Rowerem wzdłuż Adriatyku - Chorwacja inaczej
Treść
.
Rowerem wzdłuż Adriatyku - Chorwacja inaczej
Jest gorąco, bardzo gorąco, dochodzi południe, a przed nami jeszcze około 70 km, z którymi trzeba się zmierzyć. Jesteśmy na wyspie Pag, a wydawać by się mogło, że na drugim końcu świata, gdyż wokół nie widać ani ludzi, ani roślin, ani żadnej innej formy życia, tyko palące słońce i mnóstwo jasnych kamieni. Ale nie ma wyjścia, trzeba zebrać siły i jechać, potem pozostaje tylko rozłożenie namiotu na najbliższym campingu. Mimo, że to miejsce wydaje się być momentami totalnym odludziem, to robi na człowieku niesamowite wrażenie. Z jednej strony odliczam minuty do najbliższego postoju, jednak z drugiej z każdym oddechem czuję, że żyję. Tak wyglądał jeden z naszych 12 dni spędzonych na mało docenianym, ale za to przepięknym kraju, na który już zawsze będę patrzeć inaczej. Wyjazd zorganizowany był przez jedną z wrocławskich wspólnot studenckich.
.
.
Wyruszyliśmy 1 sierpnia, nasza ekipa liczyła 12 osób. W ciągu tych kilku dni musieliśmy stawić czoło z wydawałoby się prostymi wyzwaniami. Butle gazowe, konserwy, suchy chleb i karimaty położone na niezbyt miękkim podłożu, stały się naszym drugim domem. Było nim również oczywiście morze i plaże, które zawsze znajdowały się niedaleko campingu. Mimo zaledwie kilku godzin snu, część z nas nie potrafiła odmówić sobie porannych kąpieli w morzu czy widoku wschodzącego słońca. Z czasem przywykliśmy do prawie pięćdziesięciostopniowych upałów i chociaż momentami po kilku godzinach jazdy mieliśmy już dość, to piękno danego miejsca rekompensowało cały wysiłek i dawało siłę, aby jechać dalej. Każdego dnia, będąc w innym miejscu, morze, góry, klify, plaże wyglądające z pozoru na takie same, były dla nas wyjątkowe i nowe. Największymi próbami naszych sił były podjazdy pod górę, których nie zabrakło, gdyż jak wiadomo Chorwacja płaską nie jest. Jednakże dzięki wzajemnemu wsparciu, czasem wystarczyło tylko spojrzenie w oczy, daliśmy radę udowadniając, że tak naprawdę granice są w nas! Łącznie przejechaliśmy ponad pół tysiąca kilometrów, zwiedzając przy tym Plitwickie Jeziora, miasta takie jak Pula, Rijeka, Zadar - gdzie zupełnie przez przypadek trafiłam w nocy na koncert orkiestry Glenna Millera, jak i wyspy Krk, Cres i Pag.
W te wakacje miałam wybór albo zostać w domu opanowując do perfekcji sztukę zmieniania kanałów w telewizorze albo wziąć rower, zacząć trening i wyruszyć w nieznane. Może czasem warto oderwać się od swoich czterech ścian, a w zamian za to zacząć realizować swoje marzenia, bo czy nie właśnie drogę po nie nazywamy życiem?
Wyruszyliśmy 1 sierpnia, nasza ekipa liczyła 12 osób. W ciągu tych kilku dni musieliśmy stawić czoło z wydawałoby się prostymi wyzwaniami. Butle gazowe, konserwy, suchy chleb i karimaty położone na niezbyt miękkim podłożu, stały się naszym drugim domem. Było nim również oczywiście morze i plaże, które zawsze znajdowały się niedaleko campingu. Mimo zaledwie kilku godzin snu, część z nas nie potrafiła odmówić sobie porannych kąpieli w morzu czy widoku wschodzącego słońca. Z czasem przywykliśmy do prawie pięćdziesięciostopniowych upałów i chociaż momentami po kilku godzinach jazdy mieliśmy już dość, to piękno danego miejsca rekompensowało cały wysiłek i dawało siłę, aby jechać dalej. Każdego dnia, będąc w innym miejscu, morze, góry, klify, plaże wyglądające z pozoru na takie same, były dla nas wyjątkowe i nowe. Największymi próbami naszych sił były podjazdy pod górę, których nie zabrakło, gdyż jak wiadomo Chorwacja płaską nie jest. Jednakże dzięki wzajemnemu wsparciu, czasem wystarczyło tylko spojrzenie w oczy, daliśmy radę udowadniając, że tak naprawdę granice są w nas! Łącznie przejechaliśmy ponad pół tysiąca kilometrów, zwiedzając przy tym Plitwickie Jeziora, miasta takie jak Pula, Rijeka, Zadar - gdzie zupełnie przez przypadek trafiłam w nocy na koncert orkiestry Glenna Millera, jak i wyspy Krk, Cres i Pag.
W te wakacje miałam wybór albo zostać w domu opanowując do perfekcji sztukę zmieniania kanałów w telewizorze albo wziąć rower, zacząć trening i wyruszyć w nieznane. Może czasem warto oderwać się od swoich czterech ścian, a w zamian za to zacząć realizować swoje marzenia, bo czy nie właśnie drogę po nie nazywamy życiem?
Weronika Zagórowska
studentka Dziennikarstwa na Uniwersytecie Papieskim
im. Jana Pawła II w Krakowie