Zdań kilka o różnych wymiarach odpowiedzialności za Kościół
Treść
.
„Mój Kościół” dylematem współczesnego katolika?
Zdań kilka o różnych wymiarach odpowiedzialności za Kościół
Podobno filozofia dotyczy każdego z nas, każdy z nas ma swoje umiłowanie mądrości, które jest niepowtarzalne, a które często rodzi dylematy odnośnie życiowych wyborów. Nieustanne rozpatrywanie swojego postępowania w świetle Ewangelii nie jest zadaniem dla ludzi, którzy swoją filozofię życia zostawili gdzieś z boku, wykonując bezrefleksyjnie pewne czynności, które pozornie, tyko zewnętrznie pozwalają nam się czuć katolikiem. Dlaczego dziś tak trudno nam powiedzieć o kościele, iż to „mój” Kościół, to znaczy się z nim identyfikować i czuć, że realnie go tworzę? Dlaczego filozofia „mojego Kościoła” jest tak bardzo ważna i pozwala nam tworzyć prawdziwą wspólnotę? Niniejszy artykuł ma postawić pewną tezę odnośnie naszego zaangażowania w życie Kościoła i ukazać, iż każdy z nas w tej sferze powinien zrobić pewien rachunek sumienia.
Między siłą oddziaływania codzienności, a tęsknotą za Bogiem
Wielokrotnie w swoim życiu doświadczamy dysonansu pomiędzy tą sferą, która jest właściwa naszemu życiu zawodowemu czy rodzinnemu, a sferą można powiedzieć swoistego sacrum, w którym nasze „ja” chciałoby obcować z Bogiem w sposób poniekąd idealny. Dążenie z tęsknotą do tej doskonałości często towarzyszy nam wraz z zapytaniem o to, co znaczy we współczesnym świecie bycie katolikiem i to katolikiem świadomym. Ale jak być katolikiem w wersji współczesnej?
Na początku przyjmijmy pewne założenie - współczesnemu katolikowi wcale nie jest łatwiej być wyznawcą Chrystusa niż na przykład 2000 lat temu - nie doświadczamy może w krajach pierwszego świata nagromadzenia aktów przemocy, skutkujących masowymi prześladowaniami, ale zmagamy się z byciem ludźmi nieustannie wystawianymi na próbę.
Właściwie każdy dzień jest pewnego rodzaju credo, gdzie nagromadzenie sytuacji, sprzyjających wielu potknięciom w sferze duchowości, naprawdę może przyprawić o zawrót głowy. Przykład? Przeglądając wiele stron internetowych, natykamy się na masę informacji, które przecież są naszym chlebem powszednim, pewnego rodzaju pożywką dla społeczeństwa informacyjnego, jakim jesteśmy. Ile razy, napotykając materiały wprost naruszające nasze uczucia religijne, mieliśmy ochotę gwałtownie zaprotestować w taki bądź inny sposób, niejednokrotnie niewybrednie myśląc, bądź wypowiadając się o autorach tychże treści? I często to robimy, dając upust naszej frustracji, dając się ponieść niepotrzebnym emocjom. Inny przykład: nasza codzienność, przebywanie z tymi samymi ludźmi w ramach codziennych obowiązków- często zazdrość, rozsiewanie plotek, niestosownych informacji, a wszystko podszyte fałszywą troską niby to o prawdę. Setki codziennych drobnych uszczypliwości, wzajemny brak akceptacji i zrozumienia, nasza mała wojenka polsko-polska, która jest zerojedynkowa (to znaczy nie zadowoli się zawieszeniem broni, jedynie kapitulacją przeciwnika), brak chęci do dialogu, czy nawet umiejętności kulturalnego prowadzenia sporów, to wszystko sprowadza naszą szarą rzeczywistość do bardzo pesymistycznego wymiaru. Taki wymiar cechuje się darwinizmem społecznym, czyli w uproszczeniu podejściem nieustannej walki o przetrwanie kosztem innych, kosztem wyznawanych idei, kosztem zniszczenia relacji z samym sobą i z drugim człowiekiem.
