Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki

> Przydrożne frasobliwości świętych - kapliczki Sądecczyzny < (2)

Treść


.
"PRZYDROŻNE FRASOBLIWOŚCI ŚWIĘTYCH
- kapliczki Sądecczyzny"
praca konkursowa
( 2 )
WYWIAD Z PANEM TOMASZEM BARYCZEM
 
   Aktualnie, klucze do kapliczki posiada p.Tomasz Barycz (syn p.Władysława), obecnie mieszkający na os.Słonecznym.
Poproszony o otworzenie kaplicy, uczynił to bardzo chętnie i zapytany opowiedział o sobie.
 
- Urodziłem się w 1941 r. i odkąd sięgam pamięcią, moje życie zawsze było związane z kaplicą Przemienienia Pańskiego. Żyłem w jej cieniu i już jako młody chłopak nauczyłem się (oczywiście od mojego taty, który zmarł w październiku 1986 r.) dzwonić jej dzwonkiem. Nie jest to takie łatwe, jakby się mogło wydawać. Będąc młodym, mogłem wejść - „o! po tych, tu schodkach (znajdujących się po lewej stronie za wejściowymi drzwiami) - otwiera małe drzwiczki p.Tomasz - na górę do wieżyczki. Niestety, teraz już się tam nie mieszczę”.
.

.
Znał Pan oczywiście p.Kingę Starczewską?
   - Tak, tak, oczywiście. Mówiłem do niej ciociu. Była związana z naszą rodziną i mieszkaliśmy w pobliżu. To także dzięki niej kapliczka stała się dla mnie bardzo bliska. Ciocia Kinga (ur.26 lipca 1907 r. - zm.20 listopada 1998 r.), aż do samej śmierci, dbała o wnętrze kapliczki i wraz z moim ojcem opiekowała się nią.
Dziś jej rolę przejęła moja siostra Maria Barycz, a ja już od wielu lat, jak mogę opiekuję się kapliczką i dzwonię sygnaturką przed poranną mszą, i gdy umrze ktoś z mieszkańców tego regionu - obecnie parafii Miłosierdzia Bożego.
 
Czy widział Pan rękopis, w którym p.Kinga opowiada o legendach i faktach związanych z figurą Pana Jezusa u słupa, który w tym właśnie miejscu został wyrzucony przez wzburzone wody Dunajca w 1700 r.?
   - Tak, znam jego treść pewnie od dzieciństwa, bo takie rzeczy przekazywano sobie po domach, z pokolenia na pokolenie. Telewizji wtedy nie było, a i nie wszyscy czytać, i pisać potrafili.
Od chwili powstania kaplicy okoliczni mieszkańcy otaczali ją wielką troską i czcią. Dzisiaj także ludzie zatrzymują się na modlitwę przy kapliczce, przyklękają, znak krzyża czynią.
   Tak też było podczas naszego pobytu w kaplicy. Ktoś nacisnął na klamkę. Na schodku przed drzwiami klęczał, modląc się starszy pan z wnuczkiem, a przechodzący młodzieniec Kuba - przeżegnał się.
 
Dawniej, w Wielkim Tygodniu - kontynuuje p.Tomasz - spod kaplicy Przemienienia Pańskiego udawali się pielgrzymi pieszo, w drogę do Kalwarii Zebrzydowskiej, na misteria Męki Pańskiej, a 13 czerwca na św.Antoniego, odprawiana była msza.
Każdego roku w maju wierni gromadzą się na tradycyjne nabożeństwa do Matki Bożej, a 6 sierpnia w święto Przemienienia Pańskiego, w kaplicy sprawowana jest Eucharystia, na którą bardzo licznie przybywają wierni, także z odległych części miasta i okolic: Podmajerza, Lipia, Cyganowic, Popowic czy Moszczenicy. Niektórzy, dziś kilkudziesięcioletni ludzie, przychodzą w tym dniu „do Przemienienia” od dzieciństwa.
Jest nadzieja, że przed sierpniem, uda się przeprowadzić w kaplicy niezbędny już remont, a przynajmniej malowanie ścian.
 
