Przejdź do treści
Z Grodu Kingi
Przejdź do stopki
Przejdź do Menu Techniczne

Menu Dodatkowe

Wspomnienie o Krystynie Bryneckiej

Treść


.
Wspomnienie o Krystynie Bryneckiej (2 IX 1945 - 18 X 2012)
TAKĄ BYŁA. TAKĄ CHCEMY JĄ ZAPAMIĘTAĆ
 
   Kochająca Boga, ludzi i przyrodę. Wrażliwa na każde piękno i na każdą biedę, czuła i ciągle zatroskana o innych. Lokalna i narodowa patriotka, na wskroś uczciwa i prawa. Rozmiłowana w literaturze i poetyckim słowie, najwdzięczniejsza recenzentka i czytelniczka prasy religijnej, w tym i naszego pisma. Wyszukiwała najpiękniejsze myśli i przesłania, czasem dedykowała je telefonicznie, na dobry dzień, innym razem przepisywała bardzo starannie, z myślą o gazetce. Podsuwała propozycje tematyczne, szczególnie dotyczące Podmajerza i ludzi godnych upamiętnienia. Przed kilku laty zachwyciła się wierszem nieznanego autora tak bardzo, że darując go koleżance, współpracującej z redakcją, powiedziała: na pewno ci się spodoba, to jest naprawdę piękne; można by wykorzystać kiedyś, przy okazji. Mimo że wiersz chwytał za serce i „okazji” nie brakowało, przeleżał dłuższy czas wśród wielu materiałów do wykorzystania, schowany tak skrupulatnie, że nawet nie wiadomo gdzie. Dziwnym trafem akurat teraz znalazł się „pod ręką”, jakby czekał na ten moment. Czy Krysia mogła przypuszczać, że stanie się jego adresatką? Na pewno trudno byłoby komuś innemu dedykować te słowa, a więc Droga Koleżanko, Twój wiersz - dla Ciebie!
 
                                               TO NIC
 
            To nic, że Cię nie słyszę…
            To nic, że Cię nie widzę…
            Bo ciągle Cię czuję, a w lustrze widzę Twe odbicie.
            Wiem, że gdy jestem sama, Ty czuwasz nade mną
            Znasz przecież moje rany, gorzki smak każdego cierpienia.
 
            To nic, że Cię nie słyszę
            To nic, że Cię nie widzę,
            Bo zdążyłaś nas nauczyć jak walczyć, jak brać za rogi życie
            Odbiłaś własny krzyż na piasku, pokonałaś drogę
            Dzięki temu, choć tak boli, dziś już wiem, że mogę...
 
            To nic, że Cię nie słyszę
            To nic, że Cię nie widzę
            Ty nie znikniesz…
            Za dużo ludzi nosi w sercu dobrą myśl o Tobie!
 
   Zostawiła wiele śladów w ludzkich sercach jako wspaniała córka i siostra, lubiana wychowawczyni i nauczycielka z powołania, wielki przyjaciel młodzieży, również tej ze Stowarzyszenia „Gniazdo”, której służyła jako wolontariuszka. Jako serdeczna koleżanka i prawdziwie dobry człowiek.
    Mimo że emocje pogrzebowe wygasły, wielu ludziom wciąż trudno uwierzyć w to, co się stało, nie potrafią zrozumieć. Znali panią Krysię, lubili, odbierali jednoznacznie jako osobę pełną życia, uśmiechniętą, zawsze zatroskaną o innych, pomocną i bardzo pobożną. Taka też była, ale my miałyśmy szczęście poznać ją głębiej i lepiej, dzięki prawie 40 letniemu obcowaniu z sobą w pracy nauczycielskiej, a później podczas czwartkowych spotkań emeryckich; toteż dostrzegałyśmy w niej i to najważniejsze, co niewidoczne dla oczu, co tylko sercem daje się zauważyć. Cieszymy się, że możemy przybliżyć pełnię prawdy, ułatwić zrozumienie przyczyn załamania, wygasić błędne domysły, próby obwiniania, a nawet demonizowania wydarzeń. Nie ma chorób niemoralnych, tu trzeba widzieć przede wszystkim obciążenie chorobą, najgorszą z możliwych, paraliżującą zmysły już samą świadomością nieuleczalności Od wyrokowania będzie Ktoś inny, tylko On ma prawo sądu. Od ludzi oczekuje się, w tej sytuacji, szczególnej wrażliwości i zrozumienia, spojrzenia sercem oraz posiadania prawdziwej „wyobraźni miłosierdzia”. Krysia zasłużyła sobie na to, tym bardziej, że nie miała nigdy za lekko, musiała wciąż walczyć z przeciwnościami losu i uczyć się je pokonywać. Mogła być jednak wzorem w trudnej szkole życia.
.

