Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki

Listopad w przyrodzie

Treść


.
Listopad w przyrodzie
 
   Listopad jest ostatnim miesiącem jesieni, listopad przyjął nazwę od opadających liści. Dawniej bowiem liść zwany był listem, dlatego z połączenia słów: list i opad powstało jedno słowo: listopad. W tym przedostatnim miesiącu roku kończy się niemal całkowicie okres wegetacyjny roślin i zwierząt. Jeszcze na „spóźnionych” drzewach i krzewach, takich jak: sosna, świerk, jałowiec, dojrzewają nasiona. Na nielicznych drzewach utrzymują się liście, zresztą zbrunatniałe i zeschnięte. Prace w polu dobiegają końca. Z naszych terenów odlatuje ostatni z ptaków - skowronek. Cała przyroda w połowie miesiąca jest już zwykle przygotowana do okresu zimowego.
   Gdy rozglądamy się wokoło to zauważamy, że drzewa w sadach i parkach mają niestety niewiele liści, albo już potraciły je całkowicie. Leżą one teraz grubą, szeleszczącą warstwą na ziemi, tworząc czasami różnobarwny kobierzec. Zachowały zieloność tylko drzewa szpilkowe i zimozielone krzewy. W sadach zebrano wszystkie owoce. Barwne owoce utrzymują się jeszcze na niektórych krzewach ozdobnych. Widać więc czerwone owoce jarzębin, kalin, suchodrzewów, berberysów, irg, róż, głogów oraz czarne owoce dzikich bzów. W ogrodach kwiatów już prawie nie ma. Pozostały tylko kwitnące późną jesienią marcinki, a także chryzantemy. Wśród bezlistnych drzew uwijają się w pogodne dni gile, mysikróliki, sikorki.
   Listopad większość z nas uważa za najsmutniejszy miesiąc w roku. Dużo w tym prawdy. Bo i przyroda nas tak nastraja. Wszędzie jest pusto, szaro, smętnie, wilgotno. Dość często w tym miesiącu występują opady deszczu, a także śniegu lub śniegu z deszczem. W górach listopad należy już do miesięcy zimowych. Śnieg tam leży niemal wszędzie, a jeśli znika, to tylko na bardzo krótko.
.

