Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki
Przejdź do Menu Techniczne

Menu Dodatkowe

Życie - nawet najtrudniejsze - nie przestaje być darem

Treść


.
Życie - nawet najtrudniejsze - nie przestaje być darem
ZAWSZE JEST ZA CO DZIĘKOWAĆ PANU BOGU
 
- Doceniam to, co mam i cieszę się tym - mówi p.Kazimiera Rejowska, mama Jadwigi, Piotra i Tadeusza, babcia dziewięciorga wnucząt, z których jest bardzo dumna, i z myślą, o których zdecydowała się wystąpić w naszej gazetce. Wydarzenie, którym chciała się podzielić, wciąż pozostaje jednym z najważniejszych w ich życiu rodzinnym i nawet od ks.prałata Alfreda Kurka usłyszała, że zasługuje na rozgłoszenie i wyróżnienie, jako ewenement prawie niespotykany dzisiaj. Potrójna uroczystość pierwszokomunijna w tym samym dniu, i już po raz drugi w tej samej rodzinie, to absolutna rzadkość i wielka łaska wspólnotowego przeżywania. Pierwsza Komunia święta to w każdym przypadku wielka dziecięca fascynacja Bogiem, radość z przyjmowania Chrystusa, u nich do tego tak zwielokrotniona, że aż wyjątkowa.
.

Ola, Szymon i Kinga z babcią Kazimierą
.
    Wcześniejsza miała miejsce w 2008 roku, kiedy to do I Komunii św. przystąpili (wg kolejności na zdjęciach): Aleksandra Marczyk, Szymon Rejowski i Kinga Rejowska. Natomiast w roku 2011, w drugiej trójce, I Komunię przyjęli: Filip Rejowski, Paweł Rejowski i Jakub Marczyk. W obu przypadkach było to wydarzenie wielkiej miary, również liczebnie, ze względu na powiązania rodzinne i ilość uczestników. Na szczęście rok temu oddano do użytku obiekt Centrum Pielgrzymowania im.Jana Pawła II i właśnie w nim pierwszą zorganizowaną uroczystością było pierwszokomunijne spotkanie rodziny Rejowskich. Zgromadziło ponad 80 osób, uhonorowali je swoją obecnością prawie wszyscy miejscowi kapłani, łącznie z księżmi rezydentami. Upływało w podniosłej atmosferze, dokumentowano je licznymi zdjęciami przechowywanymi dziś w albumach, „na wieczną rzeczy pamiątkę”. Cieszymy się, że i my możemy to wydarzenie upamiętnić, dołączając gratulacje i najlepsze życzenia.
.

Filip, Paweł i Jakub - pierwszokomunijni w 2011 r.
.
    „Głoszenie pełnej prawdy o rodzinie jest obowiązkiem, bo to rodzina jest dobrem koniecznym dla narodu i niezastąpionym dobrem dla dzieci” - powiedział podczas Eucharystii przy Ołtarzu Papieskim, dwa dni po swoim ingresie, nowo mianowany ordynariusz diecezjalny, ks.biskup Andrzej Jeż. W tym samym miejscu 13 lat temu bł. Jan Paweł II głosił orędzie o świętości życia - wyrażając m.in. swoją troskę o polskie rodziny i o odpowiedzialne wychowanie młodego pokolenia. Pomni tych przekazów tematykę prorodzinną chcielibyśmy w szerszym zakresie uwzględniać w naszym piśmie, prezentując rodziny i ich problemy, zajęcia, osiągnięcia i sukcesy. Pierwsza okazja nadarza się właśnie, gdyż gościmy u rodziny państwa Rejowskich z ul.Papieskiej w Starym Sączu.
    Od trzech pokoleń mieszkają tutaj i trwają w wierności stylowi życia swych przodków, zajmując się gospodarowaniem na roli. W takim miasteczku, jak Stary Sącz, rozmiłowanie w ziemi i pracy kiedyś nie było wyjątkiem, ale dzisiaj? Przecież nic się nie opłaca robić, pola leżą odłogiem nawet we wsiach, dzieci wiejskie zapominają, jak wygląda krowa, nie wiedzą, skąd się bierze mleko, wyśmiewają rówieśników pomagających w pracach polowych. Wszystko się kupuje, bo szybciej, wygodniej i smacznie, a że z „dawkami chemii” nie służącymi zdrowiu, nikt się nie przejmuje. Tymczasem Rejowscy trzymają się ziemi, nie boją ciężkiej pracy i jeszcze czerpią z niej radość i satysfakcję, mogąc dzielić się z innymi. Uzyskiwanie zdrowej żywności jest nie do przecenienia, a ziemia wciąż pozostaje trwałym i najbezpieczniejszym dobrem; jej ceny w świecie nieustannie idą w górę.
    By nie teoretyzować za wiele, przenieśmy się teraz na ulicę Papieską, którą wędrują pielgrzymi do Ołtarza Papieskiego, mijając po drodze pięknie zagospodarowana posiadłość. Już z daleka przyciąga wzrok stylowy budynek, w kształcie dworku szlacheckiego, tonący w zieleni, wtulony w kobierce kwiatów, szczególnie wielobarwnych cynii i astrów. Wewnątrz, odremontowany i funkcjonalnie urządzony, tchnie ciepłem i przytulnością. Obszerny na tyle, że podczas odwiedzin cała dziewiątka wnucząt ma dosyć miejsca do zabawy i wypoczynku. Tylne wyjście prowadzi na rozległy dziedziniec, z zabudowaniami gospodarczymi i miejscem wybiegu dla drobiu i zwierząt. Aż miło patrzeć, jak paradują po nim stada potomstwa indyczego, kaczego i kurzego, wszystko z własnych nasadzeń, karmione naturalnie, zadbane i syte. W chlewiku już tylko prosiaki, kiedyś dobytku było więcej, ale rąk do pracy za mało.
.