.
   Po przejściu na emeryturę poświęciła się domowym i pielęgniarskim obowiązkom, doopiekowała do końca ciężko chorującą Mamę i kiedy wreszcie miała szanse na odpoczynek „zawalił się jej świat” zdiagnozowaniem choroby nowotworowej. Przeszła operacje, mastektomię, cykle chemii, pokonywała wielokrotnie samą siebie, była bardzo dzielna. Starała się na siłę wyrabiać w sobie pozytywne myślenie, budować nadzieję, nigdy się nie skarżyła i nie użalała nad sobą. Ani wtedy, gdy cierpiała, ani gdy lata całe dźwigała ciężar obrzęku ręki stwardniałej jak kłoda, ani gdy pojawiały się niepokojące sygnały zmian chorobowych, zaburzenia słuchu i równowagi, zawroty głowy i niepewność każdego kroku. Stosowała zawsze kurację uśmiechu, życzliwości i zainteresowania ludzkimi problemami. Dziękowała w ten sposób za każdy dzień i chwilę, i często wyrywała się z jej ust prośba: „Panie Boże, daj jeszcze trochę!” Siedem lat takich zmagań, zamienionych w służbę innym, niesienie otuchy i pomocy, to był heroizm życia. Sił i oparcia szukała w kościele, gorąco się modliła, wierzyła i ufała; pragnęła jedności i zgody wszędzie, a szczególnie wśród starosądeczan. Zawsze mówiła, że jeden jest Bóg dla wszystkich, Jan Paweł II był tu dla całego Starego Sącza, powinniśmy być jednością. Bywała na nabożeństwach w swoim kościele parafialnym, ale też w kościele klasztornym i w kaplicy Miłosierdzia Bożego. Nie zaniedbywała obecności przy Ołtarzu Papieskim, wielkim kultem darzyła św.Kingę. Nie tolerowała zakłamania, przejawów dewocji czy fanatyzmu, rozbieżności między tym, co się wyznaje, a tym jak się żyje. Z kościoła i po modlitwie spieszyła zawsze przekładać wiarę na życie, realnie poprzez czynienie dobra, służenie innym, załatwianie spraw, niesienie pomocy. Odwiedzała chorych, udzielała porad, podnosiła na duchu, odbierała dziesiątki telefonów i niosła w nich pociechę. Bardzo lubiła pielgrzymki seniorów, ładnie śpiewała, nie żałowała więc głosu, a modlić się mogła bez końca. Ta powszechnie lubiana optymistka, z pozoru siłaczka, wewnątrz była jednak bardzo delikatna i wrażliwa, krucha i słaba. Nie umiała godzić się na zło w jakiejkolwiek postaci, reagowała protestem, buntem, żalem. Idealistka, dobry i bardzo prawy człowiek, kierujący się zawsze najwyższymi zasadami.
   Jak więc doszło do załamania? Co mogło doprowadzić ją do tragedii? Musiał to sprawić tak dramatyczny splot wydarzeń, że nadwątlona psychika nie wytrzymała napięć i lęków. Niekorzystna sytuacja egzystencjalna zaczęła przerastać, zabrakło czegoś, co mogłoby stanowić oparcie. Stało się to z trzech powodów, nakładających się na siebie prawie równocześnie; pierwszym były poważne problemy zdrowotne w najbliższej rodzinie, operacje, leczenie szpitalne, komplikacje pooperacyjne i ich skutki. Drugim - niespodziewany i bardzo ekspansywny nawrót choroby nowotworowej, a trzecim, niejako zrodzonym w następstwie tych dwu, nasilająca się depresja. Zaczęło się wszystko przed kilku miesiącami, od objawów wielkiego niepokoju o rozwój sytuacji rodzinnej. Krysia, jakby przeczuwając coś złego, ogromnie bała się o wyniki badań i zbliżającą się operację szwagra, nie dawało jej to spokoju, obsesyjnie wracała do sprawy. Właściwie od momentu