.
Jak sobie radzono dawniej i teraz z tym niemiłym dla człowieka okresem? Dziś listopad zaczyna się, ustanowionym przez Kościół dniem Wszystkich Świętych. Następna doba to Zaduszki, poświęcone duszom zmarłych bliskich. Dawniej (nie tylko w Polsce) zaduszkowe święta rozsiane były po całym roku. Na wschodzie Polski obrzędy ku czci zmarłych zwano Dziadami i obchodzono je trzy razy w roku. Jesienne, gdy pozostawiono już ziemię w spokoju na zimowy odpoczynek. Zanoszono wtedy na groby kołacze i jadło (kasze), odprawiano modły. Zimowe odbywały się pod koniec karnawału. Na noc zastawiano stoły jedzeniem i napojami, zapalano świece. Siedząc pod ścianami na ławach ludzie towarzyszyli zapraszanym duszom w uczcie. Wiosenne dziady przypadały na piąty dzień po Wielkanocy, a ich praktykowanie przetrwało niemalże do współczesności. Przetrwało, mimo że już w 993 r., w odległym od Polski opactwie Cluny (Burgundia) postanowiono święto dusz zmarłych obchodzić tylko raz w roku.
Żeby nie poddać się wyłącznie temu zaduszkowemu nastrojowi, ludzie organizowali w tym okresie także zabawy. Większe święto stanowił dzień św. Marcina, obchodzony 11 listopada. Dzień ten był wolny od zajęć gospodarskich, stawały nawet młyny i wiatraki, a ludność udawała się do dworów, by składać daniny oraz czynsze. W wielu środowiskach w dniu tym spożywano gęś i wróżono z jej kości piersiowej. W Wielkopolsce, dzień ten kojarzy nam się przede wszystkim ze Świętem Niepodległości oraz z rogalami. Tak, właśnie wtedy zjadane są duże ilości przepysznych rogali, nadziewanych makiem, z dodatkiem migdałów, rodzynek i innych specjałów. Przed cukierniami tworzą się kolejki. Każdy bowiem chce w tym dniu skosztować choćby niewielkiego rogalika. Łasuchy potrafią delektować się kilkoma w ciągu całego dnia. Cukiernie wielkopolskie w wyrobie rogali mają wieloletnie tradycje. Tradycja rogali marcińskich sięga roku 1891. Proboszczem w kościele pod wezwaniem św. Marcina w Poznaniu był ksiądz Lewicki, wielki patriota i społecznik. Zaapelował on z ambony do parafian, aby wzorem świętego Marcina w dniu jego imienin ofiarowali coś najuboższym. W piekarni Melzera, która znajdowała się naprzeciwko, wypieczono rogale i 11 listopada rozdano je najuboższym. Od tego roku, najpierw tylko w piekarni Melzera, a później również w innych, zawsze 11 listopada powstawały drożdżowe zawijańce z różnymi nadzieniami. Dzisiaj tradycji tej hołdują wszyscy cukiernicy, a sprzyjają jej apetyty poznaniaków, którzy co roku zjadają w święto Marcina ponad 150 ton rogali. W Poznaniu - św. Marcin ma swoją ulicę i to w centrum miasta. W dniu jego święta można zobaczyć na tej ulicy przebierańców, no i oczywiście św. Marcina na siwym koniu.
Bawiono się również w wigilię św.Katarzyny (25 listopada) i św.Andrzeja (30 listopada). Obecnie bardziej popularne są „Andrzejki”.
Przed dniem św.Katarzyny chłopcy ucinali gałązkę wiśni i wsadzali ją do ziemi. Gdy zakwitła przed Nowym Rokiem, wróżyć miała rychłe małżeństwo. Dziewczęta w dzień św. Andrzeja wróżyły, czy wyjdą w ciągu roku za mąż - z igieł puszczanych na wodę. Tak więc były to wróżby o charakterze matrymonialnym. Najpopularniejsze są także i dzisiaj wróżby związane z laniem wosku i cyny na wodę. Wosk, cynę lub ołów roztapiano w blaszanej łyżce nad płonącymi węglami, a następnie wylewano na wodę. W zakrzepłych nieforemnych kształtach upatrywano podobieństwo do pewnych przedmiotów, z którymi łączyły się odpowiednie wróżby. Wróżono także licząc kołki w płocie, rzucając w naczynie z wodą pierścionki, z pierwszych zasłyszanych w tym dniu słów. Powszechne było także wróżenie ze snów, które tego dnia się przyśniły. W tym celu wkładano pod poduszkę rozmaite części garderoby, czasem nawet cegłę. Wierzono święcie, że mężczyzna, który się przyśnił, zostanie mężem. W andrzejkową wigilię dziewczęta chowały pod poduszki kartki, na których wypisane były imiona chłopców. Rankiem wyciągały jedną - widniało na niej imię przyszłego męża. Wróżb tego rodzaju było zresztą znacznie więcej. Dlatego też dzień św. Andrzeja dostarczał nie lada przeżyć i prognostyków. Póki co, przed nami ponury listopad, z szarugami, z krótkim dniem, pustką dookoła. Ale nie martwmy się! Po listopadzie nastanie przecież grudzień, który przyniesie nam w darze śnieg, Mikołajki, no i przede wszystkim święta Bożego Narodzenia, uważane przez większość za najpiękniejsze święta w roku. Dlatego nie traćmy nadziei, nie poddajmy się pesymizmowi, ale bądźmy mocni duchem.
Zebrał ks.Paweł Tyrawski
Na podstawie relacji internetowej „Przysłowia ludowe”
 
310349