Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki

W 88 rocznicę urodzin - 13. Dni Księdza Tischnera

Treść


.
W 88 ROCZNICĘ URODZIN
13. DNI KSIĘDZA TISCHNERA
 
   12 marca 2019, obchodziliśmy osiemdziesiątą ósmą rocznicę urodzin Józefa Tischnera, wybitnego filozofa, kapłana, profesora Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i prezesa Instytutu Nauki o Człowieku w Wiedniu.
   W dniach 13-16 marca Towarzystwo Miłośników Starego Sącza zorganizowało pod honorowym patronatem burmistrza Jacka Lelka 13. Dni Księdza Tischnera.
Zainaugurował je w środę 13 marca w Sali Muzeum Regionalnego wykład wygłoszony przez ks.dra Krzysztofa Czermaka - dyrektora Wydziału Misyjnego Diecezji Tarnowskiej - zatytułowany: „Rys historyczny i aktualny stan misji Ad Gentes prowadzonych przez Kościół Tarnowski”.
   Ponad 60 lat temu Pius XII ogłosił encyklikę „Fidei Donum”, stanowiącą przełom w działalności misyjnej. Wcześniej misje uważane były za domenę zakonników. Papież poprosił biskupów o posyłanie do pracy misyjnej, zwłaszcza w Afryce, księży diecezjalnych.
 
   „Encyklika miała ogromne znaczenie dla pogłębienia świadomości, że kapłan nie jest święcony tylko dla diecezji, ale dla Kościoła powszechnego” - podkreślał ks.Tadeusz Wojda SAC, z Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów.
Dokument ten zwrócił też uwagę na misyjność całego Kościoła: Kościół uniwersalny realizuje się i ukonkretnia w Kościołach partykularnych, które ze swej natury także są misyjne i odpowiedzialne za głoszenie Ewangelii, za szerzenie Królestwa Bożego.
W 2007 roku ks.Wojda w wypowiedzi dla Radia Watykańskiego zaznaczył, że na apel Papieża odpowiedziało wielu biskupów, wyjechało bardzo dużo misjonarzy z różnych diecezji, głównie europejskich i Ameryki Północnej. Udali się głównie do Afryki, ale też do Azji i Ameryki Łacińskiej. Powstały lokalne hierarchie, nowe diecezje, parafie, bardzo wiele stacji misyjnych. „Mogę powiedzieć, że na ponad 50 tysięcy księży diecezjalnych, którzy ogólnie pracują na terenach misyjnych, około 5 tysięcy tą są właśnie misjonarze „fidei donum”.
  W 1973 roku doszło do konkretnej odpowiedzi Kościoła tarnowskiego na apel zawarty w „Fidei Donum”. Wtedy biskup tarnowski Jerzy Ablewicz posłał swoich pierwszych czterech księży diecezjalnych do Konga-Brazzaville. Fakt ten dał początek tzw. eksperymentowi tarnowskiemu. Wyjazd miał swój kontekst misyjny, ale i polityczny. Od tego czasu dokonywane są regularne posłania misjonarzy na terytoria zwane „ad gentes”, ale nie tylko. U początku posłań mamy 4 misjonarzy, a dzisiaj po 45 latach jest ich 55 w 10 krajach na 3 kontynentach. Jedenasty kraj naznaczony jest posługą osoby świeckiej - powiedział m.in. ks.dr.Krzysztof Czermak.
 
   W czwartek 14 marca na wykład dra Łukasza Połomskiego zatytułowany: „Relacje polsko - żydowskie na Sądecczyźnie” - przybyło bardzo wiele osób zainteresowanych tematem. Górę „Domu na Dołkach”, stanowiącą siedzibę Muzeum ks.Tischnera, wypełnili stali bywalcy Dni Tischnera i uczniowie starosądeckich szkół, dla których ks.Tischner jest Patronem, wraz ze swymi nauczycielami oraz mieszkańcy Internatu Międzyszkolnego.
  Historia sądeckich Żydów, opowiedziana została w fascynujący sposób przez wykładowcę, ze szczególnym uwzględnieniem aspektów życia religijnego, społeczno-kulturalnego mieszkańców Sądecczyzny - wyznawców judaizmu, którzy do II wojny światowej przez pięć wieków zamieszkiwali ten teren i w różnym stopniu integrowali się z ludnością wyznania rzymsko-katolickiego. Wielu z nich uważała się za Polaków i określała swą narodowość, jako polską.
Oczywiście różne były relacje między obydwoma nacjami, także związanie z różnymi stereotypami wzajemnego postrzegania, które przetrwały do naszych czasów.
W różnych latach różnie układała się współpraca między społecznościami, tych wyznań a jednocześnie obywatelami jednego państwa - Polski, dla których była Ojczyzną, ale pojawiały się również wzajemne oskarżenia.
   Wykład dra Połomskiego, wybitnego znawcy zagadnienia, był bardzo pouczający, dotykał bowiem bardzo aktualnych zawsze treści dotyczących integracji, współistnienia, wzajemnych relacji między ludnością zamieszkującą wspólny obszar miast i wsi Sądecczyzny.
   Dr Połomski na podstawie swoich wieloletnich badań, starał się udzielić odpowiedzi na pytanie, czy przed Zagładą istniały dwa światy (polski i żydowski), czy może jeden wspólny.
Nieomal dwugodzinne spotkanie przemknęło w oka mgnieniu, a przywodziło na myśl nauczanie patrona tych spotkań ks.prof.Józefa Tischnera, który wielokrotnie odnosił się do wzajemnej tolerancji i szacunku między ludźmi, czego wyrazem były m.in. słowa Profesora: „Ani katolik, ani Polak, ani nikt inny, nie mogą mieć w państwie większych praw, niż ma człowiek” a także:
„Jednego tylko nam trzeba: Nie zapominać, że w każdym cichym <powinienem> brzmi zniewalające zaproszenie, abyśmy uwolnili się od tego, co nieludzkie, a stali się pełnymi ludźmi. (ks.Józef Tischner „Jak żyć?”)
 