umieszczenia chorego w szpitalu zaczęła się sama zmieniać, przeżywała lęki, stresy i napięcia psychiczne, koncentrowała się tylko na najbliższych. Coś zaczynało się dziać z jej zdrowiem, nie czuła się dobrze, ale angażowała wszystkimi siłami. Chciała wspierać siostrę, mobilizowała się bardzo i bała tylko, by nie być dla niej ciężarem. Za złe samopoczucie winiła leki, odstawiła jeden z nich, licząc na poprawę. Nie wiedziała jeszcze, że to sygnał nawrotu choroby, dolegliwości się wzmagały, obawy wzrastały, nie wróżyło to dobrze, ale jeszcze z nadzieją czekała na ostatnie wyniki badań. Odebrała je dwa dni przed śmiercią. Jakie musiały być? W międzyczasie nie spostrzegała, że udręczenia, stresy i lęki zaczęły przeradzać się w depresję. Z dnia na dzień traciła zapał i energię do działania, wycofywała się i izolowała od wszystkich, odcięła kontakty i relacje, zamknęła się w sobie, uciekała od bolesnej rzeczywistości w swoją głębię. Przeżywała stany lękowe, napięcia psychiczne, chore stawało się jej myślenie. Nie zdradzała się jednak ani słowem, chroniła swoje wnętrze pancerzem nie do rozbrojenia. Potrafiła zmylić czujność nas wszystkich przekonującym „alibi”, że na nic i dla nikogo nie ma czasu, nawet na rozmowę telefoniczną, bo musi pomagać, bo jest potrzebna absolutnie swoim bliskim. Stawała się jakby nieobecna, spiesząca się wciąż, niespokojna; wyraźnie nie była sobą. Depresja to straszna choroba duszy, obezwładniająca myśli, rozum i serce, prowadząca do zatracenia. Choroba nowotworowa czym jest, nie trzeba nikomu tłumaczyć. Co przechodziła Krysia, nawet najczulsze serce i najostrzejsza wyobraźnia nie są w stanie pojąć i odczuć.
    Wszystkich, których kochała, starała się chronić i oszczędzać, pomagając wciąż innym, nie pozwoliła pomóc sobie, nikomu nie dała szans również na okazanie jej miłości. Nie zdradziła się nawet wtedy, kiedy nawrót choroby dokonywał strasznego spustoszenia w organizmie, druzgocących zmian w ośrodkach mózgowych i psychice. Jakże samotna musiała czuć się wtedy wśród ludzi, bezsilna i bezradna, że nie może już służyć innym w potrzebie, a za nic nie chcąca być ciężarem dla kogoś. Musiała utracić świadomość i zdolność zdrowego myślenia, bo przy zdrowych zmysłach nikt nie odbiera sobie życia; absolutnie nie posunęłaby się do tego Ona, tak szczerze opłakująca śmierć Ks. Wojciecha, tak gorąco polecająca jego duszę w modlitwach i prosząca Pana Boga o miłosierdzie. Pamiętamy, jak bardzo wierzyła w siłę i moc modlitwy, wciąż prosiła, by modlić się za kogoś, dziś sama tej modlitwy potrzebuje najbardziej. Wielki żal i wielki brak! I wciąż to pytanie bez odpowiedzi: „Dlaczego…?”
   „Nie nam orzekać o świętości i grzechu zmarłych. Tylko Bóg zna ich serce i tylko On potrafi je osądzić” - pisze o.Józef Augustyn SJ. Aby poznać prawdę o człowieku, trzeba poznać dramat, przez który przeszedł, a że to niemożliwe pozostaje tylko milczenie, modlitwa i pamięć. Z wielkim żalem żegnają Cię, Krysiu, wszyscy, którzy mieli szczęście poznać Cię bliżej, doświadczyć Twojej życzliwości i przyjaźni, wśród nich my wciąż niepocieszone i niedowierzające, że Cię nie ma z nami, koleżanki z pracy i czwartkowych spotkań.
Basia, Irena, Lucyna, Marysia i Zosia
 
349601