Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki

Strona młodzieżowa

Treść


.
Każdy z nas wie, z kim kojarzymy datę 16 października 1978 r. Choć nie ma Jana Pawła II
z nami, są po nim wspomnienia i świadectwa. Dzisiaj publikujemy świadectwo Magdaleny
Urbańskiej, w której życie wpleciona została postać naszego Wielkiego Rodaka.
.
TO ON POMÓGŁ MI WRÓCIĆ DO BOGA...
.
    Nazywam się Magda. Jestem wdzięczna mojej mamie za dar życia;  nie było to dla niej łatwe: urodzić i wychowywać dziecko bez męża. Moja rodzina to Babcia i Mama. Obie mnie wychowywały. Mama mówiła, że jest ateistką. Nie wierzyła w istnienie Boga - tak przynajmniej to wówczas rozumiałam. Nigdy się nie modliła, nie chodziła do kościoła. .
    Pierwszej modlitwy (pacierza) nauczyłam się w przedszkolu sióstr zakonnych. W szkole podstawowej obowiązkowo chodziłam na lekcje religii do salki katechetycznej. Mama bardzo pilnowała tych lekcji i systematycznie sprawdzała wiedzę religijną. 
    Teraz po latach, kiedy odkryłam, że moja Mama w rzeczywistości była inną osobą, jestem przekonana, że w głębi duszy była osobą wierzącą. Po latach uświadomiłam sobie, że to Mama nauczyła mnie Dekalogu, bez nazywania go Dekalogiem. W moim domu nie wolno było kłamać, kraść, oczerniać czy obmawiać innych, oszukiwać na klasówkach. Nauczyciel zawsze miał rację, a każdemu starszemu trzeba było ustępować miejsca i kłaniać się. Tak też poznałam prawdy wiary - bez Wiary. Nauczono mnie poszanowania godności każdego człowieka. Mama wpoiła mi miłość bliźniego; nauczyła wybaczać. Ona wierzyła w miłosierdzie, a ja jestem przekonana, że w każdym człowieku widziała jedynie dobro – zatem obraz Jezusa.
    Klasa VIII szkoły podstawowej, potem liceum oraz początki studiów były latami bez Boga i wiary. I tak nastał rok 1977, najbardziej trudny czas mego życia. 13 lipca zmarła Babcia, a 31 lipca - Mama. Byłam po II roku studiów, dopiero co skończyłam 21 lat i zostałam sama, bez namiastki rodziny (Babcia nie miała rodzeństwa, podobnie jak Mama. Ojca nie znałam). Nie widziałam sensu życia -  pragnęłam śmierci. Żyłam w  rozpaczy - nie potrafiłam się modlić i wzywać pomocy Boga.  Przetrwałam  jedynie dlatego, że obiecałam umierającej na moich rękach Mamie, że skończę studia. 
Mieszkałam z koleżankami, które często opowiadały o spotkaniach Duszpasterstwa Akademickiego. Wówczas pojawiała się nazwa „Skałka”. Wtedy też po raz pierwszy usłyszałam nazwisko Karola Wojtyły. Słuchałam opowieści koleżanek o spotkaniach, także „opłatkowych”: jak  kardynał podał im rękę, jak zamienił z nimi kilka słów. Wspomnienia te wydawały się najważniejszymi przeżyciami w ich życiu.
    Czasem w niedzielę, by sprawić koleżankom przyjemność, szłam z nimi do kościoła. Pamiętam Boże Ciało roku 1978 - specjalnie poszłam z nimi, by posłuchać „tego ich Biskupa”. Pamiętam też, że podobało mi się to, co mówił - nie pamiętam o czym, ale było coś w jego słowach ujmującego. Nie strofował, nie narzekał i w jakiś szczególny sposób dawał poczucie bezpieczeństwa.
    Nadszedł dzień 16 października 1978 roku. Wieczorem w akademiku, oglądając telewizję, usłyszałam informację, że wybrano nowego Papieża i został nim Karol Wojtyła. Podzieliłam się tą informacją z koleżankami z pokoju. Pamiętam nawet, w jaki sposób im to powiedziałam. Zacytuję - „słuchajcie, wybrali jakiegoś papieża i został nim ten wasz znajomy facet, no, ten ksiądz Karol Wojtyła”. Koleżanki nie chciały uwierzyć: „ty tego nie rozumiesz, to niemożliwe” - mówiły. Byłam na tyle uparta, że w końcu ktoś sprawdził. Choć właściwie nie trzeba było, bo w miasteczku studenckim już wrzało. I wtedy padły znamienne słowa jednej z koleżanek: „z ciebie to jeszcze coś będzie, skoro Bóg dał ci pierwszej to usłyszeć”.
    Rzeczywiście, dzień ten szczególnie utrwalił się w mojej pamięci. Zastanawiałam się nieustannie, dlaczego te wydarzenia są tak ważne? Kim jest Bóg i kim jest ten Człowiek, którego tak wszyscy wielbią?. Zaczęłam czytać podsuwane mi przez koleżanki książki. Wybrałam się na rekolekcje „dla niewierzących, a poszukujących” do Kościoła Dominikanów. Szukałam, czytałam, rozmawiałam z koleżankami. I powoli odkrywałam prawdy wiary, odkrywałam Oblicze Jezusa. Czytałam Biblię, potykając się niemal o każdy wers. Nowy Testament stał się moją ulubioną lekturą. Kolejne czytanie coraz to innych pozycji, uświadomiło mi ogromne znaczenie Eucharystii. Niemal na każdym miejscu pojawiały się słowa mówiące o „pełnym uczestniczeniu we Mszy św.”, o znaczeniu sakramentów. Gdzieś we mnie pojawiał się żal, że nie doświadczam tego, że Bóg jest jakby poza mną.
