Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki

>Starosądeczanie< są naszymi ambasadorami - rozmowa z panią Ewą Ziębą

Treść


.
„Starosądeczanie” są naszymi ambasadorami
ROZMOWA Z PANIĄ EWĄ ZIĘBĄ
 
    Niejednokrotnie podczas różnych imprez mieszkańcy Starego Sącza mogli podziwiać występy dzieci z Regionalnego Zespołu Pieśni i Tańca „Starosądeczanie”, działającego już od ponad dziesięciu lat przy Szkole Podstawowej nr 1 im.Ks.prof.Józefa Tischnera. Uczestnicząc w obchodach Dni Tischnerowskich podziwiałam ich występ i obserwowałam reakcję zgromadzonych na owej uroczystości gości. Atrakcyjność Zespołu potwierdzały niemilknące brawa oraz usłyszane opinie. Dało to impuls do rozmowy z jego choreografką i opiekunką p.Ewą Ziębą.
Proszę o przedstawienie się Czytelnikom „Z Grodu Kingi”.
.

.
    - Moja rodzina pochodzi ze Starego Sącza. Także ja tutaj się urodziłam, wychowałam, uczyłam, a w 1979 roku podjęłam pracę nauczycielki w Gminnej Szkole Zbiorczej nr 1, potem w Szkole Podstawowej nr 2, które po reorganizacji połączone zostały w jedną. Ze starosądecką podstawówką, jestem związana do dzisiaj, mimo przejścia na emeryturę. Moja mama również była nauczycielką.
Mieszkam w rodzinnym domu taty, a mama (panieńskie nazwisko Faron) urodziła się kilka domów dalej. Jestem stąd, jestem „pniokiem” i jestem z tego dumna.
Wracając do moich wczesnych lat nauki, to doskonale pamiętam, jak p.Alina Ziębowiczowa prowadziła z nami zajęcia taneczne (najczęściej u siebie w domu). Przychodziła tam cała czereda dzieci. W pokoju p.Ziębowiczowej było pianino, na którym grał jej mąż p.Władysław, a my poznawaliśmy coraz to nowe taneczne kroki.
Ich syn p.Lechosław, wykształcony muzycznie pedagog, uczył mnie i mojego młodszego brata Marka muzyki. To on właśnie, gdy brat był w ósmej klasie namówił go, żeby spróbował gry w Zespole „Podegrodzie”, gdzie potrzebny był muzykant. Jak spróbował, tak został na dziesięć lat. Potem grał w „Dolinie Dunajca” i to on mnie zaraził folklorem. Było to dla mnie mobilizacją.
 
Czyli Pani kontakt z tańcem i śpiewem rozpoczął się w dzieciństwie; a co działo się później?
    - W 1979 roku zaczęłam tańczyć w Zespole „Dolina Dunajca”, w młodszej grupie i tak zostało do dzisiaj z tą różnicą, że w związku z upływem czasu, znalazłam się w grupie starostów. Potem ciągle myślałam o tym, żeby stworzyć taki zespół. Niestety nie było takiej możliwości - brak pieniędzy, moje zaoczne studia i związany z tym brak czasu, no i …grupy osób, która by ten pomysł podchwyciła, i do niego zapaliła. W 1997 roku z p.Ireną Chochorowską, koleżanką z pracy, zaczęłyśmy bez żadnych zapowiedzi uczyć dzieci różnych tańców, choćby na potrzeby szkolnych akademii. Tak to się zaczęło, spodobało się to panu dyrektorowi Wojnarowskiemu, a przy okazji jakiejś uroczystości zobaczył występ ówczesny burmistrz Marian Kuczaj. Okazało się, że mogły się znaleźć środki na zakup strojów. Początkowo biało - granatowe szkolne, uroczyste stroje, przystrajałyśmy czerwonymi kokardami. Wrzesień 2000 roku traktujemy, jako początek naszej działalności.
Sprawa wyboru nazwy wynikła po wyjeździe do Kesthely. Wtedy to dzieci, na zasadzie konkursu, wybrały dla swojego zespołu nazwę „Starosądeczanie”.
 