Rodzinnie i gościnnie świętowano ten dzień
.
    Z podwórza już tylko kilka kroków do posiadłości ziemskiej, która naprawdę może być dumą i wizytówką właścicieli. Wszystko tu obsiane, zagospodarowane i utrzymywane w najlepszym porządku, „na kształt ogrodowych grządek”, jak w mickiewiczowskim Soplicowie. Teraz uprawiają już „tylko 2 ha”, a do obrobienia tego areału? Babcia Kazia, syn i synowa po powrocie z zakładu pracy oraz - na ile potrafią pomóc - wnuczęta. A jednak dają radę wszystkiemu, i to nie ponad siły, ale po prostu kochają tę robotę i widzą jej sens.  Samej kapusty nasadzili w tym roku ok. 40 arów, pięknie idzie, jak się uda to znowu kilka ton podarują seminarium tarnowskiemu i z Siostrami Klaryskami się podzielą, i jeszcze z kimś, jak będzie trzeba; zawsze dzielili się plonami warzyw na przykład z mieszkańcami Domu Alberta w Nowym Sączu czy z wychowankami ośrodka wychowawczego w Rytrze. Gdy tak patrzę na „dzieło ich rąk”, ziarno, zasiew i zagospodarowanie „owoców” myślę, że taka praca też musi być modlitwą, może nawet najmilszą Panu Bogu. Prawdziwie staropolskiej gościnności można także doświadczyć w ich domu, a korzystając z niej jest okazja poznać bliżej mieszkańców, ich życie rodzinne, przeszłość i teraźniejszość. Dobrze, że tego dnia pada deszcz, roślinom się przyda i na rozmowę czas się znajdzie. Dziesiątki tematów poruszamy z panią Kazią, kilka jej wypowiedzi warto przytoczyć, bo mądre i ciekawe.
    Kiedyś, przed laty, Stary Sącz obiegła nietypowa wieść o tym, że profesor LO żeni się ze swoją uczennicą. Starszy od niej o 16 lat, właściciel dużego domu i 4, 5 hektarowego gospodarstwa, matematyk Zbigniew Rejowski zdobył wzajemność Kazi Rejowskiej, którą teraz o ten wybór pytam. Z perspektywy lat widać najobiektywniej. Czy to była łatwa i dobra decyzja? Wielość obowiązków, ciężka praca w gospodarstwie, w tamtym czasie wyłącznie ręczna, czekający remont domu, wychowanie dzieci i praca zawodowa; nie przerażało to wszystko? Nie budziło wątpliwości?
    - Myślę, że było to przeznaczenie, ale musiała też być prawdziwa miłość, dla której nie ma złych dróg i przeszkód nie do pokonania. Ona wszystko przetrzyma i znosi. Wiedziałam, w co wchodzę, ale nie bałam się pracy i obowiązków. W moim domu rodzinnym nigdy się nie przelewało, 2 ha pola, siedmioro dzieci - musiało się pomagać i wszystko umiałam robić w gospodarstwie. Tutaj, „na swoim” duże wsparcie otrzymywałam od teściowej, wielu rzeczy mnie uczyła i dużo pomagała. Z zawodu była nauczycielką, trzynastym dzieckiem rodziny z Borzęcina, miała brata księdza i jakiś czas prowadziła mu kuchnię. Ks.Ludwik Wrębski proboszczował w Pisarzowej, na emeryturze zamieszkał u siostry i spoczywa na starosądeckim cmentarzu. Teścia Wincentego, nauczyciela geografii w Barcicach, nie zdążyłam poznać, zginął śmiercią głodową, więc bohaterską, w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Oboje z mężem pracowaliśmy zawodowo, on w LO a ja jako położna w Piwnicznej, potem w szpitalu, a następnie jako położna środowiskowa w Starym Sączu. Niejako na drugą zmianę obrabiało się gospodarstwo i zostawał dom.