  W piątek 15 marca o godz.17.00 wysłuchaliśmy wykładu dr.hab.Katarzyny Wrońskiej zastępcy dyrektora Instytutu Pedagogiki UJ w Krakowie pt.: „Refleksje wokół myślenia pedagogicznego ks.Józefa Tischnera”. Dzisiejsza wykładowczyni - była studentka Profesora, podjęła się ważkiego i trudnego zadania, jakim było odnalezienie, odczytanie i przedstawienie na podstawie źródłowych tekstów i zawartych w nich wypowiedzi Józefa Tischnera, jego przemyśleń dotyczących wychowania i kształcenia. Jakie znaczenie Filozof nadaje tym procesom i jakim celom mają one służyć? - pytała p.Docent. W odpowiedzi usłyszeliśmy:
„Cel jest dwojaki. Pierwszy z nich odpowiada na zapotrzebowanie pedagogiki, która szuka filozoficznych uzasadnień dla podejmowanej działalności pedagogicznej. Drugi cel ściślej wiąże się z zapotrzebowaniem filozofii - chodzi o sprawdzenie, w jaki sposób refleksja pedagogiczna wkomponowuje się w koncepcję filozoficzną autora „Myślenia według wartości” oraz co do niej wnosi (…). Tischner w swoim myśleniu pedagogicznym - choć przestrzega przed totalistycznym wychowaniem - jednocześnie ufa, że wolność się wybroni, również za sprawą mądrych nauczycieli i wychowawców, którzy mają nadzieję i jako wolni ludzie będą chcieli przyjąć na siebie powiernictwo nadziei swoich uczniów i wychowanków. Dla wielu - także dla mnie - jednym z nich był Józef Tischner - powiedziała m.in. dr.hab.Katarzyna Wrońska.
 
   Dzięki uprzejmości tegorocznych wykładowców, którzy na mą prośbę, z wielką życzliwością, udostępnili skrócone wersje swych wykładów, możemy je Państwu udostępnić na łamach „Z Grodu Kingi”, za co serdecznie Autorom dziękuję.
 
   W ramach 13. Dni Księdza Tischnera świętowano także 100. rocznicę powstania Związku Podhalan.
W sobotę 16 marca o godz. 12.00 Mszę św. odprawioną w kościele klasztornym Sióstr Klarysek w intencji ks.Józefa Tischnera, koncelebrowali księża kapelani poszczególnych oddziałów Związku, a oprawę muzyczną liturgii zapewniły góralskie zespoły regionalne.
W nabożeństwie wzięło udział piętnaście pocztów sztandarowych.
Wszystkich zgromadzonych powitał ks kapelan Stanisław Śliwa - gospodarz miejsca, który powiedział m.in.:
- Chcemy dzisiaj wspominać i gorąco modlić się za duszę ks.prof.Tischnera, wielkiego przyjaciela tego miejsca. Siostry wspominają jak przyjeżdżał do klasztoru. Wpierw modlił się, a potem przychodził na pogawędki. Te pogawędki głęboko zapisały się w sercach Sióstr.
Pochodzący z Dębna Podhalańskiego ks.Władysław Zązel, będący członkiem Związku od 1972 roku, po dziewięciu latach pracy w nim, na XXXIII Zjeździe w Ludźmierzu, mianowany został wspólnie z ks.Józefem Tischnerem kapelanem Związku, i przez lata, współpracował z ks.Tischnerem, aż do jego śmierci.
Jegomość powiedział:
- Witam serdecznie wszystkich zgromadzonych, właśnie tutaj w czcigodnych murach przepięknej świątyni, u gospodarzy tego miejsca Górali Białych, przy rocznicy urodzin świętej pamięci ks.prof.Józefa Tischnera. KsTischner powiadał, że jak słyszy góralską muzykę to rośnie. I dobrze żeście przyszli muzykanci, bo nikt nam dzisiaj nie zarzuci, że cosik tu nie gra. Jest to historyczna chwila. Bywają chwile, co mają moc proroczą i Ci, co są przy tym nawet nie zdają sobie sprawy, na co się zanosi. I tak było ze św.Kingą patronką tego miejsca, i tak było z wizytą Ojca Świętego Jana Pawła II w Starym Sączu, i tak było ze Związkiem Podhalan, który obchodzi 100-lecie działalności, i tak jest dziś (…). Dziękując Panu Bogu za wszystko z prośbą, co by następne stulecie było owocne, by Związek Podhalan i syćka Górole rośli w siłę i honor.
   Tradycyjnie już, piękny i bogaty był ten czas wspomnień, o urodzonym w naszym mieście Józefie Tischnerze - wielkim, dobrym człowieku, filozofie, autorze wielu książek, z których możemy czerpać wiele mądrości.
Słowa podziękowań należą się Organizatorom uroczystości, Autorom wykładów i ich słuchaczom.
Tym, którzy nie mogli wziąć udziału w Dniach Księdza Tischnera polecamy lekturę skróconych tekstów wykładów, za które Autorom jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuje
Jolanta Czech
 
- - - - -
 
KONTEKST WYJAZDU PIERWSZYCH MISJONARZY TARNOWSKICH
DO KONGA BRAZZAVILLE
 
   Zanurzając się w historii regularnych wyjazdów księży diecezji tarnowskiej na misje do Afryki, dostrzec można zwłaszcza w jej początkach, ciekawą rzeczywistość, która prowadzi do konstatacji, że kontekst pierwszego misyjnego zaangażowania stworzony został przez warunki polityczne panujące zarówno w Polsce, jak i w Afryce w Ludowej Republice Konga.
 