HISTORIA KAPLICY
W OPOWIEŚCI PANI KINGI STARCZEWSKIEJ
 
   Z kaplicą Przemienienia Pańskiego łączy się legenda, której szczegółowy opis, autorstwa p.Kingi (Kunegundy) Starczewskiej w „cudowny” sposób udało mi się zdobyć.
Wiedząc, że p.Jolanta Czech, współredagując czasopismo parafialne „Z Grodu Kingi”, interesuje się historią Starego Sącza i jego zabytków, pomyślałam, że może i u niej znajdę jakieś materiały do mojej pracy. Nie pomyliłam się. Pani Jolanta posiadała kserokopię rękopisu p.Kingi Starczewskiej!
Dowiedziałam się, że p.Starczewska podarowała spisaną przez siebie opowieść ks.prałatowi Alfredowi Kurkowi - proboszczowi parafii św.Elżbiety i dziekanowi starosądeckiego dekanatu (wielce zasłużonemu w dbałości o nasze zabytki). Ksiądz Prałat przekazał je redakcji „Z Grodu Kingi”, ze zgodą na wykorzystanie w publikacji. Tak się szczęśliwie złożyło, że to mnie pierwszej przypadło w udziale udostępnienie tego tekstu, do poznania przez szersze grono Czytelników.
   Opowieść p.Kingi napisana jest językiem archaicznym, przeplatanym zwrotami gwarowymi. W związku z tym, dla większego zrozumienia, tekst został nieco przeredagowany, co oczywiście w żadnym stopniu nie zmieniło jego treści.
W tym miejscu go przytoczę:
 
   „W roku 1700 Stary Sącz nawiedziła straszna powódź. Przez kilka tygodni nieustannie lał deszcz, a wezbrane wody Dunajca i Popradu coraz szerzej zalewały równinę, zabierając po drodze, co się dało. Rzeki najpierw zalały nadbrzeżne wikliny, potem błonia pastwisk, a następnie wdarły się w pola uprawne. Ludzie z rozpaczą obserwowali, jak pod wzburzonymi falami znikają całe łany zboża. Nie minęło parę chwil, a po gospodarskich stodołach również nie było śladu. Mieszkańcy z niemym przerażeniem i bezradnością patrzyli na niszczący żywioł. Nagle ktoś z obserwatorów rozpaczliwie zaczął krzyczeć: „Patrzajcie! Patrzajcie! Ano hań cosi płynie…, jakby topielec!” Oczy wszystkich zwróciły się we wskazanym kierunku. Bure fale huśtały jakąś sztywną, bezwładną postać. Ludzie przy pomocy drągów próbowali przyciągnąć topielca do brzegu. Bezskutecznie. Niektórzy nawet obliczali głębokość wody, aby wskoczyć na ratunek nieszczęśnikowi.
Tymczasem z góry nadpłynął duży świerk wydarty razem z korzeniami. Miotany prądem rozszalałej rzeki, uderzył w płynącą postać tak silnie, że pchnął ją aż do brzegu. Spod burej, gęstej wody, wyjrzała bolesna, skrwawiona twarz. W zastygłych, rozszerzonych źrenicach był ból; usta zamarły w straszliwym krzyku. Włosy poplątane, zlepione krwią.
- O rety! O rety! Dyć to Chrystus Miłosierny! - Wyrwał się z wszystkich piersi chóralny okrzyk.
Tłum ludzi zebrał się w jednym miejscu, aby zobaczyć „dar” powodzi. Silni parobkowie wstrzymali podnieconą ciekawością ciżbę. Bardzo delikatnie wynieśli z wody „topielca” i postawili na lądzie.
Oto stworzony z drzewa stał przed nimi Ten, „co za grzechy całego świata sam jeden ofiarował się swemu Ojcu” - pisze p.Kinga Starczewska.
Naga postać Chrystusa, jedynie w biodrach przysłonięta, była przykuta łańcuchem do słupa. Rzeźba sponiewieranego, zbitego, skrwawionego człowieka, przechylona była w przód, jakby złamana bólem. Po Boskiej twarzy spływały potoki wody, nadając jej wyraz jeszcze bardziej bolesny i prawdziwy. Błękitne oczy wzniesione do nieba były tak wymowne, że wśród ludzi odezwały się głosy:
- Patrzcie! Patrzcie! Ten Chrystus płacze nad nami i prosi Boga o zmiłowanie.
- Prośmy i my!
- O Chryste! O Chryste!
Tłum padł na kolana. Ręce pokornych, zrozpaczonych, nieszczęśliwych powodzian wyciągnęły się w stronę Ubiczowanego:
- Jezu, odwróć powódź i zagładę!
- Jezu, zmiłuj się nad nami!
- Jezu, ześlij nam słońce!
I oto w tej samej chwili deszcz przestał padać i słońce, jak wielkie oko przebłaganego Boga zajaśniało nad ludźmi. Powódź ustała.
Po obmyciu Pana Jezusa z mułu, wszyscy, którzy byli świadkami kataklizmu, złożyli Mu podziękowanie za ten cud. W dowód wdzięczności Starosądeczanie, w miejscu, dokąd podczas tej straszliwej powodzi sięgała woda Dunajca, i gdzie wydobyli figurę Pana Jezusa, postawili kapliczkę. Rzeźbę Pana Jezusa Miłosiernego, na czas budowy kapliczki, rzesze ludzi z pochodniami w rękach i śpiewem na ustach odprowadzili do kościoła parafialnego.
Wdzięczni wierni własnymi rękami znosili kamienie, które z czasem utworzyły postument kapliczki. Gdy kapliczka była gotowa, przeniesiono do niej figurę Pana Jezusa.
Przeniesienie figury Chrystusa do nowo wybudowanej kapliczki, było wielkim świętem dla społeczności Starego Sącza.
.