    Nie było lekko, bo wtedy bez maszyn, wszystko robiło się ręcznie, 2-3 tygodnie trwały żniwa, 2 tyg. młocka, kontraktowaliśmy warzywa, żeby uzbierać pieniędzy na sprzęt i maszyny. Mąż nie uznawał pożyczek, kupowało się tylko za własne. Przyszły na świat dzieci, nawet po nocnej zmianie szłam do roboty w polu, marząc tylko o przespaniu się na chwilę. Jednak nie krzywdziliśmy sobie nigdy, byliśmy samowystarczalni, jedliśmy własną, zdrową żywność i zawsze było co włożyć do garnka. Pracowitość i miłość do ziemi wszczepialiśmy dzieciom. Musiały pomagać, na miarę swych możliwości. Stopniowo, podczas 32 letniego gospodarowania, prawie całkowicie zmechanizowaliśmy gospodarstwo. Zawsze czerpaliśmy radość z tego, co udało się osiągnąć i wypracować; gdy w 2000 r. mąż zmarł, dzieci już pozakładały rodziny, zaczęły budować własne domy. Nie wyobrażaliśmy sobie nigdy, by ziemia mogła leżeć odłogiem, mąż przepisał ją temu dziecku, które chciało na niej pozostać i pracować. Zdecydował się Tadeusz, inspektor ZUS, który kocha pracę w polu, niczego nie zaniedbuje, robi wszystko ekstra dokładnie i o czasie. Ciągniemy to dalej, mam satysfakcję z tego, że dzieci nie musiały wyjeżdżać za granicę za zarobkiem, wnuki nie znają losu euro sierot, wszyscy mieszkają w swoich domach, nie ciążą na nich kredyty i radzą sobie w życiu.
Aż trudno uwierzyć, że przy takim obciążeniu pracą i obowiązkami nie zaniedbaliście kwestii wychowania w rodzinie. Możecie być dumni z dzieci i wnuków. Jak Wam się to udało?
    - Od małego dzieci musiały mieć obowiązki, przyuczaliśmy je do porządku, sprzątania po sobie, posłuszeństwa i szacunku dla starszych. Uczyliśmy pracy, bo przez nią się też wychowuje. Stawiając wymagania, egzekwowaliśmy ich wykonanie. Przyzwyczajaliśmy do trudów życia, bo w trudach hartuje się człowiek, a dorosłość nie głaszcze po głowie. Nadmierna nadopiekuńczość może być tylko szkodliwa w dalszej perspektywie. U nas bardzo ważny był wspólny obiad każdego dnia, przy nim rozmowa, również wspólna kolacja, dzielenie się problemami, czas dla siebie. Staraliśmy się też zawsze być razem w pracy, świętowaniu i wypoczynku, gromadnie iść do kościoła, nagradzać dzieci i inwestować w ich rozwój. To samo robię z wnukami, w nagrodę na przykład teraz zabieram ich na wyjazdy pielgrzymkowe, a ostatnią formą inwestowania są lekcje gry w szachy, które załatwiłam, doceniając rolę tej królewskiej gry w ogólnym rozwoju umysłowym młodego człowieka. Pielgrzymki wprawdzie są dla seniorów, ale potrafią uwrażliwiać i rozwijać również dzieci Po ostatnim wyjeździe i mszy w Jaworkach wnuczek Kuba, zapytany przez swą mamę - jak było? - odpowiedział: w tym kościele było jak w niebie, nie wiedziałem, że może być tak pięknie. Takim odbiorem i reakcją bardzo mnie ucieszył, i utwierdził w przekonaniu, że dobrze robię zabierając ich z sobą. Mąż często pouczał dorastających synów:
    - Pomagaj ludziom, bo życie bardzo ciężkie. Jakąkolwiek możesz formą pomocy - pomagaj. Żyj uczciwie i mądrze! Żadna praca nie hańbi! Nie rób drugiemu krzywdy! Podaj rękę ludziom, to będą przychodzić do ciebie. Myślę, że te zasady stosują nasze dzieci w życiu (choćby na przykładzie prowadzonej Apteki św.Kingi).