Próba komunizacji Konga francuskiego
 
   Kongo Brazzaville, do którego udała się pierwsza czwórka misjonarzy diecezjalnych z Tarnowa, w latach sześćdziesiątych ulegało przeobrażeniom, które doprowadziły ostatecznie do powstania w 1969 roku Ludowej Republiki Konga (République Populaire du Congo). Państwo to do dzisiaj nazywane jest popularnie Kongiem-Brazzaville. W kraju tym, który uzyskał niepodległość w dniu 15 sierpnia 1960 roku, pierwszym prezydentem został przewodniczący Związku Demokratycznej Obrony Interesów Afrykanów, ksiądz Fulbert Youlou. Ponieważ prowadził politykę filo francuską i był popierany przez reżim kolonialny, spotkało się to ze wzrastającym niezadowoleniem społeczeństwa. Od 13 do 15 sierpnia 1963 miały miejsce słynne „Trois Glorieuses” - trzy dni ulicznych manifestacji, w wyniku których Youlou musiał oddać władzę. Prezydentem został Alphonse Massemba Débat, który ogłaszając się socjalistą zdołał zmusić do opuszczenia kraju stacjonujące ciągle wojska francuskie oraz niektórych misjonarzy. Jest to więc czas rewolucji marksistowsko-leninowskiej próbującej rozprzestrzeniać zasady materializmu ateistycznego, rozsiewającego nienawiść między narodami, a który stawał się wyzwaniem dla Kościoła głoszącego prawdę o Bogu i człowieku. Stworzona została jedyna partia Narodowy Ruch Rewolucyjny, której program postulował zasady „kongijskiego socjalizmu naukowego” i polityki niezaangażowania. Powstała również nowa konstytucja. W roku 1965 nastąpiła nacjonalizacja szkół. Prawica nie dawała za wygraną podejmując liczne, nieudane próby zamachów stanu. Jednak napięcie, jakie zaistniało między nową siłą polityczną a armią neokolonialną ćwiczoną i zbrojoną przez Francję, zmusiło Débata do poddania się do dymisji, w wyniku której na stanowisku prezydenta zastąpił go młody lewicowiec Marien N’Gouabi. Doprowadził on do powstania pod koniec 1969 roku Kongijskiej Partii Pracy o proweniencji marksistowsko-leninowskiej. Uchwalona została nowa konstytucja i zmiana nazwy państwa na Ludową Republikę Konga. Zaczął się więc okres państwa ludowego trwający do 1991 roku. Koniec deklarowanego socjalizmu przyspieszyły upadek muru berlińskiego i „pjerjestrojka” w Związku Radzieckim. Nastąpiły więc zmiany polityczne i społeczne. Z Ludowej Republiki Konga powstała Republika Konga.
 
Znane metody przeciw religii i Kościołowi
 
   Rzeczywiście działalność Kościoła w Kongu-Brazzaville w tym czasie była utrudniana. Miejscowe władze wymyślały różne preteksty, aby w nią ingerować. Stałymi trudnościami naznaczone były relacje ze szkołą i nauczycielami. Wszelkie ograniczenia nie były zaskoczeniem dla naszych misjonarzy i nie paraliżowało ich pracy ewangelizacyjnej. Slogany marksistowskie i portrety przywódców rewolucji nie zmieniały klimatu, w którym nasi księża żyli i pracowali dotychczas. Sytuacja, w której przyszło im głosić Ewangelię była w wielu miejscach analogiczna do tej, doświadczanej w Polsce. Członkowie marksistowsko-leninowskiej Kongijskiej Partii Pracy (PCT) nie mogli oficjalnie uczestniczyć we mszy św. Było to dość mocno kontrolowane i ci, którzy nie chcieli podporządkować się zakazowi tracili pracę. Kurierem PCT był dziennik Etumba odpowiednik Trybuny Ludu. Działalność PCT skierowana była na walkę z religią. Jej prominenci uczyli, że „każdy marksista musi być wrogiem religii” i że „ona jest całkowicie polityczna”. Ukrytą formą walki z Kościołem była również cenzura.
Nie zabrakło też zorganizowanego prania mózgów kobietom. Działaczki Rewolucyjnego Związku Kobiet Kongijskich” (UFRC) otrzymywały swe wykształcenie w ZSRR, NRD i na Kubie. Powstał też Socjalistyczny Związek Młodzieży Kongijskiej (UJSC), który dysponował swoim dziennikiem „Jeunesse et Révolution”. Organizacja ta miała swoje komórki na uniwersytecie i w liceach, a więc było to dokładne nawiązanie do sytuacji młodzieży w Polsce. Zakaz spotykania się z młodzieżą, któremu patronowali „pionierzy” nie wpływał ujemnie na odwagę duszpasterską misjonarzy z Tarnowa. Szli oni do młodzieży wiedząc, że obowiązująca ideologia jest przejściowa i niebrana na serio przez większość Kongijczyków. Okazją do spotkań był również sport, który mógł stać się nawet okolicznością do regulacji stosunków z miejscowymi władzami i podjęcia duszpasterstwa z większą odwagą.
 
Opatrzność wybiera Kościół tarnowski
 
   W momencie, kiedy na początku 1972 roku bp.Jerzy Ablewicz otrzymał propozycję posłania swoich księży do Konga, do pracy misyjnej, dysponował już czterema kandydatami, którzy wcześniej, nawet kilka lat, zgłosili swemu biskupowi gotowość wyjazdu do Afryki. Stanowili jakby osobowy „bank”, będąc do dyspozycji udania się na misje. Uzasadnienie, jakie wtedy otrzymał bp.Jerzy Ablewicz było następujące: „Komisja Episkopatu do spraw Misji omawiając daną prośbę wyraziła sugestię, aby sprawę przedstawić Waszej Ekscelencji. Chodzi bowiem o wyjazd do pracy stosunkowo trudnej, gdzie dotychczas nie ma Polaków i trudno by tam było wysłać kapłanów z różnych diecezji, nie znających się między sobą. Wydaje się, że grupa księży bardziej zwarta, z jednej diecezji, lepiej mogłaby odpowiedzieć temu zadaniu. Stąd właśnie zrodziła się myśl o Diecezji Tarnowskiej”. Na wiosnę 1972 roku przybyło do osobowego „banku” dwóch kolejnych misjonarzy.
   Po pozytywnej odpowiedzi o przyjeździe młodych księży do Konga, danej przez bpa Jerzego Ablewicza delegatowi apostolskiemu bpowi Mario Tagliaferri, Biskup Tarnowski otrzymał list od delegata apostolskiego w Kongu ze słowami wdzięczności za gotowość w posłaniu misjonarzy, określając decyzję Pasterza tarnowskiego, jako - ze względu na zbliżające się Święta Wielkanocne - „największy dar paschalnego Baranka”.
   Zaczęły się przygotowania, które nie były wolne od problemów. Komenda Milicji Obywatelskiej w Krakowie odmówiła wydania paszportu ks. Wojciechowi Machowi. Jak stwierdził sam dotyczący, było to wynikiem jego kazań i w konsekwencji przesłuchań w Urzędzie Bezpieczeństwa. Po odwołaniu się do ministra, kierownika Urzędu d.s. Wyznań w Warszawie otrzymał upragniony paszport i mógł z kilkumiesięcznym opóźnieniem dołączyć do trzech kolegów kończących już swoje krótkie przygotowanie językowe w Paryżu i po pół roku, w grudniu 1973 r. dotrzeć do nich do Konga.
   Trójka naszych misjonarzy: ks.Stanisław Jeż, ks.Stanisław Łacny i ks.Andrzej Piotrowski, swoją podróż do Afryki rozpoczęła udaniem się do Rzymu w listopadzie 1972 roku. Tam ze swoim Ordynariuszem mieli okazję być przyjęci na audiencji prywatnej przez papieża Pawła VI. Dokładnie sześć miesięcy później, w dniu 15 maja 1973 roku z Paryża, po zakończeniu pięciomiesięcznego kursu języka francuskiego, przez Libreville udali się do swej ojczyzny z wyboru, gdzie z wielkim oddaniem głosili Ewangelię. Ich przygotowanie językowe w Polsce i we Francji zostało poprzedzone w maju 1972 roku sześciodniowym kursem misjologicznym urządzonym na ATK, jak i wymaganym pięciodniowym kursem państwowym zorganizowanym przez Urząd ds. Wyznań i Polski Instytut Spraw Międzynarodowych.
 
