Okiem 40-latka
Treść
.
,
„Gdzie słyszysz śpiew tam wejdź. Tam serca dobre mają. Źli ludzie wierzaj mi. Ci nigdy nie śpiewają”. Zawsze, gdy słyszę to zdanie uświadamiam sobie, że za czasów autora tych słów (Goethego) nie śpiewały jeszcze takie grupy jak Behemoth. Ale to oczywiście mała prowokacja. W całej rozciągłości zgadzam się z przesłaniem niemieckiego Wieszcza. Interpretując tylko dodatkowo, że to wchodzenie, o którym mowa, ma na celu przyłączenie się do śpiewu, a nie tylko słuchanie i korzystanie z dobroci serca śpiewających. Jan Budziaszek, słynny perkusista jeszcze słynniejszej grupy Skaldowie, podczas spotkań autorskich często zachęca uczestników do śpiewania przywołując powiedzonko z kręgu krakowskich muzyków jazzowych: „Chcesz posłuchać dobrej muzyki? To sobie zagraj”. I choćby nie wiadomo jak daleko było nam do wirtuozerii mistrzów jazzu, muzyka, która powstaje w nas, ma zupełnie inny wymiar. To już nie jest tylko słuchanie. Uczestniczymy w jej tworzeniu. Ona wchodzi głębiej w nas.
Nie wiem czy sobie uświadamiamy, że za czasów Goethego (dwa wieki temu) naprawdę niewiele było okazji do słuchania muzyki. Dlatego ludzie śpiewali. Spotykali się i śpiewali, bo w grupie ładniej brzmiało. Przy okazji pogadali, wspólnota się zacieśniała. Muzyka łączyła. Dziś zalewani jesteśmy muzyką ze wszystkich stron. Najczęściej jesteśmy jej biernymi odbiorcami. A sposób słuchania nawet utrudnia kontakt między ludzki - wie o tym każdy, kto próbował się dogadać z nastolatkiem, który nie uznał za stosowne zdjąć z uszu słuchawek podczas rozmowy. Albo ktoś, kto chciał porozmawiać na dyskotece.
Śpiew ma niezwykłe działanie integrujące. Śpiew płynie z dobrych serc, ale śpiew serca jeszcze bardziej uszlachetnia i otwiera. Coraz mniej mamy dzisiaj okazji do śpiewania, ale tak to jest, że te okazje sami sobie musimy tworzyć. Bo na tym to polega. Trzeba wyciągnąć z kąta zakurzoną gitarę czy akordeon. Śpiewanie jest fantastycznym pomysłem na świąteczne spotkania rodzinne. Jak tylko sięgam pamięcią - w okresie Bożego Narodzenia w moim rodzinnym domu (uczciwiej było by mieszkaniu - ale dom to jednak inaczej brzmi) zbierała się rodzina i znajomi na wspólnym śpiewaniu. Nikomu nie przeszkadzało, że w pokoju mającym 10 metrów kwadratowych zbierało się ponad 20 osób. Wszystkich cieszył śpiew tradycyjnych kolęd w oparciu o stuletnie kantyczki, jak też nowe piosenki oazowe. Dorośli i młodzież śpiewali, młodsze dzieci osłuchiwały się i stopniowo włączały w te najbardziej znane. To był jedyny dzień w roku, w którym mój Tato wyciągał swoje skrzypce. Bogactwo kolęd jest tak duże, że pamiętam, że śpiewaliśmy po jednej kolędzie na każdą literę. Nie wyobrażam sobie Świąt Bożego Narodzenia bez rodzinnego kolędowania. Śpiewanie kolęd było dla nas zawsze czymś tak naturalnym, że do dzisiaj mam w pamięci moje zdziwienie, gdy jako dziecko w sklepie zobaczyłem płytę z nagranymi kolędami. Po co ktoś kolędy nagrywał na płytę, skoro każdy je woli sam zaśpiewać… J
Tradycja świątecznego kolędowania w naszej rodzinie nie tylko przetrwała, ale się mocno rozwinęła Siostrzenica ukończyła szkołę muzyczną na skrzypcach, przyjaciele rodziny pojawiają się z klawiszami, nauczyliśmy się śpiewać na głosy… Śpiewając jesteśmy razem.
Jacek Lelek