Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki
Przejdź do Menu Techniczne

Menu Dodatkowe

Ks. Roman Stafin - O, szczęśliwa słabości! - Bernard z Clairvaux

Treść


.
O, szczęśliwa słabości!
- Bernard z Clairvaux (1090-1153)
 
O, optanta infirmitas! O, szczęśliwa słabości! Któż mi pozwoli nie tylko być słabym, ale nawet bezsilnym i osłabnąć całkowicie w mych własnych siłach, aby nabrać stałości dzięki mocy Pana. Moc Boża bierze bowiem swą miarę według słabości.
 
    O szczęśliwa słabości! Kto tak pisze? Czy można w ogóle tak pisać? Któż byłby szczęśliwy dlatego, że jest słaby? Każdy chce być mocny!
    Tak właśnie pisał w historii duchowości świadek szczytów doświadczeń mistycznych, św.Bernard z Clairvaux.
    W swoim najwybitniejszym dziele Komentarz do Pieśni nad Pieśniami opiewa zjednoczenie duszy z Bogiem oraz opiewa także (o dziwo!) ludzką słabość i ważne jej atuty. Czy to nie paradoks, że słabość ludzka ma ważne atuty?
    Termin Infirmitatis, używany przez Bernarda, oznacza stan upadku natury ludzkiej po grzechu pierworodnym. Ten termin służy mu do opisania procesu, który dokonuje się w rozwoju duchowym i jest nieodzowny!
    Najpierw sięga Bernard do Biblii Nowego Testamentu i wydobywa z niej teksty o słabości człowieka:
 
„Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe” (Mt 26,41) - wydarzenie w Getsemani mówiące o rozdarciu wewnętrznym człowieka.
Duch Boży przychodzi z pomocą naszej słabości, gdy bowiem nie umiemy się modlić, tak jak trzeba (Rz 8,26) - bez mocy Ducha św. nie potrafimy się modlić.
Co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi (…) przypatrzcie się bracia powołaniu waszemu (…) Bóg wybrał to, co niemocne, by mocnych poniżyć” (1Kor 1,25-27) - człowiek nie musi zostać sam ze swoją słabością.
Z siebie samego nie będę się chlubił, chyba że z moich słabości (…) Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi jest oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz [Pan] mi powiedział: ‘Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali’. Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny (2Kor 12,5-10).
 
    Konkluzja: właśnie wtedy, gdy jestem słaby, jestem silny. Czy to nie jest paradoks? Jak to jest możliwe? Szukamy odpowiedzi u Bernarda.
    Św.Bernard mówił i pisał ze swojego doświadczenia. Otóż całe życie cierpiał z powodu następstw poważnej choroby. Dała ona znać o sobie już w nowicjacie. Jej pogłębienie nastąpiło, gdy został opatem. Nawet obawiano się jego śmierci. Przez rok mieszkał poza klasztorem i poza klauzurą. Do klasztoru wrócił wzmocniony, ale choroba też wracała, tak że musiał przerywać zajęcia. Z tą chorobą związany był jego kryzys duchowy, wyrażający się w tym, że mając ciężką chorobę nie rozumiał - według niego drobnych - problemów braci zakonnych, którzy z nimi do niego przychodzili.
    Z czasem ten kryzys pozwolił mu przyjąć własną chorobę i słabości braci. Poświęcił się dziełu miłosierdzia; po ojcowsku przygarniał braci, jakakolwiek byłaby ich wina. Miłosierdzie było dla niego czymś największym; mówił, że gdyby się okazało, że ono jest grzechem - co jest niemożliwe - to i tak by je czynił; nawet Judasz, gdyby został mnichem, znalazłby u niego miłosierdzie - tak o nim mówiono.
    Przyznawał, że doświadczał w przeszłości mocnych pokus, którym o mało się nie poddał. Łatwiej mu było mówić o przemianach mnicha, który stacza się w otchłań pychy, niż opisywać jego wzrastanie w pokorze.
zwierzę stajenne, bydło, potrzebujące siana i przykute do żłobu (…) cierpimy pragnienie, głód, czujemy ból, jesteśmy przygnieceni chorobami i wreszcie umieramy.
 
    Owszem, pozostaje wolna wola, ale człowiek jest tylko trzciną miotaną pokusami i nie potrafi odróżnić dobra od zła; jest nieczuły na smak spraw Bożych - oto jego opłakany stan!
    W tym momencie naszych rozważań o ludzkiej słabości przeskoczymy kilkaset wieków i zaglądniemy do polskiej literatury okresu międzywojennego.
    Pewnego wieczoru w klasztorze Sióstr Klarysek w Starym Sączu mieliśmy ucztę duchową. Otóż pani Jolanta Juszkiewicz, aktorka, twórczyni teatru „Kropka”, grająca na scenach europejskich, ale i poza Europą, zagrała po mistrzowsku monodramat Judyta, przedstawiający tę starotestamentalną postać. Wplotła w niego teksty Brunona Schulza. Ponieważ niewiele znałem jego twórczość, postanowiłem się z nią trochę zapoznać. Jadąc pociągiem do Warszawy, kupiłem w Krakowie zbiór opowiadań Schulza Cynamonowe sklepy. Sanatorium po klepsydrą. Jakież tam bogactwo słowa, barwne opisy, metafory, wyszukana wyobraźnia, świat snów, ale to wszystko służy ukazaniu mrocznego świata. Ludzie są ukazani jako istoty poddane działaniu niskich instynktów, istoty potępione, nie potrafiące wyzwolić się od upokarzającego procesu degradacji i dehumanizacji.
Ludzie są manekinami, kukłami, mięsem. Widać wyraźnie odczłowieczenie istoty ludzkiej. Taki stan jest dowodem kryzysu cywilizacyjnego, jaki ogarnął ówczesny (międzywojenny) świat. W tych tekstach widoczne są obciążenia erotyczno-manichejskie autora; jego obrazy też to pokazują. Nie widać wyjścia z tego położenia. W opowiadaniu Samotność autor pisze o sobie zamkniętym jak mysz w czterech ścianach pokoju bez drzwi (!), a więc stan beznadziejny; szuka jednak wyjścia:
 
Muszę sobie tylko wyobrazić drzwi, dobre stare drzwi, jak w kuchni mego dzieciństwa, z żelazną klamką i ryglem. Nie ma pokoju tak zamurowanego, żeby się na takie drzwi zaufane nie otwierał, jeśli tylko starczy sił, by mu je zainsynuować.
 
Wiemy, że takie „drzwi zaufane” istnieją nie tylko w wyobraźni, jak twierdzi Schulz; sposób ich otwarcia też jest, ale o tym w następnych rozważaniach.
 
    Mocno mówił o konsekwencjach upadku Adama, skutkach grzechu pierworodnego: powołany do nieba człowiek przypomina
 
Ks. Roman Stafin
313105