Biorąc niejednokrotnie udział w występach i próbach „Starosądeczan” obserwowałam Pani anielską cierpliwość, dar współpracy z dziećmi. Skąd Pani czerpie siłę i energię?
    - Nie mam swoich dzieci, a zawsze dzieci bardzo lubiłam. Do każdego trzeba podejść indywidualnie, czasem pogłaskać, czy przygarnąć, a czasem nawet trzeba podnieść głos, czy tupnąć. Bardzo ważne było to, że przez dziesięć lat pomagała mi p.Irena Chochorowska, co bardzo ułatwiało pracę. Próby są zajęciami dodatkowymi i dyscyplinowanie dzieci jest trudniejsze, niż na lekcjach. Ale przecież ten czas spędzony „na tańcach” ma być i jest nauką, i zabawą. To ma być przyjemne i pożyteczne.
Jednak najważniejszym celem istnienia zespołu jest zapoznanie dzieci z najważniejszymi elementami tradycji, jakimi są: muzyka, pieśni, tańce i obrzędy Lachów Sądeckich, aby dzięki temu potrafiły ją cenić, szanować i kultywować, a przez to byli godnymi następcami tych, którzy tworzyli historię naszego miasta , regionu, naszej małej ojczyzny.
 
Skąd bierze się u dzieci chęć do śpiewania i tańczenia?
    - Czasem to już tradycja rodzinna. W rodzinie państwa Siedlarzów z ul.Królowej Jadwigi już trzecie dziecko tańczy w naszym zespole; chodziła najstarsza Natalia, potem Dawid, który w tamtym roku skończył już szkołę, a teraz uczy się Klaudia. Dzisiejszy system szkolny, kiedy nauka trwa tylko sześć lat, bardzo utrudnia pracę. Gdy się już dzieci czegoś nauczą, to odchodzą do gimnazjum. W tym roku odejdzie siedmioro dzieci. Dlatego zespół ma dwie grupy i młodsza stanowi wsparcie dla starszej. Czasami już trzecio, czy nawet drugoklasiści przechodzą do „starszaków”. Kilka dni przed występem, w dniu urodzin Patrona Szkoły, zasilił bardziej doświadczonych kolegów Karol Królewski z klasy trzeciej. Do liderów zaliczają się również: Ania Rejowska - uczennica VI klasy, odpowiedzialna, bardzo regularnie uczęszczająca na próby ; niezwykle obowiązkowy czwartoklasista Karol Waligóra, który ucząc się w Szkole Muzycznej gry na keyboardzie, sam zgłębia tajniki akordeonu; szóstoklasista Adam Pawlik - bardzo ładnie śpiewający; bracia Mateusz i Piotruś Sajdakowie, których rodzice państwo Danuta i Bogdan są pomocni w pracy zespołu, gdy trzeba coś zorganizować, przewieźć i wesprzeć finansowo. Gdy jechaliśmy do Jastrzębia pomogli nam zdobyć pieniądze na autobus. Pan Sajdak jest przewodniczącym Rady Rodziców.
Jako pięciolatka na próby z tatą, który nam czasem przygrywa, przychodziła moja bratanica Ola. Na początku czasami, a od zerówki już regularnie. W tym roku kończy już szkołę. Tłumaczę uczniom, że to zaszczyt reprezentować Szkołę i oni tak czują, i z tego są dumni. Ale bywa i tak, że właśnie w tej ostatniej klasie niezbyt chętnie przychodzą na zajęcia; mówią, że: „nie chcą się marać przed kolegami”, że to „obciach”, ale bardzo chętnie pojechaliby z zespołem na występ do innego miasta, gdzie można coś nowego zobaczyć, poznać jakieś nowe miejsce i nowych rówieśników. Ale niestety te wyjazdy zdarzają się coraz rzadziej. Wiadomo - wszechobecny kryzys i brak pieniędzy. Dawniej bywało lepiej. Częściej udawało się wyjechać na spotkania, czy festiwale. Braliśmy udział w Festiwalu „Kwiaty Polskie” w Kamieńcu Podolskim na Ukrainie, w Kesthely na Węgrzech. Braliśmy udział w Koncercie Wdzięczności Stowarzyszenia „Gniazdo” a także w uroczystościach religijnych i szkolnych. Ostatnie wyjazdy „Starosądeczan” związane są z przynależnością do „Rodziny Szkół Tischnerowskich”. Dwa lata temu byliśmy w Rajczy. Pan Kazimierz Tischner zaprosił nas do Jastrzębia Zdroju i ten dwudniowy pobyt związany był ze zwiedzaniem pałacu w Pszczynie. To była wielka frajda dla dzieci, za niewielkie pieniądze. To rodzaj nagrody za ich pracę, sumienność, obowiązkowość. Gospodarze zapewnili nam nocleg i wyżywienie (za niewielką dopłatą), a transport musieliśmy sobie zapłacić sami. Szkoda, że ostatnio zespół występuje jedynie na terenie szkoły i miasta.
 