.
Po uroczystym kazaniu, poświęceniu kapliczki, odśpiewaniu pieśni dziękczynnej: „Boże dobroci…”, posąg Jezusa został wniesiony do środka i postawiony na ozdobionym kwiatami stoliku, oświetlonym kagankami. Ludzie długo wchodzili do wnętrza i ze łzami w oczach całowali postać Pana Jezusa, dziękując za wielki cud i błagając o dalszą opiekę. Przyrzekali również, że w maju, czerwcu i sierpniu, w dowód wdzięczności będą przychodzić do kapliczki na wieczorne modlitwy i śpiewy, a w Dni krzyżowe od kościoła farnego z procesją, aby oddać cześć Panu Bogu i prosić Go o urodzajne plony i zachowanie od wszelkich kataklizmów. Od tej pory kapliczka ta znana jest jako kapliczka pw.Przemienienia Pańskiego.
I tak rok po roku mieszkańcy Starego Sącza wypełniali złożoną Panu Jezusowi obietnicę.
Pani Kinga Starczewska stwierdza, że liczniej kapliczkę odwiedzali przedstawiciele starszego pokolenia, natomiast młodzi, jak to młodzi, zapalali Panu Jezusowi kaganek, szczególnie wtedy, gdy mieli jakieś zmartwienie.
W roku 1710 miasto znowu nawiedziło nieszczęście. Wybuchła zaraza, w wyniku której wiele ludzi zmarło w strasznych boleściach. Na ulicach i polach leżały niepogrzebane zwłoki ludzkie, wyły psy, a po lasach tułały się osierocone, głodne dzieci. W tych strasznych okolicznościach ludzie przypomnieli sobie o cudownej figurze Pana Jezusa Miłosiernego stojącego w kapliczce Przemienienia Pańskiego.
- On nas pocieszy! On nas uleczy!
Kto żyw biegł do małej kapliczki, padał na kolana i błagał o miłosierdzie.
Wspólna modlitwa na nowo ożywiła w ludzkich sercach miłość do bliźniego i wrażliwość na ludzką krzywdę. Wierni, którzy nie zostali jeszcze dotknięci chorobą, wzięli na swe ramiona rzeźbę Chrystusa i potężnym głosem śpiewając hymn: „Święty Boże, Święty Mocny, Święty a Nieśmiertelny” - przeszli ulicami miasta. Ktoś wszedł na wieżę kościelną i rozkołysał dzwon. W zamarłe miasto wstąpiła nadzieja i wiara w miłosierdzie Boże. Rozśpiewana procesja szła ulicami Starego Sącza, z domów wychodzili ludzie, schorowani, chwiejący się na nogach, przypominający szkielety. W niemym geście wyciągali ręce w stronę figury ubiczowanego Jezusa. Do odgłosów rozśpiewanego pochodu bijącego kościelnego dzwonu, dołączył radosny odgłos klasztornej sygnaturki, a następnie cieniutki dźwięk dzwonka z kościółka św.Rocha.
Procesja zakończyła się dopiero o zmierzchu, kiedy to rozmodlony lud przy świetle pochodni z powrotem wniósł figurę Chrystusa do kapliczki. W czasie zarazy w 1710 r. śmierć poniosło około 1000 osób. Podobna sytuacja powtórzyła się w 1832 r., zmarło wówczas aż 2000 mieszkańców, wśród nich ksiądz i lekarz. Mieszkańcy miasta odnosili wrażenie, że karząca ręka Stwórcy postanowiła zgładzić ród ludzki. Bogatsi obywatele Starego Sącza masowo wyjeżdżali, zostawiając puste domy. Z opisanych zdarzeń wynika, że w opustoszałym, zdziesiątkowanym przez zarazę mieście brakowało rąk do grzebania zwłok. Zmarłych chowano w lesie za miastem, gdzie do dziś miejsce to nazywane jest cmentarzem cholerycznym, o czym zaświadcza postument z wmurowaną tablicą. Ludzie pozbawieni nadziei, zewsząd otoczeni śmiercią, pozbawieni lekarza, duchowego wsparcia w osobie księdza przypomnieli sobie o Chrystusie Miłosiernym. Wszyscy, którzy mieli jeszcze siły, szli do małej kapliczki po ratunek. Padali na kolana i prosili o przebaczenie.
Kinga Cieślak
(ciąg dalszy w następnym numerze)
310349