Można by jeszcze wiele zagadnień tutaj poruszyć, ale końcowe pytanie byłoby i wtedy to samo: Jak znaleźć czas, by ogarnąć tyle zajęć i spraw? Na przykładzie p.Kazi widać, że wszystko się da objąć: pole, inwentarz i dom, kuchnię i opiekę nad wnukami. Wygospodarować godzinę czy więcej dla Kościoła, na nowennę do św. Kingi i sobotnie msze o 10.00, na działalność społeczną i udział w kulturalnej. Na to, co najważniejsze, zawsze musi się znaleźć czas, bo jest jakaś gradacja spraw, i jest człowieczy wybór stopnia ich ważności. Na przykład w 13 rocznicę wizyty papieskiej w Starym Sączu, mimo kilkugodzinnej, ciężkiej pracy w polu, nie można było zapomnieć o Papieżu: w ostatniej chwili zdążyła na piękny koncert słowno - muzyczny artystów z Krakowa, poświęcony Janowi Pawłowi II, oparty na „Tryptyku rzymskim”, a odbywający się w kościele klasztornym. Kto chciał, mógł zdążyć na niego prosto z nabożeństwa fatimskiego u Fary, w którym, w tym dniu, wyjątkowo wypadało wziąć udział. Niewielu nas jednak było, ale aż wstyd powiedzieć, ilu starosądeczan uczestniczyło w koncercie klasztornym i co pomyślą o nas krakowscy wykonawcy, 18 wokalistów z doskonałą dyrygentką i solistką zarazem? Poświęcenie, pracowitość, pomoc potrzebującym, pamięć, wrażliwość i wdzięczność - to po prostu sposób na życie, którego wyznacznikami są: SENS i MIŁOŚĆ. Warto o tym pamiętać każdego dnia.
Kończąc swą wypowiedź, p.Kazimiera Rejowska dokonuje pewnych podsumowań, mówiąc: - Każdy dostaje dar życia, ale sam musi je sobie układać na własną miarę i możliwości; wybrałam trudną drogę, ale nie żałuję i bardzo Bogu dziękuję za wszystko. Najważniejsze jest żyć tak, jak się lubi i jak się chce. Proszę tylko o zdrowie, bym, dokąd tylko potrafię, pomagała swojej rodzinie i potrzebującym. Bym zawsze reagowała na zło, czyniła dobro i jak dotąd czuła wsparcie i opiekę św. Kingi. Marzę, by nasze kościoły były pełne wiernych nie tylko od święta, by dzieci i młodzieży przybywało na nowennach. By podczas uroczystości przy Ołtarzu Papieskim nie trzeba było się wstydzić za kiepską frekwencję starosądeczan i żeby informacje o tym, co na placu, były podawane we wszystkich kościołach. By podczas ich trwania nie odbywały się tam własne nabożeństwa. Razi mnie traktowanie sobotnich wieczornych mszy, jako okazji do zwolnienia się z obowiązku niedzielnego uczęszczania. Czy temu mają one służyć? Razi brak troski o nasze środowisko naturalne, za które wszyscy jesteśmy odpowiedzialni, podobnie jak i za całą naszą „małą Ojczyznę”. Swój wkład staram się wnosić razem z bliskimi, sprzątamy np. śmieci po każdej uroczystości papieskiej, wzdłuż drogi tam wiodącej, bo po prostu nam zależy na opinii o Starym Sączu, bo jesteśmy stąd. To prawda, że pracujemy bardzo ciężko, dla siebie oczywiście, ale nie wyłącznie dla pracy i zysku; z założenia już chcemy częścią plonów móc dzielić się z innymi. Najważniejszym moim doświadczeniem życiowym jest właśnie cud dzielenia się; czyli przekonanie, że dobro zawsze powraca, nawet zwiększone. Czym więcej się dzielę, tym więcej mam, a dodatkowo otrzymuję jeszcze wewnętrzną radość i spokój sumienia.
    Dziękując, za refleksje i przemyślenia oraz życząc wszelkiej pomyślności osobistej i rodzinnej, w przekonaniu, że słowa uczą, a przykłady pociągają.
zanotowała Zofia Gierczyk
 
313381