kawie w “Marysieńce”. To była tzw. grupa małego wsparcia, przy pełnym zaufaniu i zrozumieniu - wspomaganie się, trzymanie się razem, dzielenie się sercem i sobą. Można było darować sobie wszystko, ale na spotkaniu musiało się być. Rozmowom nie było końca, a ile żartów i śmiechu słyszała w tych godzinach “Marysieńka” - nieprędko pewnie usłyszy.
Dorota bardzo potrzebowała tych spotkań, może bardziej niż leków, odżywała wśród nas, wnosiła świeżość, uśmiech, niesamowitą energię. Rozkwitała i promieniowała radością. Umiała cieszyć się z każdego drobiazgu, kochać każde stworzenie, każdą roślinę. Kochała bardzo swą rodzinę, opowiadała wciąż o Grażynce, Pawle, Rafale, o małym wnuczku, mężu, synowej, żyła ich sprawami. Nie myślała o sobie, dystansowała się wobec własnej choroby, każdego dnia odwiedzała i doglądała chorych rodziców. Delikatna, wrażliwa, wciąż dziewczęca w wyglądzie i usposobieniu. Jakże musiała być silna psychicznie, gdy postanowiła w nieuleczalnej chorobie żyć pełnią życia i nie dać niczego poznać po sobie. Udało się jej to do końca. Bardzo niewielu wiedziało, że jest chora. Nigdy z jej ust nie wyszła skarga, nigdy łez ani narzekania, również w domu, wobec najbliższych. Jakże musiała kochać ich wszystkich (nas również) starając się ukrywać dolegliwości, nie martwić, nie zasmucać. Bardzo dzielna, zawsze pogodna i pogodzona - choć walcząca do końca, miała w sobie tyle ciepła i uroku, rozwagi i wrażliwości. Potrafiła bezgranicznie zaufać Bożej woli i to dawało jej siły. Odkąd odeszła nie potrafimy już tak cieszyć się sobą, śmiać i żartować, jak bywało niegdyś. Pozostały piękne wspomnienia i pamięć, która nie umiera.
Krysia, Zosia, Lucyna i Irena
.
Listopadowe zamyślenia
.
Jesienny zmierzch wcześnie utula ziemię. Snują się nad nią szare mgły, czasem słychać odległy głos kościelnych dzwonów i zegar z wieży klasztornej odmierzający godziny - jak w tym wierszu R.Brandstaettera pt.: “Boże zegary”. Pisze w nim autor o przemijaniu, o tym, że w niewiadomej godzinie dla każdego skończy się czas łaski i będziemy rozliczani z tego, jak żyliśmy. Na co dzień o tym nie myślimy, chyba, że ktoś nagle wezwany został na “wieczną wartę”, ale listopad to miesiąc, który prowokuje do zadumy i refleksji na powyższe tematy.
“Człowiek nie rodzi się sobie ani nie umiera dla siebie”.
Kto o tym pamiętał w swoim życiu, można o nim powiedzieć, że “najstraszniejszy śmiertelnych los - zapomnienie - nigdy nie będzie jego udziałem” jak np. prof.Jana Joachima Czecha, któremu uczestnicy zjazdu absolwentów Liceum Pedagogicznego sprzed 43 lat na starosądeckim cmentarzu śpiewali jego własne pieśni, rozśpiewaną modlitwą dziękując za wszystko co dla nich i dla innych uczynił. Podobnie jak wielu innych nauczycieli pozostał we wdzięcznej pamięci.

Należał do nich także mgr Józef Gawroński - wybitny nauczyciel matematyki i wychowawca. “Nie pozwolimy Ci odejść” - brzmiał tytuł pięknych wspomnień uczniów i współpracowników Profesora - drukowany w Dzienniku Nowosądeckim (luty 2 2007). Przypomniano wtedy jego życie, osiągnięcia i odznaczenia; o wielkich zasługach dla miasta i zaangażowaniu mówił burmistrz Marian Cycoń.
Dzisiaj chcę wspomnieć Józefa Gawrońskiego jako serdecznego kolegę jeszcze z Liceum Pedagogicznego, kiedy to pomagał nam rozwiązywać zadania z matematyki bo był najlepszy; później z tej samej szkoły nauczyciela i dyrektora, który zdobył sobie szacunek, życzliwość i uznanie. Innym stawiał wymagania nie większe niż sobie. Umiał docenić cudze osiągnięcia, cechowała go wysoka kultura i poczucie humoru. Miał także błędy i swoje słabości - jak każdy, ale potrafił później wyciągnąć odpowiednie wnioski. Był wybitną osobowością w środowisku starosądeckim, bardzo dobrym organizatorem życia szkolnego. Razem pracowaliśmy od 1955 r. do końca. Zawsze cieszyłam się, gdy uczył w mojej klasie, a nawet o to prosiłam, bo doskonale przygotowywał młodzież na studia. Potrafił też zarazić młodych umiłowaniem zawodu nauczyciela, który był jego powołaniem i pasją. Sprawiał, że do szkoły chodziło się chętnie, bo była w niej atmosfera wzajemnej życzliwości i zaufania. Rozwijało się też życie towarzyskie. Były imieninowe herbatki, klubowe spotkania przy małej czarnej, obozy wędrowne i piękne wspólne wycieczki, doskonale organizowane i prowadzone przez kolegę śp.Tadeusza Ogorzałego szlakami co wiodły przez Polskę.
Gdyby mógł, pewno dzisiaj zmieniłby niejedno, ale w pamięci został jako wybitny nauczyciel matematyki, oddany młodzieży wychowawca, wzorowy dyrektor, idealny mąż i ojciec, i życzliwy ludziom kolega, który nigdy nikomu nie zaszkodził, a zawsze można było na niego liczyć. Myślę, że należał do ludzi, o których Jan Paweł powiedział: “Prawdziwie wielki jest ten człowiek, który chce się czegoś nauczyć”. Tą ciekawością życia i świata, “nowych nie odkrytych dróg” potrafił zarazić innych.
Reprezentował ludzi wielkiego umysłu i serca podobnie jak ci, którzy w tym roku odeszli za nim. Należą do nich kol.kol. Maria Wójcik, Dorota Buchman, Teresa Janik, Józef Marczyk, Elżbieta Trystuła-Rundstuk. Także bardzo kochani w swoich rodzinach i szkołach, i równie serdecznie wspominani, bo zawód nauczyciela, jeśli nie jest wyborem z konieczności lub z przypadku, wydobywa z człowieka to, co w nim najlepsze i piękne.
Odeszli, zostawiając “ślady swoich stóp”, które przetrwają, jakąś pasję, umiłowanie, niespełnione marzenie, może niezałatwioną sprawę i przyjaźń, która sięga poza grób - a nam, którzyśmy w drodze, pogłębioną świadomość, że w tym samym zmierzamy kierunku, a do brzegu czasem jest bardzo blisko.
Dlatego podarowany nam jeszcze czas, którego oni już nie mają, jest najcenniejszym darem opatrzności. Spróbujmy go wykorzystać jak najlepiej. “Spieszmy się kochać ludzi”, bo szybko odchodzą, zrozumieć i zaakceptować siebie i cieszmy się życiem, każdym dniem, póki jeszcze możemy i to jest też moja listopadowa refleksja.
Kazimiera Mrówka
306418