Lekcja historii
 
   W historii wyjazdu pierwszych tarnowskich misjonarzy do Afryki można dostrzec ciekawe dla nas dzisiaj i pouczające spostrzeżenia.
   Po pierwsze nie do przeoczenia jest fakt, że Opatrzność Boża posługuje się okolicznościami, które same w sobie są nie do pogodzenia z godnością człowieka przyniesioną przez Chrystusową Ewangelię. Ustrój, który w swoim zamiarze był walką z religią, wydał Kościołowi powszechnemu tych, którzy w podobnym ustroju, na innej szerokości geograficznej, potrafili z odwagą nieść człowiekowi prawdziwe wyzwolenie. Można powiedzieć, że kontekst wyjazdu tarnowskich misjonarzy do Konga w 1973 roku był w jakimś sensie polityczny. Potrzebny personel misyjny do pracy w nowej rzeczywistości Konga, kraju nad którym wisiała groźba zniewolenia duchowego przez ustrój polityczny, został pozyskany właśnie z kraju, w którym to zniewolenie było z różnym skutkiem praktykowane. Opatrzność Boża, która przenika historię człowieka i narodów, sprawiła, że głoszenie Ewangelii w Kongo przez misjonarzy tarnowskich i dzieła w związku z tym powstałe, były paradoksalnie wynikiem zaprowadzonej przez człowieka na ziemiach polskich niesprawiedliwości, na skutek geopolitycznych przemian. „Polityczna inkulturacja”, którą przywieźli misjonarze w nich samych, ułatwiła proces ewangelizacji kraju, który jako kolejny, miał być skazany na zatracenie przez nieludzki system polityczny. Stwierdzenie, że obecność tarnowskich misjonarzy w Ludowej Republice Konga jest następstwem socjalistycznego ateizmu w Kongu-Brazzaville czy w Polsce, można uważać za przesadne. Nie żyją już ci, którzy by mogli ostatecznie rozstrzygnąć nasze wątpliwości. Możemy być jednak pewni, że obecność kapłanów z Tarnowa w ludowym państwie Konga nie była całkiem przypadkowa i przyczyniła się do właściwego podejścia do ewangelizacji ograniczanej przez władze i do odważnego świadectwa o Chrystusie nawet za wielką cenę.
 
Biskup z sensus Ecclesiae
 
   Jest też rzeczą znamienną czas dojrzewania decyzji bpa Jerzego Ablewicza odnośnie wyjazdu pierwszych, i nie tylko, misjonarzy. Biskup Tarnowski, który swą wrażliwość misyjną wyniósł z auli soborowej, jeszcze przed udaniem się do Rzymu przypominał swoim diecezjanom o misyjnym obowiązku Kościoła. Był więc „soborowy” jeszcze przed soborem. Mimo to nie spieszył się z kluczową decyzją otwarcia diecezji aż po krańce ziemi. Od zakończenia soboru do czasu decyzji o wysłaniu pierwszych misjonarzy minęło 7, a nawet w jakimś sensie 10 lat. Co więcej, w tym czasie można się dopatrzyć jakby nawet studzenia zapału tych, którzy zgłaszali swoją dyspozycyjność do pracy misyjnej. Wrażenie takie jest jednak tylko pozorne. Świadczą o tym fakty, że na zgłoszenia dyspozycyjności księży do pracy w Afryce reagował pozytywnie, a gdy już - w odpowiedzi na propozycję wysłania swych księży do Konga - podjął wiążącą decyzję, sam - by stworzyć większą ekipę - zaproponował wyjazd ks.Stanisławowi Jeżowi.
Początkowa powściągliwość bpa Jerzego Ablewicza wynikała zapewne z odpowiedzialności za posłanych i stworzenie im odpowiedniego zaplecza. Mówił natomiast o obowiązku misyjnym Kościoła i czuł, że powinien on wyrażać się nie tylko w pozytywnym nastawieniu ludzi świeckich i księży do tej sprawy, ale w wysyłaniu księży. Po dziesięciu latach od posłaniu pierwszej czwórki do Konga wyznał, że przejście jednego z kapłanów do zgromadzenia księży sercanów w celu wyjazdu na misje, dało mu wiele do myślenia.
Powściągliwość, co do pierwszej decyzji, która nastąpiła w dniu 20 marca 1972 roku, wiązała się zapewne z wielką odpowiedzialnością za posyłanego misjonarza. Z jednej strony czas cierpliwego oczekiwania miał w kandydacie potwierdzić i zweryfikować powołanie, a z drugiej, był to okres na rozeznanie w kandydacie powołania przez biskupa i przekonanie się o odpowiednich kwalifikacjach kandydata. Czas na podjęcie decyzji był też stosowny na to, aby zebrać ekipę nowych księży misjonarzy, jak to było, zwłaszcza, choć nie tylko, przy pierwszym wyjeździe. Podjęta jednak decyzja była motywem do przejęcia odpowiedzialności za swoich misjonarzy. Mimo, że organizację wyjazdu mógł zostawić Komisji Misyjnej, która do końca pozostawała w kontakcie z bp. Georges Singhą, sam szukał dla swoich misjonarzy miejsca zatrzymania w Paryżu i wziął w swoje ręce cały ich wyjazd. Do tego stopnia sam przygotowywał wyjazd pierwszych misjonarzy, że omijał wszelką drogę kancelarii kurialnej, w wyniku czego nie zachował się w archiwach polskich żaden dokument (ani jego kopia) pisany przez niego w tej sprawie.
Wiadomość o otwarciu bpa Jerzego Ablewicza na Kościół misyjny dość szybko rozchodziła się między biskupami. Oni zaś mieli okazję go poznać na rzymskim Synodzie o ewangelizacji w 1974 roku. Dlatego też niedługo po wyjeździe pierwszych misjonarzy do Konga otrzymywał listy od biskupów z prośbą o posłanie misjonarzy do Kamerunu, Zairu, Górnej Wolty, Rwandy, Sierra Leone i na Wyspy św.Tomasza. Świadomość o misyjnym czuciu Kościoła bpa Ablewicza docierała powoli do innych biskupów polskich. Metropolita krakowski nie wahał się nakłaniać arcybiskupa Bangi, by zwrócił się z prośbą o misjonarzy z Tarnowa.
 
