Ksiądz Roman Stafin - Moja Msza Święta
Treść
.
Moja Msza święta
Confiteor
„Uznajmy przed Bogiem, że jesteśmy grzeszni, abyśmy mogli z czystym sercem złożyć Najświętszą Ofiarę” - tymi albo też innymi (własnymi) słowami kapłan zaprasza wiernych do odmówienia aktu pokutnego. I tutaj następuje chwila ciszy. Tak, ona nie jest przerwaniem akcji liturgicznej, lecz jej integralną częścią. Czym wypełnia się tę chwilę? Jest to czas, aby uświadomić sobie swoją grzeszność i niegodność w spotkaniu z największą Świętością. Można też zrobić krótki rachunek sumienia od ostatniej Mszy świętej. Akt pokutny odmówiony świadomie i w pokorze serca gładzi lekkie grzechy.
Istnieją cztery formy aktu pokutnego. Pierwszą z nich jest confiteor, czyli spowiedź powszechna. Aby lepiej zrozumieć jego treść, wyobraźmy sobie, że nad nami odbywa się sąd, indywidualnie. Odmawiamy ten akt wspólnie, ale każdy mówi za siebie: „Spowiadam się… zgrzeszyłem… moja wina… błagam…”. Dlaczego? Bo każdy grzech jest czymś indywidualnym. Komu się spowiadamy? Oczywiście Bogu, ale też „… i wam bracia i siostry”. Dlaczego? Sędziami naszymi są także nasi bliźni, ponieważ naszym grzechem naruszyliśmy świętość Kościoła, zadaliśmy ranę na jego ciele i uwłaczyliśmy naszej chrześcijańskiej godności.
„Zgrzeszyliśmy myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”. Myślą - tak, myślą można zgrzeszyć i to bardzo. Chrystus znał ludzkie myśli, wiedział, czym jest wypełnione serce człowieka. Mówią o tym Ewangelie. Gdy sparaliżowany człowiek został spuszczony pod nogi Jezusa, rzekł wtedy Jezus do faryzeuszy: „Co za myśli nurtują w sercach waszych? (Łk 5,22). A innym razem: „dbacie o czystość kielicha i misy, a wasze wnętrze jest pełne zdzierstwa i niegodziwości” (Łk 11,39). Jezus widział też dobro we wnętrzu człowieka. O Natanaelu mówił: „Oto prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu” (J 1,47b). Każdy grzech rodzi się w myśli, dojrzewa w wyobraźni i jest przyczyną złego czynu. Wielu ludzi dzisiaj, szczególnie młodych, ma zabrudzoną wyobraźnię przez nieroztropne korzystanie z Internetu i innych środków masowego przekazu.
„Zgrzeszyliśmy… mową”. Język, mowa, jest wielkim darem. Ale potrafi też być narzędziem zła. Św.Jakub pisze, że język „… to zło niestateczne, pełne zabójczego jadu. Przy jego pomocy… przeklinamy ludzi” (Jk 3,8-9). Wiemy dobrze z naszego doświadczenia, że złe słowo potrafi zranić głęboko, przybić do ziemi, pchnąć drugiego w depresję. Rany zadane językiem krwawią nieraz całymi latami, nawet w rodzinie bliższej czy dalszej.
„Zgrzeszyliśmy… uczynkiem”. Oczywiście, o postawie człowieka ostatecznie decyduje czyn. W nim wyraża człowiek to, co ma w swoim sercu. Obrazuje tę prawdę przypowieść o dwóch synach, których ojciec prosi, aby poszli do pracy w winnicy (Mt 21,28-31). Pierwszy mówił, że pójdzie, a nie poszedł, drugi nie miał ochoty, ale jednak posłuchał ojca. Ostatecznie będziemy sądzeni wg naszych czynów.
„Zgrzeszyliśmy… zaniedbaniem”. Moralny ciężar zaniedbanego dobra jest wielki. Widzieliśmy potrzebę, mieliśmy okazję, aby jej zaradzić, ale tego nie zrobiliśmy z wygodnictwa, lenistwa, czy samolubstwa. Przypowieść o miłosiernym samarytaninie przedstawia dobrze grzech zaniedbania, popełniony przez żydowskiego kapłana i lewitę (Łk 10,30-37). Także grzech zaniedbanego dobra czyni nas niegodnymi, aby przystąpić do ołtarza.
„Moja wina, moja wina, moja wielka wina” wyznajemy, bijąc się w piersi. Jakie jest znaczenie tego gestu? Obrazy z życia wzięte mogą nam go przybliżyć: Podczas trzepania dywanów wychodzi wiele kurzu, którego w mieszkaniu nie widać; lekarz „obstukuje” plecy chorego, aby poznać stan jego zdrowia. Bijąc się w piersi chcemy niejako „wytrzepać” proch grzechu, który pokrywa naszą duszę; przecież chodzi tutaj o jej zdrowie. Wołajmy więc z celnikiem, który nie mając odwagi podnieść oczu, mówił: „miej litość dla mnie grzesznika’ (Łk 18, 13). Nie wstydźmy się tego gestu. Jest on jak najbardziej na czasie. Ludzka natura jest słaba i grzeszna, potrzebuje więc przebaczenia i uzdrowienia, a wcześniej mocniejszego uderzenia się w piersi, aby otrząsnąć się z grzechu.