Jak do powyższych rozważań ma się tematyka odpowiedzialności za Kościół - ten nasz, lokalny i ten powszechny? Banalnym stwierdzeniem byłoby, iż skoro każdy z nas go tworzy, to ma w nim swój ustawowy udział. Odpowiedzialny katolik zdaje sobie sprawę z zagrożeń wynikających z życia codziennego i w taki sposób kieruje każdym aspektem codzienności, by, mimo ponoszonych raz za razem porażek w niektórych sferach, nieustannie kierować się ewangelicznymi wskazówkami.
Idźmy dalej - odpowiedzialność to zdolność do powiedzenia o współczesnym kościele iż to „mój” Kościół, że to ja go tworzę i kształtuję według własnych predyspozycji i możliwości. Można to rozważyć na dwóch poziomach- poziomie człowieka, jako budulca i nauki chrześcijańskiej, jako spoiwa. Gdy uświadomimy sobie, iż Kościół to tak naprawdę my sami, to czy jesteśmy w stanie go współtworzyć w sposób przede wszystkim aktywny i z głębokim zaangażowaniem? Czy nie pozostawiamy całego trudu osobom duchownym, licząc, iż nam wystarczy być tylko pasywnym uczestnikiem niedzielnych Eucharystii?
Odpowiedzią na wiele bolączek współczesnego świata, w którym współczesny chrześcijanin zmaga się w dramatycznej próbie wiary, jest budowanie odpowiedzialności poprzez wspólnotę. I żeby było jasne, nie chodzi mi o wspólnotę, o której każdy mówi, a która jest wspólnotą martwą, papierową, podobnie jak rozdmuchiwane tu i ówdzie deklaracje 90% Polaków odnośnie przekonań religijnych. Taka wspólnota, choć wygląda rewelacyjnie w statystykach, jest martwa i nie ma szans na rozwój, trwa w ramach stagnacji i tą stagnacją się żywi. I tak się stanie, gdy sprowadzimy swoimi działaniami Kościół do roli organizacji, która egzekwuje pewne prawa i pewnych praw naucza.
Choć każdy z nas doskonale wie, iż oprócz czynnika ludzkiego, najistotniejszy jest ten czynnik transcendentalny, jakim jest Chrystus, to czy traktujemy Go w sposób poważny? Na kartach Ewangelii wielokrotnie zarzucał on Żydom zbytnie przywiązanie do tradycji, przestrzeganie szeregu zasad i czynności, które ukierunkowane były na pewnego rodzaju rytualizm. Ten rytualizm, który w oderwaniu od relacji z Bogiem i z drugim człowiekiem stawał się pustym gestem, leżał u podstaw uczynienia z religii tylko pewnego dodatku do życia, podczas gdy winna być ona jego centrum. Obecni katolicy, dla których uczestnictwo w Eucharystii nie ma bezpośredniego przełożenia na relacje Bóg-człowiek, są poniekąd duchowymi spadkobiercami tradycyjnych Żydów. Brak stwierdzenia, iż to moje „ja” współtworzy wspólnotę modlitwy (choć często to „ja” jest może rozkojarzone czy niezbyt uważne) czyni z Mszy jedynie rytuał, a z modlących się katolików grupę ludzi w nim biernie uczestniczących. Świadomość, iż należy realnie budować małą wspólnotę wiary jest jeszcze bardzo niska, lecz naszym zadaniem jest za wszelką cenę dążyć do jej rozwoju, a więc mieć na cały proces realny wpływ. Kwintesencją powyższych założeń jest przywiązanie społecznej nauki Kościoła do idei humanizmu, czyli skupieniu się na aspekcie i czynniku ludzkim w budowaniu wszelkich powiązań i relacji w duchu nauki Chrystusa. W praktyce oznacza to, iż jako chrześcijanie, mamy obowiązek aktywnie uczestniczyć w życiu Kościoła nie tylko w wymiarze duchowym, czyli uczestnictwie w obrzędach i nabożeństwach, ale także w wymiarze społecznym, związanym z naszym funkcjonowaniem w pewnej zbiorowości.