Historia z pouczeniem
 
   Historia początków regularnych wyjazdów misjonarzy diecezji tarnowskiej na misje jest pouczająca w różnych momentach. Obrazuje ona Kościół czasu posoborowego, przeżywanego nie tylko w Polsce. Jest więc obrazem świadomości misyjnej i jej sposobu nabywania przez przyszłych misjonarzy. Jest również przykładem misyjności Biskupa, który stworzył styl misyjnego otwarcia, który 10 lat później zwołał nadając mu misyjne w swojej wymowie hasło: „Ad imaginem Ecclasiae universalis”. W jego statutach, po raz pierwszy w Kościele w Polsce, nie zabrakło rozdziału o udziale diecezji w misyjnym dziele Kościoła.
   Ale specyficzny kontekst wyjazdów fideidonistów tarnowskich wyraża się w ich opatrznościowej posłudze. Kontekst ten tworzy sytuacja polityczna, której uczestnikiem stał się po II wojnie światowej Kościół w Polsce i w latach dekolonizacji Kościół w Kongu francuskim. Bezbożnemu systemowi socjalizmu naukowego ostro kontrastującego z natury religijną dusza afrykańską, nie tylko nie udało się przekreślić roli Kościoła, ale - absurdalnie - nie udało się zamknąć granic kraju na przyjazdy katolickich misjonarzy. Ich obecność reprezentowana od 1973 roku przez księży z Tarnowa, jako pierwszych polskich misjonarzy w tym kraju, była przejawem Opatrzności Bożej, która z sytuacji zła może wyprowadzić moc dobra. Adekwatną siłą w konkretnym momencie historii Konga francuskiego byli właśnie misjonarze między innymi z obszaru socjalizmu. Nie znaleźliby się prawdopodobnie tam, gdyby ów afrykański kraj nie został oddany w ręce władzy ludowej. Kościół kongijski od początku lat siedemdziesiątych potrzebował takich zwiastunów Ewangelii, którzy byliby dziećmi tego samego ustroju i nie lękali się mówić o Chrystusie, gdy ludzie aparatu socjalistycznej władzy próbowali przekonywać, że religia to opium dla ludu. Takimi zaś narzędziami Bożej Opatrzności byli misjonarze tarnowscy.
 
   Po wyjeździe pierwszych dołączali następni. W sumie na przestrzeni prawie już 46 lat z ewangelizacją Republiki Konga związanych jest 31 księży misjonarzy i jeden świecki. W tej grupie jest siedmiu, którzy już odeszli z tego świata (w tym ks.Jan Czuba zamordowany w Loulombo 27 października 1998 roku) i pięciu, którzy obecnie posługują w dwóch różnych diecezjach. Dwóch z nich zaczęło już 29. rok swojej posługi: ks.Marian Pazdan i ks.Bogdan Piotrowski.
Ks.dr Krzysztof Czermak
Ksiądz diecezji tarnowskiej. Urodzony 1955 r. Święcenia 1980 r. W latach 1983-1987 studia misjologiczne na Uniwersytecie Urbanianum w Rzymie zakończone doktoratem z misjologii. W latach 1988-1991 misjonarz w Republice Środkowoafrykańskiej. Od 1991 dyrektor PDM oraz wikariusz biskupi ds. misji w diecezji tarnowskiej. Od 2000 roku dyrektor Domu Formacji Misyjnej diecezji tarnowskiej w Czchowie. Autor książek: „Misje odnawiają Kościół”, „Zapisani w Sercu Afryki” i „Zostaję na miejscu do końca” (red.) o jedynym polskim fideidoniście męczenniku ks. Janie Czubie, „25 lat otwierania serc i domów”. Autor artykułów z dziedziny misjologii i misji, a zwłaszcza dotyczących działalności misyjnej księży diecezji tarnowskiej. W latach 1991-1998 wykładowca teologii dogmatycznej, a w latach 2000-2016 teologii misji na Wydziale Teologicznym Sekcja w Tarnowie Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Promotor 26 prac magisterskich pisanych przez księży, siostry i świeckich na seminarium naukowym z misjologii. Od roku 2006 członek Stowarzyszenia Misjologów Polskich.
 