Następnie prosimy Najświętszą Maryję Pannę, Aniołów, świętych „i was, bracia i siostry” o wstawiennictwo za nami u Boga, tzn. zwracamy się o pomoc do Kościoła uwielbionego, który jest w niebie i do Kościoła pielgrzymującego, czyli do naszych bliźnich, którzy idą z nami przez tę ziemię.
W spowiedzi powszechnej nie jest wymieniany Jezus Chrystus, ale to przecież przed Nim stoimy: ukrzyżowanym, zmartwychwstałym, Panem, Sędzią i Bratem. Confiteor pochodzi od słowa confiteri, które oznacza nie tylko wyznanie (grzechów) ale także oddanie chwały. We Mszy świętej chwalimy Boga, bo Jego przebaczenie przekracza daleko wielkość naszej winy.
Po spowiedzi powszechnej i także po innych aktach pokuty, kapłan wypowiada prośbę o odpuszczenie grzechów: „Niech się zmiłuje Bóg Wszechmogący i odpuściwszy nam grzechy doprowadzi nas do życia wiecznego”. Nie jest to rozgrzeszenie, jakie otrzymujemy w sakramencie pokuty, lecz prośba o odpuszczenie grzechów (lekkich). Bóg to czyni, jeżeli prawdziwie żałujemy. I oto dla czystej duszy otwarta jest droga do życia wiecznego, do nieba, ale zanim Bóg doprowadzi nas do niego, wprowadza nas do jego „przedsionka”, do przeżycia spotkania z Jego Synem we Mszy świętej.
Warto w tym momencie zajrzeć do tekstów ewangelicznych, opowiadających o rozmnożeniu chleba. „Jezus ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza” (Mk 6,34). A więc ulitował się Jezus nad ludem i nakarmił go. „Żal mi tego tłumu… nie mają co jeść” (Mt 15,32). Litość ogarnęła Jezusa i dał im jeść. Boże miłosierdzie, które lituje się nad nami, otwiera nam drogę do Eucharystii.
Na koniec tego rozważania zwróćmy uwagę na jeszcze jeden bardzo ważny aspekt doświadczenia Bożego miłosierdzia. Otóż nie wyznawajmy grzechów tylko z lękiem przed karą, przed potępieniem, lecz wyznawajmy je równocześnie z wyznaniem miłości. Jezus, nawiązując do zdrady Piotra, nie pyta go, czy żałuje tego, co zrobił - zdradził przecież swojego Mistrza - tylko go pyta: „… miłujesz mnie…?”. Piotr odpowiada: „Panie… Ty wiesz, że cię kocham” (J 21, 17). Wyznanie grzechów połączone z wyznaniem miłości sprowadza na nas naprawdę miłosierdzie Pana.
Było to w roku 390. Mieszkańcy Tesalonik zbuntowali się przeciwko cesarzowi rzymskiemu Teodozjuszowi, który ulubionego przez nich bohatera igrzysk ukarał za przestępstwo wobec niewolnika. Św. Ambroży, biskup Mediolanu, przyjaciel pobożnego wtedy cesarza, radził mu osądzić i ukarać tylko przywódców tego buntu. Cesarz jednak posłuchał swoich doradców i kazał wymordować tysiące mieszkańców tego miasta, zgromadzonych na stadionie. Św. Ambroży napisał list do cesarza, wzywając go do pokuty. Jakiś czas potem przyjechał cesarz do Mediolanu, zamierzając wejść do katedry, aby uczestniczyć we Mszy świętej. Biskup Ambroży zagroził swojemu przyjacielowi drogę, mówiąc: „Jak możesz stawiać twoją stopę na tym świętym miejscu. Jak możesz wyciągać twoje zakrwawione ręce po Najświętsze Ciało naszego Pana?” Gwardia przyboczna cesarza chwyciła za miecze. Lud zadrżał. Co będzie teraz? Cesarz Teodozjusz przyjął jednak upomnienie św.Ambrożego i czynił pokutę za swój zbrodniczy czyn przez wiele miesięcy, aby potem móc znów uczestniczyć we Mszy świętej. Przyznanie się do winy, szczery żal za grzechy i pokuta otwierają nam drogę do spotkania z naszym Zbawicielem w Eucharystii. Otwórzmy się na tę prawdę, odmawiając confiteor.
Święta Kingo, czcicielko Jezusa Eucharystycznego, prowadź nas do Niego, który przebacza nam grzechy i ofiaruje się na ołtarzu - za nas i dla nas.
Ks.Roman Stafin