Feel the speed, Feel the Vancouver
Treść
.
„Feel the speed, Feel the Vancouver”
Nieudany sezon, groźny wypadek, kontuzja, szpital, żmudna rehabilitacja, ciężka praca, próba powrotu do formy sprzed wypadku. Do tego stres przed sezonem Olimpijskim. Ten rok nie należał do udanych dla naszej najlepszej saneczkarki, olimpijki z Turynu - Eweliny Staszulonek. Udało mi się z nią porozmawiać tuż przed wylotem do Vancouver.
.
„Turyn to było takie rozeznanie. Chciałam sprawdzić czym to się je.
A na największy sukces jeszcze czekam”
Trzeba przyznać że sezon 2008/09 nie należał do najlepszych w Twojej karierze.
-Tak, to prawda. Miniony sezon rozpoczął się nie najgorzej, jednak jego zakończenie było tragiczne w skutkach. Na torze olimpijskim we włoskiej Cesanie uderzyłam przy szybkości około 120 km/h w nakrywki toru, doznając otwartego złamania obu kości podudzia nogi lewej. Byłam dwukrotnie operowana, w szpitalu w Susie (Włochy) i Monachium. Był to zdecydowanie najcięższy okres w moim życiu.
Jednak w świecie saneczkarzy uznawana jesteś za niezłomną. Rzadko się zdarza, aby sportowiec po tak ciężkim wypadku, (była nawet rozważana opcja amputacji nogi) wrócił do sportu, a dodatkowo przebojem wdarł się do światowej czołówki. Nie obawiałaś sie powrotu?
- Oczywiście, że się obawiałam, to chyba naturalne. Nie wiedziałam, jak psychicznie wytrzymam obciążenia, prędkość, robiłam jednak wszystko, by zachować maksymalną koncentrację na samym starcie i udało się. Od wypadku do powrotu minął rok z małym kawałkiem, wróciłam i od razu zajęłam siódme miejsce w zawodach Pucharu świata w Igls. Czułam się wtedy fantastycznie.
Coraz częściej widzimy Cię w czołówce, ośmielę się nawet stwierdzić, że deptasz im po piętach. Co jest tego przyczyną? Jakie elementy poprawiłaś w swoim treningu, że efekty są tak bardzo widoczne?
- Przede wszystkim muszę powiedzieć, że sam wypadek mnie zmienił. Zaczęłam inaczej podchodzić do życia. Zrozumiałam, że trzeba wszystko stawiać na jedną kartę, ryzykować, bo życie jest za kruche. Owszem, mogę kiedyś w przyszłości doświadczyć przykrych konsekwencji tego mojego szalonego życia. Ale czy nie liczy się przede wszystkim tu i teraz? Razem z trenerem Skowrońskim zmieniliśmy taktykę mojego treningu. Dzięki uprzejmości Niemców (czołówka saneczkarstwa - przyp. Red.) mogę korzystać z ich kompleksów sportowych oraz planów treningowych. W Polsce niestety nie ma gdzie jeździć, brakuje nam toru, to problem, ale na dużo dłuższą dyskusję. Muszę więc szukać innych rozwiązań, korzystam z uprzejmości Niemców i muszę przyznać, że nasza współpraca wygląda naprawdę fajnie. Dobrze się znamy, świetnie mnie traktują, nie skrywają tajemnic sukcesu.
Vancouver, to temat najczęściej poruszany w tym sezonie. Jakie jest Twoje nastawienie przed Igrzyskami?
- Bardzo pozytywne, oczywiście stres jest ogromny, masz uczucie, że cały świat na Ciebie patrzy. Cała Polska na Ciebie liczy. Lecz staram się o tym nie myśleć. Skupiam się tylko na 4 równych przejazdach, bo Igrzyska to zawody jak każde inne tylko... trochę ważniejsze. (śmiech)
Nie czujesz presji? Wszyscy liczą na twój sukces, na miejsce w czołówce.
- Oczywiście, tym bardziej, że ostatnio coraz lepiej mi idzie. Po cichu liczę na medal. W Turynie się nie udało, byłam dopiero 15. Ale wtedy byłam całkiem inną osobą, to było takie rozeznanie. Chciałam sprawdzić czym to się je. A na największy sukces jeszcze czekam. Jak każdemu marzy mi się podium igrzysk, jeśli nie w Vancouver, to w Soczi. Wierzę, ba, jestem przekonana, że mogę na nim stanąć.
Co musisz jeszcze poprawić, by zbliżyć się do Niemek?
- Przede wszystkim start, tu mam najwięcej rezerw. To element kluczowy, bo dzięki niemu rozpędzamy sanki. Ogólnie jednak mówiąc, w saneczkarstwie wygrywa ten, kto potrafi znaleźć jak najlepszą linię jazdy i przy jak najmniejszym sterowaniu (ciałem, rękami, nogami) dotrzeć do mety.
Skąd zamiłowanie do tej właśnie dyscypliny?
- Czysty przypadek. Poszłam do szkoły sportowej do Karpacza z myślą, że będę trenować narciarstwo alpejskie. Zobaczył mnie jednak Mirosław Więckowski, trener saneczkarstwa i powiedział, że mam świetne predyspozycje, by uprawiać tę dyscyplinę. Gdy dyrektor szkoły zapytał: "Ewelina, co chcesz u nas trenować", ja bez namysłu odpowiedziałam: "saneczkarstwo lodowe". On zaskoczony dodał natychmiast: "Na pewno wiesz, na co się decydujesz, co to są sanki?". Ja: "Nie, ale się dowiem". Dziś, gdy czuję adrenalinę, prędkość, wiem, że to jest to, co nadaje sens mojemu życiu.
W Vancouver zaczynacie jako jedna z pierwszych dyscyplin. Kiedy możemy Cię oglądać?
-Już 12 lutego jest oficjalne otwarcie Igrzysk. 13 i 14 startuje mój kolega klubowy- Maciej Kurowski, natomiast moje ‘wielkie dni’ to 15 i 16 luty.
Życzę Tobie, jak i Maćkowi połamania płóz. Będziemy Wam wytrwale kibicować.
- Dziękuję i obiecuję, że damy z siebie wszystko!
Rozmawiała: Ewa Pawliszak kl II d
- uczennica klasy dziennikarskiej LO w Starym Sączu
- uczennica klasy dziennikarskiej LO w Starym Sączu