- - - - -
 
RELACJE POLSKO-ŻYDOWSKIE NA SĄDECCZYŹNIE
 
Sądecczyzna od wieków była terenem, na którym przenikało się kilka kultur, języków
i religii. Nie można przeceniać roli jakiejkolwiek z żyjących na tej ziemi społeczności, a pośród nich ważną rolę odegrali Żydzi. Od początku ich osadnictwa na Sądecczyźnie niezwykle ciekawie przedstawiają się relacje z chrześcijanami, zarówno pochodzenia polskiego, jak i niemieckiego. Dzięki przenikaniu się chasydyzmu oraz haskali (żydowskiego oświecenia) można w przypadku Ziemi Sądeckiej mówić także o specyficznych relacjach wewnętrznych Żydów, między dalece ortodoksyjnymi chasydami, a Żydami postępowymi.
Początkowo relacje polsko-żydowskie kształtowały się na podstawie religii. Katolicy postrzegali Żydów, jako zagrożenie dla handlu. W Nowym Sączu Żydzi budując synagogę, musieli pamiętać, że ma być niższa od kościołów. Dopiero w XIX w. wzajemne stosunki się zaostrzyły. Na Sądecczyźnie poważne rozruchy antysemickie wystąpiły w 1898 r. Miały one tło ekonomiczne. W czerwcu tego roku sądeczanie podburzeni przez ruch chłopski i jego organ prasowy „Związek Chłopski” zniszczyli i okradli sklepy i karczmy żydowskie. Żydom zarzucano nieuczciwą konkurencję i rozpijanie społeczeństwa. W Starym Sączu zniszczono 26 sklepów, a sami Żydzi straty oszacowali na 100 tysięcy złotych. Wszystko skończyło się stanem wyjątkowym. O rabunki oskarżono nawet rajców starosądeckich. Poważne rozruchy miały miejsce w Nowym Sączu. Na Rynku rozbito kramy żydowskie i zdewastowano sklepy. Żydzi również nie pozostali dłużni i rzucali kamieniami w uczestników rozruchów. Dla rozładowania napięcia musiało wkroczyć wojsko. Aby nie rozbijano okien ludzie ustawiali w nich krzyże i obrazy religijne. Poważne zajścia miały miejsce w Zbyszycach i Łącku. Po wprowadzeniu stanu wyjątkowego na Sądecczyznę przyjechał z Wiednia kat. W obawie przed aresztowaniami ludzie topili w rzekach zrabowane rzeczy. Wielu Żydów opuściło wtedy swoje miejscowości Ten najpoważniejszy antysemicki ruch w historii Sądecczyzny przyćmił inne przejawy wrogiej postawy wobec Żydów. W prasie sądeckiej bowiem już wcześniej pojawiały się jednoznaczne artykuły - Górą wybierany naród („Mieszczanin” 1895), Macherzy kahału nowosądeckiego („Mieszczanin” 1897) itd. Żydów nazywano w gazetach obraźliwie „pejsatą szlachtą”. Prasa miała niewątpliwie spory wpływ na rozwój antysemityzmu, głównie wśród pseudointeligencji sądeckiej. Po tych rozruchach z końca XIX w. jeszcze raz - w 1918 r. Oprócz tych wydarzeń, życie układało się zgodnie. W międzywojniu Żydzi sądeccy w dużej części czuli się Polakami, czego przejawem była organizacja oraz udział w uroczystościach patriotycznych na Sądecczyźnie. Nabożeństwa w nowosądeckich synagogach odbywały się w święta państwowe. Swój obowiązek wobec ojczyzny sądeccy Żydzi wypełniali także służąc w wojsku. Wśród nich wielu poległo w wojnie polsko-bolszewickiej. Należy podkreślić, że w wielu przypadkach wzajemne relacje kształtowały się więcej niż poprawnie.
Miejscem, gdzie zawsze spotykano Żydów był targ. To na rynkach sądeckich miasteczek kształtował się stereotyp Żydów. Barwny opis Żydów na jarmarku pozostawiła Zofia Nałkowska: „Żydzi chodzą tu w kapeluszach, nie w czapkach, noszą ładne, długie loczki, po jednym przy każdym uchu. W sobotę wielu z nich ukazuje się w lakierowanych pantofelkach i białych pończochach, w atłasowych świecących chałatach, a kapelusze są wtedy aksamitne, obwiedzione na brzegu ronda wałkiem pięknego brązowego futra, którego długi błyszczący włos rozbiega się promienisto nad głowy na jasnym niebie”. Na Rynku odbijał się portret sądeckiego społeczeństwa. Niestety, nie zawsze był to portret pozytywny dla obydwu stron. Najwyraźniej było tu widać zaostrzenie się stosunków polsko - żydowskich pod koniec lat trzydziestych. Dwa tygodnie przed wybuchem II wojny światowej Żydówka z Naściszowej na Rynku, podczas kłótni z kobietą, krzyczała: „Wy i tak tu nie będziecie, bo wam Hitler da w dupę i wszyscy pójdziemy z Polski!”