Współczesny Kościół cierpi na tragiczne niedobory odpowiedzialności wśród jego członków, mieniących się katolikami, którzy ulegają obecnie skrajnym trendom. W omawianej odpowiedzialności za Kościół można zaobserwować dwa główne nurty - z jednej strony obserwujemy niepokojące odwracanie się od Kościoła jako instytucji, a z drugiej strony jakby zjawisko odwrotne. Coraz większej liczbie osób nie wystarcza niedzielna msza święta, ale pragną na tyle pogłębić swoją relację z Bogiem, na ile jest to możliwe. Dlaczego zestawiam obie te prawidłowości ze sobą? Gdyż w obu można się doszukać jednego wspólnego mianownika - wspominanej wcześniej tęsknoty za doświadczeniem Boga w sposób jasny, prosty i bezpośredni.
W przypadku odchodzenia od Kościoła jako instytucji, często poruszany jest temat konieczności zerwania z hierarchią kościelną na rzecz zupełnej swobody relacji z Bogiem, jak i elementu niewymuszającego jakiegokolwiek usystematyzowania. Zwolennicy tej tezy mówią wręcz o tym iż wierzą w Chrystusa, ale nie w Kościół. W rozmowach z takimi ludźmi zawsze staram się zadać pytanie wprowadzające: to nie wierzysz w siebie? Po czym lekko skonsternowanej osobie zadaję jeszcze jedno pytanie odnośnie własnego zaangażowania w dzieła katolickie, które brzmi: w czym wyręczyłeś księdza/ siostrę zakonną (tu wstaw dowolny element usystematyzowanej struktury Kościoła), jako że twoim zdaniem niepotrzebny? Poprzez takie odwołanie do odpowiedzialności można skłonić do refleksji i dyskusji nad tematem bardzo dziś popularnym, czyli sprawną nagonką na osoby konsekrowane.
W przypadku niezwykłej ekspresji wiary szukamy pewnego emocjonalnego potwierdzenia dogmatów, którymi się w życiu kierujemy, niejako pozwalając, by poziom naszego katolickiego samospełnienia był bardzo wysoki. Wszelkie grupy modlitewne, kręgi biblijne oraz organizacje zrzeszające osoby świeckie, chcące zgłębić naukę Chrystusa, nadają zupełnie nowy koloryt obrazowi współczesnych chrześcijan, nierzadko sięgając do treści właściwych pierwszym wyznawcom Chrystusa, dla których autentyczna radość z przebywania we wspólnocie wiary staje się niejako elementem będącym substytutem życia zawodowego czy społecznego. Grupy takie wnoszą nie tylko formę emocjonalnej relacji z Bogiem, ale także pokazują oblicze katolicyzmu dość trudne do pojęcia dla przeciętnego, zapracowanego człowieka, który widząc takie ogromne przywiązane do Kościoła, sam skłania się do refleksji oraz ku konieczności redefinicji swoich relacji z Bogiem.
Brak odpowiedzialności za Kościół
- problem - z którym każdy z nas musi się rozliczyć
Jednym z bardzo ważnych tematów, które dotyczą naszej społecznej odpowiedzialności za Kościół, jest zdolność do podjęcia dialogu na tematy bardzo bolesne, bądź tematy, które mają nas zdyskredytować jako chrześcijan. Za sprawą wielu sposobów przekazu informacji nagonka na osoby duchowne przybiera naprawdę znaczne rozmiary, przeglądając portale internetowe praktycznie codziennie, nie zdarzyło mi się chyba, by taki temat nie był poruszany. Nie ma dnia, by kolejna „afera” nie biła po oczach krzykliwym tytułem czy odpowiednimi zdjęciami, I żeby była jasność- wcale nie twierdzę, iż współczesny Kościół nie musi się zmierzyć z tematami takimi jak pedofilia czy molestowanie seksualne, lecz przeraża mnie skala czynienia z tych potworności jakoby głównego źródła działalności wspólnoty, którą przecież tworzy Chrystus. Jako świadomi chrześcijanie mamy nadal trudność z poruszaniem się w tej sferze, gdzie często jesteśmy wręcz prowokowani do udzielania odpowiedzi, bądź wyrażenia własnego zdania. W takim przypadku niezbędna jest systematycznie pogłębiana wiedza oraz odwaga do podjęcia rozmowy na tematy, mające nas skompromitować bądź ukazać w negatywnym świetle. Jest to tym trudniejsze, że