    I wtedy nadeszła kolejna wieść: Jan Paweł II przyjeżdża do Polski. Moi koledzy i koleżanki przygotowywali się do wizyty Papieża Polaka, a ja nie rozumiałam ich entuzjazmu i jednocześnie zazdrościłam im ich wiary. Zostałam wciągnięta w wir przygotowań, przyglądałam się ich pracy, modlitwom, zawierzeniu. Padła wówczas propozycja, bym poszła z nimi na spotkanie na Skałce. Ale po co? To pytanie nękało mnie długo - przecież to nie jest „przedstawienie”, to spotkanie z Osobą, którą bardzo chciałam poznać, ale to  zobowiązywałoby do czegoś więcej.
    Nadszedł czerwiec 1979 roku - roku, za który codziennie dziękuję Bogu. Postanowiłam, że jeśli mam pójść na spotkanie z Ojcem Świętym na Skałce, to chcę być i na Błoniach i czułam ogromną potrzebę uczestniczenia w pełni we Mszy św. To zobowiązywało mnie do Sakramentu Pojednania. Była to bardzo trudna decyzja. Koleżanki pomogły mi w jej podjęciu.  Pamiętam ogromne przeżycie, gdy kapłan dał mi Pana Jezusa, zaraz po spowiedzi. Był to najszczęśliwszy dzień mojego życia, najpiękniejsza chwila - teraz wiem to na pewno.
    Niełatwo było spotkać się z Ojcem Świętym na Skałce, nie bardzo też rozumiałam Jego słowa. Ale Sakrament Pokuty przed tym spotkaniem, a potem Eucharystia na Błoniach, zmieniły całe moje życie.
    Pontyfikat Jana Pawła II jest czasem mojego wychowania religijnego, mojego uczestnictwa w katechezie, w której prawdziwie, nigdy wcześniej nie uczestniczyłam. Potem były kolejne wizyty Ojca Świętego w Polsce i kolejne moje spotkania, a po każdym kolejne owoce i postanowienia. Zaczęło się od chodzenia do kościoła w niedzielę, potem była coniedzielna Komunia św., potem modlitwa brewiarzowa. Kolejnym etapem wzrastania w wierze było znalezienie stałego spowiednika i korzystanie z jego opieki duchowej oraz uczestniczenie w rekolekcjach ignacjańskich. To spotkanie było początkiem mojej dojrzałości chrześcijańskiej. Zaczęłam modlić się za najbliższych, wierząc w Miłosierdzie Boże; coraz częściej rozmawiać  z moimi uczniami o przesłaniu treści papieskich przemówień. Podczas wspomnianej pielgrzymki zobaczyłam Człowieka oddanego Bogu, tego, który wierzy prawdziwie w to, co mówi i dlatego jest tak przekonywujący.  Zrozumiałam, że to jest przesłanie do mnie osobiście kierowane - być wiarygodną w tym, co robię, to znaczy  głęboko w to wierzyć i robić tylko to, w co wierzę prawdziwie.
    Spotkanie w Starym Sączu (1999) zaowocowało postanowieniem, że jeśli tylko będę mogła, siły oraz zdrowie  na to pozwolą, będę uczestniczyła w codziennej Eucharystii. Tak trwam do dziś.
    Pojechałam do Rzymu, by modlić się blisko Ojca Świętego, by dziękować Bogu za łaskę i dar poznania papieskiej nauki, za możliwość świadczenia życiem prawd Ewangelii, wreszcie za obecność osoby Papieża w moim życiu. W nocy przed wyjazdem napisałam list do Ojca Świętego, list, który nosiłam w sercu przez ostatnie 10 lat. Zawsze pragnęłam opowiedzieć Mu moją historię nawrócenia. Na Placu św.Piotra, gdy okazało się, że za chwilę dojdzie do osobistego spotkania z Papieżem.. Doręczyłam mój list i zobaczyłam zasłuchaną i jednocześnie uśmiechniętą twarz Ojca Świętego. Zobaczyłam Człowieka, który naprawdę zaufał Bogu, który nie lęka się trudu, choroby i zmęczenia. Jego błogosławieństwo, którego mi udzielił, delikatne dotknięcie mojej ręki, było najbardziej wzruszającym momentem pielgrzymki.  Do dziś słyszę zaskakujące słowa, które mi powiedział: „będzie dobrze”.
    Tak, na pewno będzie dobrze. Tu i teraz, i zawsze. Dobrze, to nie znaczy bez trosk, kłopotów, bólu czy cierpienia. Dobrze, czyli wraz z Bogiem i pełną ufnością, że to, co mi daje, jest rzeczywiście na miarę moich możliwości i dla mojego dobra. Nabrałam sił do pracy: tej zawodowej i tej służebnej.
    Jestem wdzięczna tym wszystkim, którzy przyczynili się do mojego pielgrzymowania, którzy zaufali mi na tyle, że to, co nierealne stało się rzeczywistością. To historia mojego życia - życia, w które prawdziwie wpisał się Jan Paweł II. Moje życie toczy się dalej… A  wspomnienia dni przeszłych są po to, by przypominać mi o wadze każdego kolejnego, danego mi dnia.
.
S.Gordiana Kostecka
310347