Róże św.Kingi - LEGENDA
Treść
.
RÓŻE ŚW.KINGI - LEGENDA
Końcem XIX wieku ukazał się w czasopiśmie „Krakus” (pismo poświęcone sprawom politycznym i społecznym oraz nauce, rozrywce umysłowej i szerzeniu wiadomości pożytecznych) tekst legendy o św. Kindze. Bardzo znana jest legenda o tym, jak to sól przywędrowała ze św.Kingą do Polski. Poleciła górnikom, aby zaczęli szukać soli. Po niedługich poszukiwaniach znaleziono ją w małej wiosce pod Krakowem, zwanej Wieliczką. W wydobytej bryle soli znajdowała się zaręczynowy pierścień Kingi. Istnieją też inne legendy i podania o św. Kindze (Kunegundzie). Mniej natomiast znana jest legenda o różach św. Kingi, którą podaję poniżej w XIX wiecznym brzmieniu.
W ikonografii św.Kinga przedstawiana jest w stroju klaryski lub księżny, w ręku trzyma makietę klasztoru ze Starego Sącza, czasami bryłę soli, bywa w niej pierścień.
Legenda
Legenda (jest czymś, co należy przeczytać; coś do czytania; od łac. legere - czytać). Jest to opowieść albo zbiór opowieści o postaci czy postaciach historycznych (lub też uważanych za historyczne). Zazwyczaj przekazywana bywała w tradycji ustnej na długo przed utrwaleniem na piśmie. Legendy opowiadają o świętych, mędrcach, władcach, politykach, wojownikach lub innych popularnych bohaterach. Składają się często z nieprawdopodobnych albo nierealnych motywów. Różnią się od mitów tym, że mają podstawy historyczne i opowiadają o ludziach, a nie bogach - chociaż niekiedy różnica trudna jest do wytyczenia.
Nazwa wywodzi się z terminologii średniowiecznej i przyjęła się w językach zachodnich. W uroczystości świętych należało podczas liturgii czytać (łac. legendae erant) opowieści o ich życiu i cudach.
Treść legendy o św.Kindze
„Z pomiędzy wielu świątobliwych niewiast polskich, słynie licznymi wsławiona cudami, królowa polska, św.Kinga, której święte szczątki spoczywają w Starym Sączu, w klasztorze przez nią wybudowanym jeszcze w 13 stuleciu. Naród polski nigdy nie przestanie czcić tej wielkiej i cnotliwej księżniczki, z którą łączy się podanie o cudownem odkryciu kopalni soli w Wieliczce i wielu, wielu zdarzeniach, z jej świątobliwego żywota, pełnego cnót i wzniosłych uczynków. W starych księgach (kronikach) szczególniej klasztornych znajdują się prześliczne opisy żywota tej świętej pani. Ówcześni i późniejsi kronikarze opisujący panowanie króla Bolesława V, zwanego dla niezwykłej skromności „Wstydliwym” - wdzięcznemi słowy malują żywot jego i pożycie małżeńskie z królową Kingą, córką węgierskiego króla Beli, przyjaciela Polski, sławnej i niezależnej. Królewna węgierska zostawszy małżonką króla, dzielnego narodu polskiego, ukochała Polskę całem sercem, a pobożnemu i wierze świętej katolickiej wiernemu narodowi polskiemu, przyświecała jak gwiazda niebiańska. To też z pobożnego i ze skromności zwyczajów i obyczajami słynącego daleko i szeroko królewskiego dworu, rozpromieniało się pobożne życie i religijne obyczaje do dworów książąt, szlacheckich dworków i pod strzechę wieśniaczą.
Sześć wieków minęło, miną i tysiące... Lecz cześć tej królowej w Polsce nie zaginie: Póki naród polski ma dzieci modlące, Póki wiarą ojców w daleki świat słynie - Póki tchnienie swoje w szczęściu czy niedoli... Wysyła do niebios, do Królowej swojej.
Jak wielkiem i litości pełnem było serce tej świętej Pani i jak bardzo ją Bóg umiłował już tu na ziemi za jej świątobliwego żywota, opowiada jeden z kronikarzy między innemi - a lud w okolicy Sącza i Krakowa w ustnem podaniu to powtarza z czcią dla tej królowej - jedno cudowne zdarzenie, zapisane w długim spisie cudów, które Bóg dla niej zdziałał.
.
.
Otóż wedle swego zwyczaju, królowa wstawała często o świcie i niepostrzeżona wyszedłszy z komnat zamkowych boczną furtką wymykała się przez ogród na miasto, za Kraków, na przedmieścia, aby pospieszyć z pociechą i pomocą opuszczonym wdowom i sierotom, aby otrzeć łzę smutku i niedoli - a było to jej najmilszą rozkoszą, której używała wśród nieustannej modlitwy i łez litości.