wymaga dużej dawki odwagi oraz bezkompromisowego dążenia do prawdy, co jest o tyle trudne, iż obiektywną prawdę jest ciężko znaleźć, a jeszcze trudniej skonfrontować z różnorakimi doniesieniami medialnymi, mającymi z reguły wywołać sensację. Należy także zauważyć, jak bardzo lubimy się takimi faktami karmić i o nich mówić, ale nie w kontekście działań naprawczych (co pozwala na wysnucie konstruktywnych wniosków), a w kontekście stawiania osób duchownych pod pewnego rodzaju pręgierzem niedomówień i oskarżeń. W rozmowach miedzy nami nierzadko nie dochodzi do porozumienia, gdyż, zamiast dialogu, wolimy prowadzić konfrontację. Bolączką naszej lokalnej odpowiedzialności za kościół jest to, że nie potrafimy się nawzajem słuchać i wyciągać wniosków z własnych wypowiedzi oraz pozwalamy, by wyeksponowane zostały różnice, zamiast elementy wspólne. Boimy się zgłębiać wiedzę na tematy religijne i czerpać z tego tematy do rozmowy w naszym codziennym środowisku, czy to w szkole, czy w domu, czy w pracy. Niestety często kierujemy się także brakiem chęci poznania argumentów strony przeciwnej, obca jest nam erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów. Zapominamy, iż aby przekonać współrozmówcę do swoich racji, należy przedstawić mu nasze przekonania w sposób usystematyzowany. Doskonałym przykładem, obrazującym powyższą sytuację, jest trudność w rozmowie międzypokoleniowej, szczególnie na tematy bardzo trudne dla Kościoła, gdzie nadal zamiast dialogu, stosuje się niestety przemilczenia wynikające z braku chęci zmierzenia się z bieżącymi problemami. Truizmem jest fakt, iż zło jest bardziej transparentne niż dobro (choć jego ogrom jest wyraźnie dostrzegalny), lecz czy przypadkiem sami, przez swoje nieodpowiedzialne zachowania, nie doprowadzamy do takiego stanu rzeczy?
Z natury bardzo lubię rozmawiać z ludźmi oraz w pewnym sensie ich obserwować, by zrozumieć kierujące nimi zależności i będąc członkiem starosądeckiej społeczności, mogę powiedzieć, iż w temacie naszej odpowiedzialności za Kościół mamy naprawdę wiele do zrobienia. Nasze lokalne społeczeństwo jest tak bardzo mocno specyficzne, iż pozwolę się pokusić o jego krótką analizę.
Jesteśmy społecznością niezwykle zróżnicowaną, lecz jeśli idzie o sam fakt odpowiedzialności za Kościół, zwróciłem uwagę na dwie reprezentatywne grupy, znacznie wyróżniające się na tle innych. Pierwszą grupą są ludzie mocno wierzący, którzy wyrobili już sobie ugruntowany światopogląd i w ich życiu praktycznie nie ma już miejsca na pytania, bądź jakiekolwiek dylematy. Ta ugruntowana i przemyślana pozycja wielokrotnie stanowi niesamowite źródło inspiracji oraz pewnego rodzaju skarbnicę wiedzy. Takie osoby widzą swoją odpowiedzialność za Kościół przede wszystkim w udzielaniu się w ramach codziennych nabożeństw, w trwaniu na codziennej adoracji bądź też w tworzeniu wspólnot o charakterze charytatywnym i wpływającym na pogłębianie istniejącej już wiedzy religijnej. Drugą grupą są osoby wciąż poszukujące odpowiedzi w sferze wiary, które chcą wspólnie z innymi budować poczucie przynależności do parafii w sposób ciągłego odkrywania na nowo i poznawania zarówno Boga, jak i człowieka. W takich społecznościach nierzadko pojawiają się trudne dylematy, pytania o trudniejsze zagadnienia teologiczne czy po prostu zwykła ciekawość odnośnie wytłumaczenia ogólnie znanych prawd wiary. Obu grupom nie brakuje entuzjazmu w prowadzeniu swojej działalności oraz wzajemnej współpracy, choć wydają się tak bardzo różne. Do wspólnotowej odpowiedzialności za nasz Kościół włączają się zarówno ludzie młodzi (którzy biorą aktywny udział w procesie przygotowania do bierzmowania kolejnych roczników) jak i ludzie starsi, więc można rzec, iż świadomość różnych grup społecznych w tej dziedzinie stale wzrasta.