Czy często w tych szkołach są takie zespoły regionalne?
    - Spotkaliśmy taki w Rajczy, są też orkiestry szkolne i tamburmajorki.
 
Chociaż warunki do występów w szkolnej sali gimnastycznej są, łagodnie mówiąc, niezbyt dobre, to sala prób - „szesnastka” - klasa muzyczna z pianinem jest jeszcze gorsza.
    - Warunki są, jakie są. Jakoś sobie radzimy. Pani woźna przed próbą składa ławki, jednak jak w starszej grupie jest na próbie dwanaście par, to rzeczywiście jest za ciasno. Zresztą spraw organizacyjnych jest bardzo wiele, a niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, jak kosztowne i trudne jest utrzymanie strojów. W butach, co jakiś czas, trzeba wymienić fleki. Robią to czasem niektórzy rodzice, których na to stać, a czasem zbieram kilka par i zanoszę do szewca…Koraliki w gorsetach trzeba uzupełnić, czy jakieś ćwieki odlecą…; to wszystko trzeba kupić.
Stroje mają dziesięć lat, swoje już przeszły, więc siłą rzeczy, mimo dbałości o nie, są naruszone zębem czasu. Będąc własnością Ośrodka Kultury są „stroje wędrujące” tam, gdzie akurat są potrzebne, do innych szkół w gminie. Nie jest to wygodne i praktyczne, przydałyby się nam własne, wtedy troska o nie byłaby łatwiejsza.
 
Pani przygotowuje program występów, który od strony muzycznej opracowuje p.Stanisław Dąbrowski, który na próbach akompaniuje dzieciom na pianinie. Na występach przygrywa wam kapela. Jaki jest jej skład?
    - Tak rzeczywiście. Kilka prób przed występem robimy wspólnie z kapelą, w której grają: Stanisław Dąbrowski - trąbka; Paweł Łazarczyk - klarnet; Krzysztof Drzyzga - akordeon; Mariusz Zieliński - klarnet, Tomasz Śmierciak - basy; na skrzypcach gra mój brat Marek Zięba.
Z towarzyszeniem Kapeli „Starosądeczanie” z okazji swego dziesięciolecia powstania w PMDK nagrali płytę „W Starym Sączu, w Starym Mieście”, którą wręczono gościom podczas ostatniej uroczystości.
 
Co chciałaby Pani przekazać Czytelnikom „Z Grodu Kingi”?
    Tą drogą chciałabym zachęcić rodziców - tych, którzy lubią folklor, aby namawiali swe pociechy do wstąpienia do Zespołu, aby rozwijać ich wrażliwość muzyczną, poczucie rytmu, chęć współpracy w grupie. Każde zajęcia młodego człowieka, dobrze organizujące jego czas, dają możliwości korzystnego wpływania na jego przyszłość.
 
    Dziękując za rozmowę, życzę Pani i „Starosądeczanom”, będącym ambasadorami nie tylko starosądeckiej podstawówki, ale również Starego Miasta - Grodu Kingi, wszelkiej pomyślności, dającej poczucie radości z podjętych, dobrze wypełnianych zadań, w dziedzinie kultywowania rodzimej tradycji i folkloru
Jolanta Czech
 
310349