Wigilia w Bangladeszu - (korespondencja z Londynu)
Treść
.
Wigilia w Bangladeszu
Podczas mojej pierwszej wizyty w Bangladeszu, gdzie spędziłam Wielkanoc, obiecałam mieszkańcom i parafianom z parafii pw.księdza Jana Bosko w Lokhikul, że ich jeszcze odwiedzę. Postanowiłam dotrzymać obietnicy i przeżyć z nimi Boże Narodzenie.
Przyleciałam do Dhaka, stolicy Bangladeszu w sobotę po południu. Ks.Paweł, salezjanin, odebrał mnie z lotniska. Następnie odbyliśmy dziewięciogodzinną podróż samochodem. Do Lokhikul dotarliśmy w środku nocy.
Poranek powitał mnie mgłą i chłodem. Po porannej mszy św. zostałam radośnie powitana przez „moich przyjaciół”. Zaczęły sie przygotowania do świąt, strojenie kościoła, budowa żłobka oraz dekoracje na zewnątrz świątyni. W Bangladeszu nie ma drzew iglastych, ale są za to palmy i bananowce, które zostały odpowiednio przystrojone.
Ze względu na pracę księży, polegającą na odwiedzaniu kilku odległych wiosek, program świąteczny został tak opracowany, żeby miejscowa wspólnota parafialna mogła się razem spotkać na modlitwie i zabawie.
.
.
.
W wigilię wieczorem odbyła sie uroczysta Eucharystia. (Zorganizowanie „pasterki” nie jest możliwe ze względu na brak oświetlenia dróg. W środku nocy do kościoła nikt by nie przyszedł). Każda rodzina przyniosła ruti, czyli płaskie placki w rodzaju naleśników, które zostały poświęcone, a następnie wszyscy się nimi dzielili, składając sobie życzenia. Następnie w ruch poszły bębny, przy których tańczono i śpiewano.
Nasza wieczerza, poprzedzająca mszę św., była skromna i właściwie niczym się nie różniła od innych kolacji. Nie zapachniała kapusta z grzybami i karp. Jedliśmy ostro przyprawiony ryż z warzywami.
Nie przeżyłam wigilii znanej mi od dziecka. Przeżyłam natomiast ogromną radość, życzliwość i pokój w sercu. Odkryłam prawdziwy sens i glębię Bożego Narodzenia, płynąca z prostoty i ubóstwa.
Iwona Macalka
(korespondencja z Londynu)