Dostrzegalnym problemem natomiast staje się odpowiedzialność, jeśli przyjmiemy ją w ujęciu proporcji bądź liczb, gdyż ogromna ilość dzieł, jakie są prowadzone, wymaga nieustannej pracy nad powiększaniem się liczby ludzi świadomie zaangażowanych. Powiedzmy sobie szczerze, iż jako starosądeczanie, mający przecież ogromny dług wdzięczności za osobę Jana Pawła II, niezbyt liczne angażujemy się w ramach naszej odpowiedzialności za Kościół, szczególnie ten Kościół lokalny.
Aby zwiększyć tę odpowiedzialność, każdy z nas musi zadać sobie pytanie, czy i w jakim stopniu jest świadomym, a więc odpowiedzialnym katolikiem, który zarówno poprzez swoje uczestnictwo w Eucharystii i innych nabożeństwach współtworzy życie parafii. Zmorą dnia codziennego jest chroniczny brak czasu, który wpływa także na to, jak wiele poświęcamy na rzecz awansu zawodowego, pracy, nauki, zapominając o tym, iż to my współtworzymy Kościół powszechny i jest on naszym swoistym odbiciem. Czy wobec tego istnieje szansa na to, by móc w swoje życie wprowadzić filozofię „mojego Kościoła”?
Odpowiedź na to pytanie jest dość złożona. Przede wszystkim powinniśmy się skupić na eliminacji takich zjawisk, jak: niewiedza wynikająca z ignorancji oraz brak otwarcia się na drugiego człowieka w formie dialogu. Aby jednak do tego doszło, musimy w drugim człowieku zobaczyć osobę wartą naszego zaangażowania, z którą należy podjąć współpracę. Naszą małą wspólnotę powinniśmy budować wokół ogniska domowego i rodzinnego, które jest swoistym fundamentem, spajającym całość społeczeństwa. Odpowiedzialność świadomego katolika to nieustanna praca nad sobą oraz nad członkami rodziny, gdzie wykuwane są relacje i zachowania, które kreują późniejsze działania poszczególnych jej członków. Szczególnie godna polecenia (a często przez nas niedoceniana) jest odpowiedzialność za swoje najbliższe otoczenie. Nie możemy obawiać się przenoszenia naszych przekonań na płaszczyznę życia codziennego, nawet jeśli początkowo budziło to będzie co najmniej zdziwienie bądź niedowierzanie ludzi, którymi się otaczamy. Strategia małych kroków, gdzie systematycznie będziemy działać na rzecz wspólnoty w duchu Ewangelii, pozwoli na stopniowe zwiększanie świadomości w zakresie odpowiedzialności za nasz lokalny Kościół. Za takie płaszczyzny życia codziennego możemy uznać przede wszystkim środowisko nauki czy pracy, gdzie spotykamy się z ludźmi, tworząc wspólnotę mającą określone zasady współdziałania oraz cele.
Co może być spoiwem do budowania odpowiedzialności za Kościół? Może być to wspólnota dyskusyjna (gdzie poruszamy trapiące nas tematy i staramy się wspólnie wypracować pewne wnioski, i w taki sposób budujemy wzajemne zaufanie), modlitewna, wspólnota zainteresowań (gdzie skupiamy się wokół konkretnej tematyki i jej poświęcamy swój czas), wspólnota interesów (gdzie skupiamy się przede wszystkim na celu) lub na przykład wspólnota charytatywna.
Reasumując, by każdy z nas mógł powiedzieć „to jest mój Kościół” jako osoba w pełni odpowiedzialna, nie wystarczy jedynie samo uczestnictwo w ramach swoistego „programu podstawowego” w niedzielnej Eucharystii. Potrzeba nam czegoś zupełnie szerszego, potrzeba prób budowania międzypokoleniowej wspólnoty, opartej na relacjach pomiędzy poszczególnymi osobami, które to relacje, nie bójmy się tego powiedzieć, choć mogą być nieraz trudne lecz mają być budowane zgodnie z myślą i ideą chrześcijańską. Rozliczenie się z braku odpowiedzialności za Kościół, wynikającej z ignorancji bądź braku poczucia wspólnoty idei i wiary, musi być swoistym zimnym prysznicem, jaki powinien zafundować sobie każdy z nas.
Piotr Radzik