Doniesiono o tem królowi Bolesławowi, który w obawie o wątłe siły swej anielską miłością ukochanej i uwielbianej małżonki, usiłował odwieść ją od tego zwyczaju i tak dla zdrowia niebezpiecznego sposobu dawania jałmużny i wykonywania uczynków miłosierdzia chrześciańskiego - w czem według zdania samego pobożnego króla i jego wszystkich dworzan, chętnie zastąpią ją na jej rozkaz dworscy słudzy, a nawet sami kapłani, których na Wawelu dla chwały Bożej i utrzymywania religijności i nieustannych modłów było wielu. I rzeczywiście nawet król wydał był rozkaz, aby każdego piątku rozdawano wsparcie ubogim z królewskiej kuchni i szkatuły, do czego wyznaczył osobnych dworzan (kapłanów). Zwyczaj ten tak piękny, prawdziwie królewski, rozszedł się po całym kraju i w niektórych miejscowościach jeszcze dziś zachowuje się on w ten sposób, że ubodzy chodzą w piątek gromadnie od domu do domu (zamożniejszych, a właściwie ze swej dobroczynności znanych mieszkańców), gdzie otrzymują wsparcie na ręce t. z. „wójta dziadów” - w niektórych okolicach „królikiem dziadeczków“ nazwanych. Gdzieniegdzie zwyczaj ten przybrał inną formę, inną szatę, n. p. w ten sposób, że w dzień ten otrzymują ubodzy w schroniskach, szpitalach, przytuliskach itp. instytucyach wsparcie, ofiarowane przez swych dobrodziejów w ten sposób, aby uniknąć przykrego widoku kalectwa i wszelakiej ludzkiej niedoli. Zwyczaj ten sięga więc czasów św. Kingi i jej pobożnego i litościwego małżonka, króla Bolesława Wstydliwego.
Takie zarządzenie wydawszy, mniemał król dobry, że sercu swej małżonki uwielbianej uczynił radość i zadowolenie i sam postanowił przekonać się o tem. Pewnego poranku z pierwszym dnia brzaskiem, król sam ukrywszy się w klombach krzewów i kwiatów w ogrodzie, z modlitwą na ustach śledził okiem prowadzącą od komnat królowej ścieżynę. I rzeczywiście, przekonał się, że anielskie serce jego małżonki, pełne bezgranicznej miłości dla cierpiącej ludzkości, nie zadawalało się zarządzeniem nawet bardzo hojnie na zamku rozdawanej jałmużny - serce jej pragnęło wyższych uczuć i rwało się do spełniania uczynków miłosierdzia w skrytości, wraz ze łzą pocieszenia wykonywanych. I oto, spostrzega król swą małżonkę, spostrzega wątłą na ciele niewiastę, dźwigającą na ręku spory kosz i spieszącą z uszczęśliwionem obliczem, lekko, jakby na skrzydłach anioła...
- Dokądże spieszysz i co dźwigasz w tym koszu, droga małżonko? - zagadnął król wzruszony do głębi swej szlachetnej duszy.
- Różę niosę! zerwane jeszcze z rosą, mężu i panie mój! - rzekła królowa nieśmiało z ciężkiem westchnieniem i gorącą prośbą do Pana Niebios, aby jej przebaczył to pierwsze w jej życiu kłamstwo, z miłości dla bliźnich popełnione. W koszu bowiem królowa dźwigała nie róże, ale bułki i różne przysmaki ze stołu królewskiego i przeznaczone przez nią dla głodnych i chorych.
Jakież zdziwienie ogarnęło królowe, gdy po podniesieniu nakrywki kosza, ujrzała rzeczywiście prawdziwe, przecudne, dyamentowej rosy perełkami okryte, przedziwnie woniejące róże...
- „Cud! cud!“ krzyknęła święta niewiasta i złożywszy kosz na ziemi, klęczała długą chwilę w świętem natchnieniu, z rękami złożonemi, z modlitwą na ustach i oczyma w niebo!
Uklęknął i król pobożny obok świętej małżonki, razem z nią gorąco się modlił - poczem sam podniósł kosz z ziemi i wraz z cudownemi różami złożył na ołtarzu w kaplicy zamkowej u stóp Najśw. Bogarodzicy Maryi - a lud polski, pobożny, długie lata opowiadał sobie i dziś ze czcią wielką powtarza to cudowne zdarzenie - ten wielki cud, który Wszechmocny Stwórca uczynił dla tego, aby niewinne usta i serce świętej niewiasty, uchronić od kłamstwa popełnionego z bezgranicznej miłości bliźniego. Wincenty Bieroński”
Otóż wedle swego zwyczaju, królowa wstawała często o świcie i niepostrzeżona wyszedłszy z komnat zamkowych boczną furtką wymykała się przez ogród na miasto, za Kraków, na przedmieścia, aby pospieszyć z pociechą i pomocą opuszczonym wdowom i sierotom, aby otrzeć łzę smutku i niedoli - a było to jej najmilszą rozkoszą, której używała wśród nieustannej modlitwy i łez litości.