. Jednak niechęć do Żydów na targu czy w sklepie zazwyczaj przejawiała się w - jak to nazywano - „niewinnych żartach”. Przykładem takiej niechęci do Żydów może być Władysław Wielogłowski, który przyjeżdżając na Rynek miał w zwyczaju bić laską tych Żydów, którzy mieli względem niego wierzytelności. Żydzi także nie byli dłużni Polakom, a do legendy przeszedł Mendałe Miler z Nowego Sącza, który niczym Janosik rabował bogatych Żydów i Polaków a pozyskane rzeczy ofiarował najuboższym.
W pamięci wielu sądeczan utrwalił się związany z handlem obraz Żyda - wyzyskiwacza i bogacza. Już w XIX wieku podróżnik L. Lipiński przejeżdżając przez Sądecczyznę napisał: „wszędzie skarżą się tutaj na ucisk, duże podatki i zmianę dawnych miar, dającą sposobność Żydom do oszukaństwa…”. Na wsi Żyd posiadał całkowity monopol na handel.  Solą w oku katolików były otwarte w niedzielne popołudnia tylko żydowskie sklepy i karczmy. Już biskup Franciszek Pisztek jednoznacznie wskazał po wizytacji w latach 1832 – 1834 Żydów, jako winnych pijaństwu i profanowaniu świąt przez otwieranie sklepów.
W Nowym Sączu Żydzi prowadzili wiele karczm o niepochlebnej opinii. Miały one zazwyczaj dosyć prowokujące nazwy (np. „Piekiełko”). W Piwnicznej po mszy w niedzielę zawsze zachodzono na alkohol do żydowskiej karczmy. Pito tam na kredyt, a tamtejszy ksiądz trafnie, ale i z humorem grzmiał z ambony, że nigdy nie widział pijanego Żyda w szabas, ale za to widział wielu swoich parafian w niedzielę. Już zupełnie na poważnie zakazywał tam chodzić. Natomiast w cukierni Kalmana Sieradzkiego w Nowym Sączu przy ulicy Lwowskiej (jedynym takim punkcie gastronomicznym otwartym w niedzielę w centrum miasta) ludzie wychodzący z pobliskiej Fary kupowali ciastka. Bojówki narodowców napadały na nich, jako „zdrajców polskości”, lub pilnowały, aby nikt sklepu nie odwiedził. Jak głosiła plotka sami narodowcy kupowali od Sieradzkiego ciasta tylnymi drzwiami. Otwieranie sklepów żydowskich w soboty budziło zgorszenie wśród samych Żydów. Tak było w Starym Sączu, gdzie prowadzący od 1929 r. aptekę Izydor Opoczyński, mimo iż ożenił się z Żydówką Cecylią Steiner, otwierał aptekę w szabas. Naraził się tym ortodoksyjnym wyznawcom judaizmu.
Na Sądecczyźnie można znaleźć wiele zwyczajów przejętych od judaizmu do lokalnej obrzędowości. Szczególną rolę Żydzi odgrywali w czasie wesel. Starosta weselny był pierwotnie uosobieniem Żyda. Z judaizmu wywodzi się też znany do dziś w naszym regionie obyczaj palenia Judasza. Znany powszechnie był udział Żyda w obrzędzie kolędowania na wsi sądeckiej w międzywojniu. Żyd zazwyczaj ubrany był w stargane ubranie lub strój chasydzki. Podobnie w czasie jasełek Żyd doradzający Herodowi swoim wyglądem (garb, broda) sugerować miał powiązanie z obcymi mocami.
Relacje polsko - żydowskie w okresie międzywojennym podkreślają wzajemną inność. Jednak właśnie ta różnorodność stanowiła bogactwo Ziemi Sądeckiej, nie tylko materialne, ale także duchowe. Ortodoksi obydwu wyznań stronili od sąsiadów innego wyznania, ograniczając wzajemne spotkania i rozmowy do codziennych grzecznościowych pozdrowień. Tam gdzie Żydzi i Polacy byli skazani na siebie w zwykłych codziennych sytuacjach - w szkole, na targu, czy w sklepie - wzajemne stosunki kształtowały się poprawnie.
Dr Łukasz Połomski - nauczyciel historii, publicysta. Od 2011 r. dyrektor Sądeckiego Sztetlu, współtworzy wiele wydarzeń poświęconych historii regionalnej. Uhonorowany wieloma odznaczeniami za pamięć o sądeckich Żydach. Autor książki "Między zacofaniem a nowoczesnością. Społeczeństwo Nowego Sącza w latach 1867-1939", licznych artykułów naukowych i popularnonaukowych.
Dr Łukasz Połomski
 
