Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki

Czas zabaw i swawoli, czyli o staropolskich zapustach

Treść


.
Czas zabaw i swawoli,
czyli o staropolskich zapustach
 
    Zapusty, będące okresem spotkań towarzyskich, redut i zabawy, rozpoczynały się z Nowym Rokiem i kończyły w ostatkowy wtorek, tuż przed Środą Popielcową. Najprawdopodobniej karnawał europejski miał swe początki w antycznych rzymskich świętach wczesnowiosennych. Do dziś więc kraje śródziemnomorskie uważa się za kolebkę zabaw karnawałowych, pochodów, tańców, maskarad i ulicznych widowisk. Stamtąd zwyczaje te rozprzestrzeniły się po całej Europie, choć właściwie do dziś żadne inne miejsce nie może dorównać weneckim festynom karnawałowym.
    W Polsce karnawał także był szczególnym czasem, panny na wydaniu wkraczały wówczas na salony, otwarcie poszukiwano męża czy żony, w środowiskach miejskich odbywały się bale, a we dworach organizowano wesołe kuligi. Na wsiach mówiło się o karnawale „szalone dni”. Huczne zabawy ustawały na chwilę tylko w święto Trzech Króli i wspomnienie Matki Boskiej Gromnicznej.
    Na wsi zapusty były czasem ożywionych kontaktów towarzyskich. Zwłaszcza kobiety spotykały się razem w domach np. przy skubaniu pierza, które wkrótce przeradzało się w wieczór ze skoczną muzyką i sutym poczęstunkiem. Najweselszy był ostatni tydzień karnawału, ostatki - czyli jak mówiono „od tłustego czwartku do kusego wtorku”. Ludzie jedli wtedy i pili, jakby chcieli na zapas zaspokoić apetyt i pragnienie przed nadchodzącym długim okresem postu. Gospodynie smażyły na smalcu różnego rodzaju racuchy, pączki i kruche faworki, czyli chrust.
    Po wsiach do ostatniego dnia zapustów krążyły pochody przebierańców - były wśród nich postacie znane z bożonarodzeniowego kolędowania, ale też konie, niedźwiedzie, bociany, żurawie, żandarmi czy Cyganie. W ten sposób ogłaszano rychły koniec karnawału. Wierzono też, że wraz z przebierańcami przychodzi do domu dostatek i urodzaj. Często po ulicach wsi i małych miasteczek biegali mężczyźni poprzebierani za kobiety, pląsały ślubne orszaki, a im bardziej wiekowa i jaskrawo umalowana była idąca panna młoda, tym większy był śmiech i zabawa.
    W ostatki centrum życia towarzyskiego często stawała się lokalna karczma, a bawili się tam wszyscy: i zamężne kobiety, wprowadzające do swojego grona zaślubione w karnawale dziewczęta, jak i panny i kawalerowie. W Wielkopolsce nazywano te spotkania „podkoziołkami” - owym koziołkiem była figurka chłopca, której panny składały „okup”, aby zapewnić sobie rychłe zamążpójście. W niektórych rejonach dziewiętnastowiecznej Polski funkcjonował zwyczaj zwany „babskim combrem”. Zamężne kobiety szykowały sobie słomianą kukłę tzw. mięsopusta i obchodziły z nią domy młodych mężatek wypraszając datki na „wkupienie się do bab”.
    W polskich magnackich i szlacheckich dworach urządzano turnieje, kuligi i polowania, wystawne uczty i bale, wśród których od XVII wieku najbardziej modne były bale kostiumowe i maskowe. W Warszawie zwano je „redutami”. Mają one także wyraźnie włoskie pochodzenie i prawdopodobnie zostały przeszczepione na Polski grunt przez królową Bonę Sforzę i jej dwór. Bale karnawałowe odbywały się we wtorki i czwartki, początkowo bawiło się na nich jedynie wytworne towarzystwo, ale szybko pojawiać się na nich zaczęli też zwykli mieszczanie. Na redutach obowiązywała jedna zasada - każdy gość musiał mieć na twarzy maskę, zwaną „larwą”. Dzięki temu nawet zwykły szewc czy lokaj mógł tańczyć z wielkimi damami nie obawiając się, że zostanie rozpoznany i usunięty z zabawy. W XIX wieku reduty stały się przejawem swoistej filantropii, ponieważ dochód z balów przekazywany bywał na cele dobroczynne. Istotne było, aby każdy uczestnik balu dobrze się bawił, opieszałym tancerzom groziły nawet grzywny pieniężne.
    W Krakowie i niektórych miejscowościach ziemi krakowskiej w ostatki pojawiały się na ulicach grupy z „księciem Zapustem”. Był on ubrany w długą sukmanę, a na głowie miał wysoką papierową czapkę przybraną dzwoneczkami, wstążkami, gałązkami jedliny. Towarzyszyli mu przebierańcy, np. profesor z oślą głową. Po wygłoszeniu zabawnej mowy „do ludu” książę Zapust przedstawiał swój orszak i domagał się datków: boczku, kiełbasy, słodkich kołaczy, które Dziad składał do wielkiego kosza.
    Zarówno w miastach jak i na wsiach bardzo chętnie goszczono w domach przebierańców - prócz tego, że ich występy były zabawne i dostarczały rozrywki, wierzono także, że ich hałaśliwe harce pobudzają życie w przyrodzie i są zapowiedzią zbliżającej się wiosny. Zwyczaje i obrzędy zapustne także wyrażały troskę o pomyślny urodzaj i dobrą wegetację roślin. W „kusy wtorek” dostojne, dojrzałe kobiety odprawiały „zapustne tańce na len i konopie” - takie zachowanie statecznych gospodyń tolerowane było tylko w tym jednym dniu w ciągu całego roku. Zebrane w domu lub karczmie kobiety zastawiały stół przygotowanymi wcześniej ciastami, pierogami, innymi przysmakami i alkoholem. Do wesołego, gwarnego biesiadowania mężczyźni nie byli dopuszczani. Trwały głośne rozmowy i żarty, a w czasie zabawy gospodynie wybiegały na środek izby i tańczyły, składając współtowarzyszkom życzenia urodzaju lnu i konopi. Miało to zapewnić dostatek płótna na odzież i potrzebnego w gospodarstwie oleju. Nikt się takim swobodnym tańcem nie gorszył, wręcz przeciwnie, często nawet kobiety do tego zachęcano.
    O północy z kusego wtorku na Środę Popielcową kończyły się wszelkie zapustne zabawy, milkła muzyka, sprzątano ze stołów. Czasem gospodarz gasił światło, przewracał stołki, odwracał do góry dnem szklanki i miski, dając znak, że nadchodzi czas postu i umartwienia. Chłopcy wnosili do izby zawieszonego na kiju śledzia lub jego szkielet, a gospodyni podawała postny żur i posypywała obecnych popiołem. Czasem z nakrytej misy wypuszczano wróbla, który uciekał przez okno, na znak, że wesołość i mięso odchodzą z ludzkich domów na sześć tygodni postu. Tym samym kończył się wesoły czas karnawału.
Izabela Skrzypiec-Dagnan
 
310923