Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki
Przejdź do Menu Techniczne

Menu Dodatkowe

Podróżowanie w Bangladeszu - (korespondencja z Londynu)

Treść


.
Podróżowanie w Bangladeszu
 
    Kiedy w kwietniu ubiegłego roku po raz pierwszy przyjechałam do Bangladeszu, miałam okazję zwiedzić stolicę tego państwa. Dhaka jak większość stolic jest zatłoczona, przeludniona i głośna. O ile innymi, odwiedzonymi w przeszłości stolicami, się zachwycałam, ta wcale mi się nie spodobała. Panujący w niej ruch uliczny, głośne klaksony i korki wydały się nie do opanowania. Zwykła jazda taksówką należy do przeżyć ekstremalnych. Jazda pod prąd nie jest tutaj rzadkością. Statystyka wypadków drogowych jest bardzo wysoka i przerażająco nie robi na nikim większego wrażenia.
    Podczas grudniowo-styczniowego pobytu w Salezjańskiej Misji w Lokhikul przeżyłam „prawdziwe” podróżowanie. Ks.Paweł Kociołek zorganizował nam wyprawę z Lokhikul do Utrail (jego pierwszej misji, w której przebywał przez pierwsze dwa lata w tym kraju).
Wyruszyliśmy o poranku. Najpierw piechotą ponad kilometr do przystanku autobusowego w sąsiedniej wiosce o nazwie Gobor Ciopa. Następnie godzinna jazda do miejscowości Jojpur Hat. Tak się okazało, że na następny autobus musieliśmy czekać ponad dwie godziny. Mieliśmy jednak szczęście, że były jeszcze bilety na miejsca siedzące. Następna podróż trwała dwie godziny i dotarliśmy do miasteczka o nazwie Bogura. Ponieważ znowu się okazało, że mamy ponad dwie godziny czasu do następnego autobusu poszliśmy coś zjeść. W nienajgorszej na tamtejsze warunki restauracji zjedliśmy obiad. W rzeczywistości był to obskurny bar, koło którego w Europie nawet bym się nie zatrzymała. Nawet nie było damskiej toalety, co nie powinno mnie dziwić, bo jest to normalnością, jako że kobiety w tym kraju nie podróżują często, a już absolutnie do restauracji nie chodzą. Miejskie toalety należą do wielkiej rzadkości, a jeśli są to przeważnie męskie. O kobietach się tutaj raczej nie myśli.
.

.
Następną trudnością są kiepskiej jakości drogi. Droga asfaltowa to rzadkość i prawdziwa rozkosz dla kierowców. W większości to ubita ziemia, która w porze deszczowej zamienia się w nieprzejezdne bagno a w porze suchej w straszliwy kurz unoszący i wdzierający się absolutnie wszędzie.
    Autobus, który planowo miał wyruszyć z Bogury do Mymensigh odjechał z godzinnym opóźnieniem. Olbrzymie korki sprawiły, że do następnego miejsca, a nie było to jeszcze nasze docelowe, dojechaliśmy na godzinę 20.00. Niestety, autobusu do Utrail nie było, a nocne podróżowanie taksówką jest zbyt niebezpieczne. Na szczęście w Bangladeszu istnieje niepisane prawo gościnności. Domy zgromadzeń zakonnych stoją otworem i są gotowe użyczyć noclegu „zabłąkanym” podróżującym. Skorzystaliśmy z gościnności w jednym z nich. Następnego dnia o świcie wyruszyliśmy w dalszą drogę. Po około dwóch godzinach dotarliśmy na miejsce.
    Urail to miejsce zamieszkania plemienia Garo. Ludzie ci to w większości katolicy, choć ze względu na brak księży, a tym samym opieki duszpasterskiej, bardzo zaniedbani religijnie. Misja Salezjańska, która powstała tutaj cztery lata temu, daje możliwość edukacji, opieki socjalnej i medycznej, ale przede wszystkim rozwoju duchowo-religijnego. Placówka posiada dobrze wyposażoną szkołę podstawową z oddziałem przedszkolnym, do której uczęszcza ponad 400 uczniów.
    Najszybszym, choć niekoniecznie bezpiecznym środkiem lokomocji w Bangladeszu, jest motor. W towarzystwie młodych parafian i byłych wychowanków ks.Pawła pojechaliśmy do Ranikhong, gdzie mieści się najstarsza katolicka misja w Bangladeszu. Aby tam dotrzeć, trzeba się przeprawić przez rzekę. Mostu nie ma, ale są za to łodzie, na które wjeżdżają motory i tłumy ludzi. Na szczęście podróż nie trwała długo.
    Świątynia w Ranikhong, wybudowana ponad 20 lat temu, zachwyca swoim położeniem, albowiem stoi na wzgórzu otoczona lasem i rzeką. Budzi szacunek, poczucie bezpieczeństwa, a także zaufanie Bogu, że w tym, w większości muzułmańskim kraju, udało się ją wybudować i utrzymać. Mozaika na froncie kościoła przedstawia scenę Ostatniej Wieczerzy.
    Ksiądz zajmujący się misją zaprosił nas na przejażdżkę łódką. Wysłużona łajba nie zachęcała, jednak dobrze, znający się na swoim fachu sternik dodał nam odwagi. Odbiliśmy od brzegu. Było wczesne popołudnie, a tym samym pora kąpieli miejscowej ludności. Co jakiś czas przy brzegu stały grupki ludzi myjących się nawzajem lub piorących. Nie byliśmy jedyną łodzią. Mijały nas inne wypchane po brzegi pasażerami lub towarem. Nie zabrakło rybaków, którzy specjalnymi sieciami łowili ryby. Widoki bajeczne, egzotyczne wprost sielankowe. Dokoła piękna soczysta zieleń i przepiękne kolory ubrań lokalnej ludności.
    Po dwóch dniach wróciliśmy do Lokhikul. Tym razem nasze podróżowanie trwało tylko jeden dzień. Wróciłam do Londynu i korki uliczne nie robią na mnie większego wrażenia, wprost przeciwnie, wydają się być bardziej uporządkowane.
 
Iwona Macałka     
(korespondencja z Londynu)
 
313381