- - - - -
 
REFLEKSJE WOKÓŁ MYŚLENIA PEDAGOGICZNEGO
KS.JÓZEFA TISCHNERA
 
„Świat stoi naopak. Nie jest dobrze,
ale żeby miało być cołkiem źle, to tego nie powiym”
„Śleboda to jest coś takiego,
co czuje gospodarz w swoim gospodarstwie”
Ks.Józef Tischner
 
   Ksiądz Józef Tischner był filozofem potrafiącym po mistrzowsku łączyć teoretyczne myślenie filozoficzne z opisem praktyki życia. To podejście okazuje się być niezwykle pożyteczne w odniesieniu do wychowania jako praktyki wymagającej zarazem filozoficznego przemyślenia. Jak autor „Etyki solidarności” i „Myślenia wobec wartości” rozumiał wychowanie? Jak je opisywał z perspektywy ludzkiego losu i miejsc, w których się dorasta i doświadcza wychowania; czyli domu, szkoły i kościoła?
Na początek można przywołać słowa ks.Tischnera z motta, bo mają one swoje zastosowanie w odniesieniu do wychowania. W patrzeniu nań objawia się nasz zmysł rzeczywistości, a więc nastawiamy się na jakieś dobro, a widzimy pozór, brak, pseudos, czyli karykaturę wychowania. U podstaw każdego z pseudosu, według ks.Tischnera, leży lęk przed wolnością, źródło wszelkiego totalizmu. Jak się to objawia w wychowaniu? Po pierwsze, wychowanie może być redukowane do wyrabiania w wychowankach dobrych przyzwyczajeń, po drugie, może być zawężone do kształtowania postawy posłuszeństwa wobec prawa i po trzecie, sam wychowawca może żyć w przekonaniu, że nie tyle ma być osobą godną naśladowania ale że taką osobą jest, że takie miano mu się należy i chce pozycję wzoru za wszelką cenę utrzymać. Czy lęk przed wolnością - w wychowaniu - jest uzasadniony? Jeśli stawiamy na pewność, to tak, i taka właśnie jest strategia pedagogiki totalistycznej. Z kolei zakładając wolność w wychowaniu - a tak czyni ks.Tischner - musimy wraz z nią przyjąć ryzyko co do rezultatów wychowania; te będą prawdopodobne a nie pewne.
Ks.Tischner nie poprzestaje na obrazie karykatury wychowania, sięga głębiej w istotę wychowania, szukając jego sensu. Ale za każdym razem przygląda się scenie pedagogicznej z perspektywy dziecka, które stawia w centrum procesu wychowania. To o jego dobro i uznanie jego niepowtarzalności w wychowaniu chodzi. Jak to rozumieć? Różnie, w zależności od konkretnego środowiska wychowawczego.
Jeśli chodzi o dom, ks.Tischner radzi, by rodzice liczyli się z potrzebami i predyspozycjami dziecka, pozwolili mu być sobą. Przekonuje, że dziecko ma wrodzony zmysł sprawiedliwości i poczucie godności, pragnie uznania oraz szacunku do siebie. Przejawia potrzebę samodzielności i swobody. Powinno więc być w swej jednostkowości dowartościowane, czyli uznane i doświadczające miłości rodzicielskiej, a jednocześnie stawiane wobec zadań, wymagających zdyscyplinowania i poświęcenia. Powinno się je uczyć „umiejętności przewidywania i myślenia, oglądania skutków swoich poczynań”, by korzystając z samodzielności uczyło się roztropności. Ks.Tischner podkreśla też wagę rozbudzania wielostronności, czyli „umiejętności myślenia i patrzenia na każdą sprawę z wielu stron”, która chroni np. przed okrucieństwem, od którego dzieci nie są wolne. Jak to ujął, naturze trzeba „rozumnie pomagać”, a więc kształtując charakter dziecka „nie łamać, ale cierpliwie pielęgnować, odwołując się do tego, co w dziecku dobre”. W wychowaniu wybija się na pierwszy plan gotowość wychowawcy przyjęcia na siebie roli powiernika nadziei, z którą zwraca się do niego wychowanek.
Co do szkoły to ma on wobec niej inne oczekiwania: „pierwszym zadaniem szkoły jest uczyć, nie wychowywać”, w szkole „wychowuje się poprzez uczenie”. Ale naukę pojmował ks.Tischner nie tyle jako obowiązek, ale jako czas dany na doskonalenie siebie. W związku z czym nauczyciel, a zarazem wychowawca, powinien przede wszystkim „uczyć bezinteresownego podejścia do przedmiotu”, ponieważ pierwotnym podejściem do świata jest właśnie bezinteresowność. Chodzi więc o to, by tej postawy nie zatracić ale na niej bazować i zaciekawić daną dyscypliną wiedzy, jej osiągnięciami, twórcami i bohaterami. Tą drogą ks.Tischner chciałby, aby udawało się nauczycielowi budować osobowość ucznia, będąc przede wszystkim wobec niego odpowiedzialnym, a nie wobec dyrektora czy rodziców. Nauczycielskie powołanie to w pierwszym rzędzie bycie wiernym zasadzie prawdy naukowej, bez względu na to, jak by uwierała. Uczeń ma prawo wiedzieć i rozumieć. Ale potrzebuje też w nauczycielu wychowawcy, jako powiernika nadziei.
Jeśli chodzi o Kościół, to głównym celem wychowania religijnego jest „wtajemniczenie w Ewangelię”, które „pozwala dopracować się świadomości ludzkiej wartości”. Chodzi więc o to, by dzieci wciągnąć w liturgię, sprawić, by były słyszane, potrzebne i czuły się w kościele u siebie a jednocześnie, by miały poczucie uczestniczenia w symbolice i tajemnicy wiary. Przekazanie wiary wykracza poza możliwości księdza, ale pozostaje budowanie relacji powiernictwa. W wymiarze religijnym powierzanie przez dziecko swojej nadziei w wychowawcy jest zarazem drogą budowania relacji z Bogiem, jako instancją odwoławczą, na której się można oprzeć. Nie można tej nadziei zawieść. Wychowawca, który odbiera nadzieję, jest beznadziejnym wychowawcą w podwójnym sensie, jako człowiek i jako ten, w którym ma być obecny Bóg. Droga do Boga wiedzie przez spotkanie z człowiekiem. Wychowanie, jako praca z człowiekiem, budząca do życia i działania według własnego pomysłu, jako gospodarowania na swoim, nie daje pewności, niesie ze sobą ryzyko porażki, złych wyborów życiowych wychowanka, ale jest to zarazem gwarancja jego humanistycznego fundamentu - odnawialnej nadziei i wierności. Nie nadaje się ono na wykorzystanie przez żadną władzę, która chciałaby „wychować sobie”, czyli urobić entuzjastę i poplecznika jej ideologicznego programu. Niestety, skojarzenie autorytarnego nauczyciela-wychowawcy z autorytarną władzą państwową nie jest bezzasadne. A pedagogika totalistyczna to u ks.Tischnera jedna z przeszkód wolności, odpowiednik totalitaryzmu politycznego na przedpolu polityki, tj. w sferze prywatnej i w obszarze edukacji.
Na scenie pedagogicznej powinna zachodzić integracja wychowania i nauczania, z pierwszoplanowym zadaniem zaproszenia ucznia do myślenia, danym nauczycielowi i z zadaniem przebudzenia wychowanka do życia, danym wychowawcy. Tischner ufał, że wolność się wybroni również za sprawą mądrych nauczycieli i wychowawców. Jednym z nich z pewnością był ks.Józef Tischner.
Dr hab. Katarzyna Wrońska
W tekście przywołane zostały fragmenty tekstów ks.J.Tischnera, w tym: „Z problematyki wychowania chrześcijańskiego”, „Z problematyki nauczania”, „Przekonać Pana Boga”, „Spotkanie”, „Etyka solidarności”.
Dr hab. Katarzyna Wrońska - absolwentka pedagogiki i filozofii na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Pracuje w Instytucie Pedagogiki UJ, od 2016 r. pełniąc funkcję zastępcy Dyrektora ds. badań i rozwoju. Kieruje Zakładem Pedagogiki Ogólnej i Filozoficznej. Publikuje z zakresu filozofii edukacji, pedagogiki ogólnej i historii myśli pedagogicznej. Autorka 2 monografii: „Osoba i wychowanie. Wokół personalistycznej filozofii wychowania Karola Wojtyły - Jana Pawła II”, Wyd. UJ, Kraków 2000 i „Pedagogika klasycznego liberalizmu w dwugłosie John Locke i John Stuart Mill”, Wyd. UJ, Kraków 2012. Ostatnio opublikowała: „Wychowanie a wolność. Próba wglądu w myślenie pedagogiczne Józefa Tischnera”, w: „Paedagogia Christiana” 2018, nr 1 (41), s. 97-115, „John Locke and his Educational Thought - Between Tradition and Modernity of Enlightenment”, w: „Filozoficzne Problemy Edukacji” Volume 1 (2018), s. 65-81, „Pytanie o pedagogikę filozoficzną z Bronisławem Trentowskim w tle”, w: „Kwartalnik Pedagogiczny” 2017 (LXII), nr 1 (243), s. 91-101, „Paradygmaty edukacji liberalnej w filozoficznej eksploracji Daniela DeNicoli”, w: „Hybris” 1/2017 (36), s. 73-93.
 
310343