Doniesiono o tem królowi Bolesławowi, który w obawie o wątłe siły swej anielską miłością ukochanej i uwielbianej małżonki, usiłował odwieść ją od tego zwyczaju i tak dla zdrowia niebezpiecznego sposobu dawania jałmużny i wykonywania uczynków miłosierdzia chrześciańskiego - w czem według zdania samego pobożnego króla i jego wszystkich dworzan, chętnie zastąpią ją na jej rozkaz dworscy słudzy, a nawet sami kapłani, których na Wawelu dla chwały Bożej i utrzymywania religijności i nieustannych modłów było wielu. I rzeczywiście nawet król wydał był rozkaz, aby każdego piątku rozdawano wsparcie ubogim z królewskiej kuchni i szkatuły, do czego wyznaczył osobnych dworzan (kapłanów). Zwyczaj ten tak piękny, prawdziwie królewski, rozszedł się po całym kraju i w niektórych miejscowościach jeszcze dziś zachowuje się on w ten sposób, że ubodzy chodzą w piątek gromadnie od domu do domu (zamożniejszych, a właściwie ze swej dobroczynności znanych mieszkańców), gdzie otrzymują wsparcie na ręce t. z. „wójta dziadów” - w niektórych okolicach „królikiem dziadeczków“ nazwanych. Gdzieniegdzie zwyczaj ten przybrał inną formę, inną szatę, n. p. w ten sposób, że w dzień ten otrzymują ubodzy w schroniskach, szpitalach, przytuliskach itp. instytucyach wsparcie, ofiarowane przez swych dobrodziejów w ten sposób, aby uniknąć przykrego widoku kalectwa i wszelakiej ludzkiej niedoli. Zwyczaj ten sięga więc czasów św. Kingi i jej pobożnego i litościwego małżonka, króla Bolesława Wstydliwego.
Takie zarządzenie wydawszy, mniemał król dobry, że sercu swej małżonki uwielbianej uczynił radość i zadowolenie i sam postanowił przekonać się o tem. Pewnego poranku z pierwszym dnia brzaskiem, król sam ukrywszy się w klombach krzewów i kwiatów w ogrodzie, z modlitwą na ustach śledził okiem prowadzącą od komnat królowej ścieżynę. I rzeczywiście, przekonał się, że anielskie serce jego małżonki, pełne bezgranicznej miłości dla cierpiącej ludzkości, nie zadawalało się zarządzeniem nawet bardzo hojnie na zamku rozdawanej jałmużny - serce jej pragnęło wyższych uczuć i rwało się do spełniania uczynków miłosierdzia w skrytości, wraz ze łzą pocieszenia wykonywanych. I oto, spostrzega król swą małżonkę, spostrzega wątłą na ciele niewiastę, dźwigającą na ręku spory kosz i spieszącą z uszczęśliwionem obliczem, lekko, jakby na skrzydłach anioła...
- Dokądże spieszysz i co dźwigasz w tym koszu, droga małżonko? - zagadnął król wzruszony do głębi swej szlachetnej duszy.
- Różę niosę! zerwane jeszcze z rosą, mężu i panie mój! - rzekła królowa nieśmiało z ciężkiem westchnieniem i gorącą prośbą do Pana Niebios, aby jej przebaczył to pierwsze w jej życiu kłamstwo, z miłości dla bliźnich popełnione. W koszu bowiem królowa dźwigała nie róże, ale bułki i różne przysmaki ze stołu królewskiego i przeznaczone przez nią dla głodnych i chorych.
Jakież zdziwienie ogarnęło królowe, gdy po podniesieniu nakrywki kosza, ujrzała rzeczywiście prawdziwe, przecudne, dyamentowej rosy perełkami okryte, przedziwnie woniejące róże...
- „Cud! cud!“ krzyknęła święta niewiasta i złożywszy kosz na ziemi, klęczała długą chwilę w świętem natchnieniu, z rękami złożonemi, z modlitwą na ustach i oczyma w niebo!
Uklęknął i król pobożny obok świętej małżonki, razem z nią gorąco się modlił - poczem sam podniósł kosz z ziemi i wraz z cudownemi różami złożył na ołtarzu w kaplicy zamkowej u stóp Najśw. Bogarodzicy Maryi - a lud polski, pobożny, długie lata opowiadał sobie i dziś ze czcią wielką powtarza to cudowne zdarzenie - ten wielki cud, który Wszechmocny Stwórca uczynił dla tego, aby niewinne usta i serce świętej niewiasty, uchronić od kłamstwa popełnionego z bezgranicznej miłości bliźniego. Wincenty Bieroński”
Paweł Glugla